Nie tylko o Becketcie
Rozmowa z Jerzym Stuhrem i Jerzym Trelą'Drugi upadek, czyli Godot akt III' Sylviany Dupuis, spektakl z Panów udziałem, którego premierę zobaczymy jutro w PWST, opowiada o dalszych kolejach losu Vladimira i Estragona, bohaterów 'Czekając na Godota' Samuela Becketta. Oni czekali na Godota czterdzieści lat - Panowie, blisko czterdzieści lat temu spotkali się na scenie... Jerzy Stuhr: - Dokładnie czterdzieści lat temu. Pamiętają Panowie ten swój 'pierwszy raz'? Jerzy Trela: - Oczywiście, to był spektakl 'Kobieta demon'. Jedliśmy w nim surową kapustę. J.S.: - To sztuka Sachera Masocha, którą reżyserował Janek Łukowski. Miało to miejsce w Teatrze STU, z którym związani byliśmy od początku. Premiera odbyła się w klubie 'Pod Jaszczurami'. Zabawny, kabaretowy spektakl, bardzo śmieszny. J.T.: - Śmieszne było też to, że utwór okazał się zmyłką dla widzów. Kiedyś odwiedził nas po przedstawieniu Józef Szajna i mówi: 'Skąd wytrzasnęliście tego Witkacego - kompletnie go nie znam?'. J.S.: - Styl tego przedstawienia miał charakter Witkacowski. Sacher Masoch był... J. T.: - ...grafomanem. Co nie znaczy, że Witkacy też nim był. Wróćmy do Becketta. Jego bohaterowie przez czterdzieści lat nie doczekali się przybycia Godota - a Panowie? J.S.: - Sądzę, że obaj reprezentujemy pogląd Estragona z 'Drugiego upadku', czyli wciąż wierzymy w teatr i mamy nadzieję. J.T.: - Bez niej nie wychodzilibyśmy na scenę. A owo czekanie jest pewnym przymusem wewnętrznym. Obaj bohaterowie skazani są na siebie, na scenę, na bycie ze sobą. Nie mogą się rozstać. Jest to zatem opowieść o teatrze? J.S.: - Dla nas na pewno. Głównie interesowało nas pokazanie losu postaci scenicznych, lecz również losu aktorów i ich kolejnych, pokoleniowych wcieleń. To nie przypadek, że w tym przedstawieniu oprócz nas grają: nasz nauczyciel, wieloletni dziekan Edward Dobrzański, nasza absolwentka Agnieszka Schimscheiner i studenci. Także nasi studenci wzięli w swoje ręce reżyserię spektaklu. Tym samym pokazujemy cztery pokolenia ludzi teatru związanych z naszą uczelnią. J.T.: - To nie jest rozprawa serio z samym Beckettem, lecz spojrzenie na niego z pewnego dystansu, trochę poprzez żart... J.S.: - Ten tekst 'odbrązawia' Becketta. Odnosi nas raczej w stronę Pirandella i jego pytań: Czy postać może wyzwolić się z więzów autora? Czy może żyć samodzielnie? Co zmieniło się w Estragonie i Vladimirze po czterdziestu latach? J.S.: - Dochodzą do pewnej granicy buntu, ale nadal nie mogą jej przekroczyć. Przede wszystkim zmienił się świat, w którym istnieją. Nie ma w nim ponurej beznadziei Becketta, jest natomiast żart, zabawa, ale i refleksja, zaduma. Chcielibyśmy, aby powiało z tego przedstawienia również sentymentem do tego, co bezpowrotnie minęło. Czy to Panów spotkanie wyniknęło także z sentymentu? J.T.: - Na pewno, choć przecież w tym czasie wielokrotnie graliśmy razem. Przypomina nam czasy studenckie, pierwsze kroki stawiane w teatrze. Minęło tyle lat, a my dalej siedzimy na scenie. J.S.: - Kiedy gram z Jurkiem, mam poczucie powrotu do bezpiecznego gniazda. Wiem, że pracuje i wychodzi na scenę z powagą przekazania widzom przesłania. To już rzadkość w dzisiejszym teatrze. J.T.: - Bo w nas jest jeszcze wiara w ideę teatru. On jest dla nas koniecznością. Czy to wielopokoleniowe spotkanie rektorów, profesorów i studentów prowokowało w pracy zacięte dyskusje i artystyczne spory? J.S.: - Oczywiście. Choć ostatecznie realizujemy zadania wytyczone przez reżysera. Czy mam uwierzyć, że potrafią się Panowie podporządkować pracy reżysera studenta? J.T.: - Tak, na tym polega pokora potrzebna w tym zawodzie. Skoro podjęliśmy się tej pracy, musimy być szczególnie wrażliwi, otwarci. Nie możemy ograniczać tych młodych ludzi tylko dlatego, że jesteśmy starymi wygami. Realizujemy ich pomysły, ale też pomagamy, jeśli trzeba. J.S.: - Tego uczył nas jeszcze profesor Jarocki. Czasami różni nas z młodymi język. Gdy reżyser poprosił, żebyśmy zrobili 'przelotkę', to Jurek bardzo się zdenerwował. Bo profesor Trela nie potrafi zrobić 'przelotki'. Może natomiast powtórzyć przebieg całości spektaklu. Czy w zamierzeniu Panów wtorkowa premiera ma być scenicznym kontrapunktem wobec powagi Beckettowskiego Festiwalu? J.T.: - Jest jej wokół Becketta tak dużo, że spojrzenie na niego nieco z boku nie powinno mu zaszkodzić. Co najwyżej zaszkodzi nam.