Nie taki poważny poeta

"Tuwim dla dorosłych" - reż. Jerzy Satanowski - Teatr Roma w Warszawie

Tuwim wielkim poetą był. To nie ulega chyba żadnym wątpliwościom, a przynajmniej, rzucone znienacka, nie wywołuje specjalnie dużych kontrowersji i nie budzi licznych głosów sprzeciwu. Był też dobrym dziennikarzem i publicystą. Przed wojną współpracował ze sporą liczbą warszawskich czasopism, jak chociażby "Wiadomości literackie", tudzież z radiem. Dlatego też reżyser spektaklu prezentowanego na Novej Scenie teatru muzycznego Roma, umiejscowił akcję właśnie w radiowym studio i redakcji.

W zasadzie nie wiem dlaczego Jerzy Satanowski zaadresował swoje widowisko do widza powyżej szesnastego roku życia i dopisał w tytule magiczną formułę „tylko dla dorosłych”. W moim odczuciu, sztuka jest bardzo subtelna i niemalże niewinna, a pojawiające się niekiedy dwuznaczności i aluzje, są na tyle ukryte i zawoalowane, że znacznie więcej podobnych z łatwością można dopatrzeć się w disneyowskich bajkach, że o Shreku nie wspomnę. Że co? Że pada od czasu do czasu słowo „cholera” albo „dupa”. Pada. Jednak myślę, że współcześni gimnazjaliści takimi wyrażeniami posługują się już chyba tylko w ramach eufemizmów.

Zresztą, trudno byłoby bez tej „dupy” wystawić Tuwima. Cała tajemnica jego poezji polega właśnie na tym krwistym, prawdziwym i charakterystycznym słownictwie. Wystarczy przecież przypomnieć sobie chociażby „Wiosnę” . Może właśnie o to chodziło reżyserowi? Że to nie wypada, żeby autor „Lokomotywy” czy „Rzepki” nagle całował wszystkich w cztery… w dupę właśnie? Niemniej, dziecięce wierszyki też się w przedstawieniu pojawiają, tyle że w nieco zmodyfikowanej wersji. I tak na przykład „Ptasie radio” zaaranżowane zostało na jazzowo i wyśpiewane tak, że słuchającemu ciarki przechodzą po plecach i przenikają go aż do koniuszków palców.

Walory muzyczne są bezsprzecznie najmocniejszą stroną produkcji. To właśnie one, w moim odczuciu, przesądzają o sukcesie przedstawienia. Bo w pozostałych kategoriach, w zasadzie nie było nad czym pracować i czym się popisać. Umiejscowienie akcji spektaklu w redakcji to pomysł bardzo dobry i pasujący, co wprowadza doskonale w atmosferę przedwojennej Warszawy i w charakter przedstawienia. Jeżeli o język chodzi, to cóż – wszystko to Tuwim – chociaż przyznać trzeba, bardzo dobrze wyselekcjonowany i dobrany.

„Tuwim dla dorosłych” jest dobrym przykładem na to, że dobra inscenizacja wcale nie musi zawsze oznaczać rozmachu i wielkich przedsięwzięć. Równie dobrze może się sprawdzić kameralnie. W Romie, na niewielkiej, wręcz przyciasnej Novej Scenie, pomieściło się więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, zupełnie jakby nagle scena zyskała magiczne zdolności do nieograniczonego rozciągania się. Zmieściła i orkiestrę, i dość bogatą scenografię, i sporą grupę rozśpiewanych, świetnie brzmiących głosowo aktorów. A wszystko to z wdziękiem, w niesamowicie dobrym stylu. Tradycyjne elementy zostały eklektycznie wchłonięte i jednocześnie zestawione, w sposób, który dyskretnie nawiązuje do nowoczesności (może to za sprawą jazz bandu, który wprowadził coś z nastroju surowego muzycznego lokalu, gdzieś w piwnicach).

Warstwa muzyczna to naprawdę coś, i to przez duże C. Raz, że świetne wykonania tekstów, które przecież łatwe do wykonania nie są, bo wymagają naprawdę dobrej dykcji, i przede wszystkim świadomości interpretacyjnej. Dwa, to niesamowite aranżacje, i re-aranżacje nawet znanych już utworów. Nastroje zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, tak jak gatunki muzyczne, do których sięgają wykonawcy. Raz teksty Tuwima brzmią pieśniarsko i ulicznie, raz jazzowo z elementami swingu, żeby za moment wkroczyć w obszar lirycznej poezji śpiewanej. Raz na pierwszy plan wysuwa się fortepian i skrzypce, raz klarnet, saksofon i perkusja. Ale czemu się w sumie dziwić, skoro za aranże odpowiada między innymi Leszek Możdżer.

Ten nieustanny kalejdoskop nastrojowy sprawia, że właściwie, mając sklasyfikować „Tuwima…” do kategorii „liryczne” bądź „rozrywka”, bądź jeszcze coś innego, mam pewien kłopot, bo w zasadzie nie wiem, jak się do niego ustosunkować, zwłaszcza w kontekście bardzo poważnego, ciężkiego zakończenia spektaklu, które zresztą w moim odczuciu, chociaż niewątpliwie mocne i poruszające, w zestawieniu z atmosferą całości było nieco niewpasowane. Z pewnością należy do tych nieprzewidywalnych, wprowadzanych do tekstu – ulubione przez pisarzy wyrażenie: „wtem”, którego odbiorca się zupełnie nie spodziewa i które ma zaskakiwać. I rzeczywiście zaskakuje, tylko nie do końca czuję, czy w przypadku projektu Satanowskiego było to rzeczywiście konieczne. Teatr ma oczyszczać, teatr ma budzić emocje, teatr ma zmuszać do refleksji i myślenia. Ale czy rzeczywiście zawsze musimy być pobudzani do myślenia przytłaczającego i melancholijnego, zwłaszcza, kiedy wcześniej reżyser pozwala nam na ponad dwie godziny dobrej, beztroskiej intelektualnej zabawy? I czy rzeczywiście zawsze po tym naszym polskim „a wtem” musi być akcent „i wybuchła wojna”? Wydaje mi się, że czasem powinniśmy umieć się od tego historycznego zakotwiczenia uwolnić.

W zasadzie, nie jestem zwolenniczką przedstawień tego typu. Lubię ścisłe podziały: albo sztuka mówiona, albo musical (wtedy zakładam, że jest to formuła nieco lżejsza) albo też, jeżeli naprawdę mam ochotę na obcowanie z kulturą pisaną przez K ogromne, kupuję bilet do opery. A jednak „Tuwim dla dorosłych” się wybronił i może nie całkiem skradł mi serce, ale przynajmniej nieco zauroczył i z Romy wyszłam przyjemnie po odczuciach związanych z wrażeniami artystycznymi i estetycznymi, połechtana.

Izabela Smolińska
ksiazeizebrak.pl
6 lipca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia