Nie tak łatwo zrobić sobie Czechy na scenie

"Zrób..." - reż: Kasia Adamik i Olga Chajdas - Teatr Studio

To miał być spektakl "na luzie, niewymuszony, podpatrzony, czeski. Z humorem, bo humor jest najważniejszy. W końcu jesteśmy w Czechach". Tak głosiły przedpremierowe zapowiedzi. Szkoda, że w spektaklu "Zrób sobie raj" w reżyserii Kasi Adamik i Olgi Chajdas, przygotowanym na motywach książki Mariusza Szczygła, nie udało się tych obietnic dotrzymać.

Przedstawienie Adamik i Chajdas w Teatrze Studio nie jest "na luzie", nie podpatruje wnikliwie i nie przenosi widza w czeskie klimaty. Odtańczony hymn państwowy, piosenka Vondráčkovej i hokeiści w tle, to za mało, żeby "zrobić sobie Czechy" na scenie. Pierwsza wspólna produkcja Teatru Studio i Instytutu Reportażu, jaką jest "Zrób sobie raj", niestety nie należy do udanych.

Przeniesienie tekstu reportażowego do teatru z założenia jest dość karkołomnym zadaniem, ale z pewnością nie niemożliwym, o czym świadczą choćby przykłady adaptacji "Gottlandu" Szczygła w Czechach.

By się to jednak udało, trzeba mieć pomysł: na scenariusz i na reżyserię. Bez tego, nawet najszczersze zamiary, o których mówiły autorki spektaklu, nie wystarczą.

We wstępie do swego reporterskiego zbioru Szczygieł wyjaśnia, że napisał książkę "o sympatii przedstawiciela jednego kraju do drugiego". Książkę, która "nie musi niczego odzwierciedlać, obiektywizować, syntetyzować, która nie rości sobie pretensji do niczego". A co najważniejsze, powstała - jak mówi autor - bez "napinania się". I w tym tkwi sukces tego zbioru. Szczygieł, choć czasem się dziwi Czechom, to ich kocha, przygląda się, pyta, ale nie analizuje, nie moralizuje, nie wartościuje. Podczas gdy reżyserki spektaklu już tak, w sposób nieznośnie patetyczny i właśnie "z napinaniem się". Mógł się więc Mariusz Szczygieł zdziwić, oglądając spektakl, w którym z jego książki został jedynie tytuł. I nie usprawiedliwia tej sytuacji fakt, że "to spektakl na motywach, impresja i collage i już same nie wiemy co" - jak mówiły w telewizyjnym wywiadzie Adamik i Chajdas.

Autorki spektaklu, zainspirowane lekturą reportaży Szczygła (zwłaszcza fragmentem o urnach, których nie odbierają bliscy zmarłych) wyszły z założenia, że demonstrowany i propagowany przez Czechów ateizm, to tylko poza, ich życie jest de facto smutne. By dowieść tezy, Adamik i Chajdas dość swobodnie wykorzystały kilka wątków i postaci, które wplotły w "historię krematoryjną", rodem z sennego koszmaru (choć może częściowo z "Palacza zwłok" Fuksa). Niestety w efekcie dostaliśmy siermiężne widowisko i sceniczną wydmuszkę. Sporo w niej, z jednej strony rechotu, zamiast dowcipu, a z drugiej: frazesów, nadęcia, silenia się na psychologiczną wiwisekcję nieszczęsnych Czechów i to wszystko przy udziale, a jakże, "wielkiego krematora" - Polaka Romana (Redbad Klijnstra), który po metafizycznym poletku ma się poruszać sprawniej niż Czesi. Polak w ogóle jest jakiś "lepszy", mądrzejszy, uprawniony do moralizowania.

Akcję sztuki, Kasia Adamik i Olga Chajdas umieściły w monstrualnym krematorium, jakby w czyśćcu, w którym duchy bohaterów, indywidua, w niczym nie przypominające barwnych postaci z reportaży Szczygła, oczekując po kremacji na swoje rodziny, gawędzą sobie na rozmaite tematy, egzystencjalne też. Jest tu Pan Zbynek (Stanisław Brudny), kojarzący się z Egonem Bondym (z pierwowzorem ma on niewiele wspólnego), jest Halina (Katarzyna Herman), piękna niegdyś kobieta, która umarła na raka, Lida (Karolina Kominek) młoda, ponętna blondynka, obiekt pożądania Romana; czasem wpada Jozue (Przemysław Kosiński), by uzmysłowić nieszczęśnikom, że ich "czeski raj na ziemi", jest ułudą, a oni sami błądzą.

No i jest też demoniczny Roman, który niczym domorosły psychoterapeuta bada, docieka i analizuje Czechów. Tyle że ta analiza nie jest specjalnie głęboka i sprowadza się do powielenia stereotypów o Polakach i Czechach oraz do wniosku, że sami sobie "pepiczki" zasłużyli na taki los. Skoro nie przywiązywali za życia wagi do jakichkolwiek wartości, to trudno oczekiwać, że po śmierci ktoś zadba o nich.

Grzechem głównym tego spektaklu jest problem ze scenariuszem, który nie wyszedł poza fazę wstępną, dramaturgią, z konstrukcją spektaklu, która nie klei się od samego początku. Zlepek scen, zlepek dialogów... Żadna z postaci nie intryguje, nie skupia na sobie większej uwagi i nie dlatego, że aktorzy nie radzą sobie z zadaniem, tylko dlatego, że nie dano im szansy na stworzenie prawdziwych ról. Robią więc co mogą, by przetrwać. Drugim grzechem jest tak swobodne potraktowanie materiału źródłowego, że aż zniekształcenie jego sensu, a nieznośny moralizatorski ton uniemożliwia obiektywne spojrzenie na Czechów, co przecież miało być celem spektaklu.

Lidia Raś
www.polskatimes.pl
19 marca 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...