Nie pokażemy tej sceny...
„Jest tak, jak wam się wydaje! " - reż. Gianluca Iumiento – Teatr Polski we WrocławiuWidzowie w teatrze czasami są świadkami tego jak zaciera się granica między światem tworzonym na scenie, a rzeczywistością. Widz sam już nie wie co jest jakąś sceniczną prawdą, a co dopowiadane jest na bieżąco. Na początku spektaklu „Jest tak, jak wam się wydaje!" w reżyserii Gianluci Iumiento, osobą łączącą widzów – rzeczywistość, ze światem spektaklu, jest Reżyser (Bartosz Buława). Potem dołączają do niego też pozostali bohaterowie, co w połączeniu z poruszaną tematyką powoduje przenikanie się światów teatralnego i rzeczywistego.
Spektakl to wielowątkowa opowieść, która za pomocą historii jednostki, pokazuje przywary i wady całego społeczeństwa. Gianluca Iumiento oparł swoją sztukę na dramacie Luigiego Pirandella pod tytułem „Tak jest, jak się państwu zdaje". Utwór Iumiento jest głęboko osadzony we współczesnych realiach i czasami bardzo dosadnie posługuje się odniesieniami do dzisiejszej sytuacji społeczno-politycznej. Prawie od początku wiemy czyją personalizacją jest dany bohater, komu jako widzowie mamy kibicować, bez problemu odgadniemy też odniesienia do współczesnych państw czy regionów. Jeśli dodamy do tego fakt, że role uchodźców z ogarniętej wojną Obrzeżnej, zagrali emigranci z Ukrainy – żadna metafora nie jest już dla nas zagadką. Bardziej interesujące są więc motywy i zależności socjologiczne w ukazanym społeczeństwie.
Narrator (Reżyser) nie jest tylko głosem, który z dystansem opowiada nam historię - jest wciąż obecny na scenie, a ponieważ jest również twórcą sztuki, na bieżąco może zmieniać jej bieg, a przy tym losy bohaterów. Jest to więc spektakl autotematyczny - o teatrze w teatrze. Trochę jak lub w filmie „Deszczowa piosenka" (reż. Gene Kelly, Stanley Donen) – o kinie w kinie, w ramach kina. Nie jest łatwo przekazać odbiorcom informacje na temat postaci, bo przecież same o sobie nie opowiedzą. Widzowie, którzy mieli okazję oglądać filmy klasy B zapewne spotkali się z sytuacją, kiedy perypetie bohatera, opowiadane są w trakcie seansu w formie setów - z kronikarską dokładnością opisujących to, co bohater dobrze wie, a narracja służy jedynie do przekazania tych informacji odbiorcy. Oczywiście można zrobić to w bardziej ambitny sposób, chociażby wplatając te informacje w fabułę, jednak niektórzy nie zadają sobie tego trudu. Aspekt ten jest świetnie rozwiązany w spektaklu Gianluci Iumiento. Reżyser, mimo, że sam jest bohaterem sztuki, nie tylko opowiada historię, która toczy się na naszych oczach, ale też zdradza tajemnice bohaterów, ich motywy i zamiary oraz na bieżąco planuje ich dalsze losy.
Nie należy myśleć, że żyje on w oderwaniu od scenicznej rzeczywistości, wręcz przeciwnie – często wchodzi w interakcje z bohaterami, którzy próbują wywierać na niego nacisk i zmieniać własny los. Jednak wyrok już zapadł, nic nie zmieni wizji reżysera... a może jednak? Kiedy jedna z postaci rozpaczliwie prosi go o okazanie litości, w formie ratującej jej osobę sceny, ten łagodnie, ale kategorycznie odmawia mówiąc „nie pokażemy tej sceny". Tym zdaniem zdradził możliwość ingerencji w fabułę, z której jednak nie korzysta.
Teatr Polski we Wrocławiu tak naprawdę przyzwyczaił widzów do tego, że zazwyczaj prezentuje efektowną scenografię, niezależnie od jej twórcy. Prawdą jest, że bardzo pomaga w tym imponujących rozmiarów scena im. J. Grzegorzewskiego, ale często to wielkość sceny może scenografa przytłoczyć. W spektaklu Gialuca Iumiento, którego scenografię stworzyła Marianna Lisiecka-Syska, szczególne wrażenie zrobił na mnie sposób, w jaki za pomocą dwóch konstrukcji ze schodami oraz spuszczanej z sufitu „czwartej ściany", stworzono salę weselną, dwa biura wyborcze (jednocześnie) oraz szpital. Efekt ten osiągano umiejętnie obracając tymi elementami i zmieniając ich położenie. Do stworzenia na scenie szpitala, wystarczyło spuścić z sufitu ścianę z okienkiem - staliśmy się odwiedzającymi na oddziale, którzy tylko przez to okno mogą nawiązać kontakt z chorym.
Kiedy znajdujemy się w biurze wyborczym nad kandydatami wiszą jarzeniówki, a my czujemy się jak żywcem przeniesieni do gabinetu PRL-owskiego prezesa. Można sobie wręcz wyobrazić, że po opuszczeniu pomieszczenia, kandydaci wsiądą do Fiata 125 lub 126p, a w domu będą popijać herbatę ze szklanek z metalowymi podstawkami. Najciekawsza scenograficznie była jednak scena pogrzebu - zrobiona w niezwykle filmowy sposób. Bohaterowie zebrali się bowiem na proscenium, żegnając bliską osobę w strugach deszczu i parasolami w dłoniach. Jak stworzyć deszcz na teatralnej scenie? Przekonajcie się Państwo sami...
Scenografię dopełniał Bartosz Buława w roli Reżysera. Jego postawa, ton głosu oraz okazywane emocje nie pozostawiały nam złudzeń co do tego jak mamy odbierać daną sytuację. To on służył nam jako emocjonalny kompas wyznaczający drogę do odkrycia właściwego przesłania sceny. Trudno wyobrazić sobie w tej roli kogoś innego. Z artystyczną czapką na głowie i scenariuszem w ręku jest uosobieniem idealnego reżysera. Szczególnie podobało mi się, gdy spokojnym, kojącym głosem opisywał postaciom dlaczego ich los okazał się tragedią. To aktorskie wyczucie zawsze robi wrażenie.
Wyjątkowo interesująca była historia Edmunda Sowy (Ernest Nita). Mam wrażenie, że jest on bohaterem o nie do końca jasnych motywach, a przy tym wyjątkowo prawdziwy na tle wszechobecnego zakłamania. Aktor oddał jego emocjonalność, ale też poczucie zawodu i utraty oraz niezgody na zastaną rzeczywistość. W moim odczuciu zbyt długo trwała natomiast scena opowieści ukraińskiej kobiety – nie tylko z powodu tekstu w języku ukraińskim (którego przecież większość widzów nie rozumie), ale efekt byłby chyba bardziej dramatyczny, gdyby zawarła wypowiedź w kilku zdaniach. Zrozumielibyśmy poczucie wyobcowania i osobistej tragedii kobiety, która po ucieczce z kraju musi radzić sobie w nowej rzeczywistości.
Populizm, konformizm społeczny i wzajemne zakłamanie (choć na początku skrywane pod płaszczykiem dobrych intencji), z podwójną siłą uderzają w każdego kto dał się porwać sile wzajemnych zależności. Widzom wydaje się, że są ponad to, że w podobnej sytuacji zachowaliby się jak należy i uzdrowili zaburzone relacje. Natomiast reżyser wciąga w tę grę również nas, każąc głosować na wybranego kandydata – w tym momencie stajemy się obywatelami Niwskiej. Spektakl „Jest tak, jak wam się wydaje!" pokazuje nam jak głęboko osadzeni jesteśmy w kulturze, w społeczeństwie i zasadach nim rządzących.