Nie walczę o role

Z Kingą Preis rozmawia Jan Bończa-Szabłowski
Fatalnie pracuje się ze świadomością, że jakieś artystyczne przedsięwzięcie stanie się produktem umieszczonym między jedną a drugą reklamą Czy kiedy niedawno Marek Weiss Grzesiński zaproponował pani, aktorce dramatycznej, udział w operowej wersji 'Iwony księżniczki Burgunda' nie pomyślała pani, że będzie 'sama przeciw wszystkim'? To przecież kwintesencja postaci, którą gram. Iwona pozostaje wierna sobie, żyje w opozycji do otaczającego świata pełnego fałszu. Kiedy obserwuję pani artystyczne wybory, mam wrażenie, że filozofia Iwony jest pani bliska. Pokazuje pani, że można iść w tym zawodzie własną drogą, stroni pani od bankietów, nie gra w reklamach, pozostaje we Wrocławiu, nie myśląc o przenosinach do Warszawy... Nie zastanawiam się nad tym. Rzeczywiście nie bawi mnie blichtr związany z uprawianiem tego zawodu. Staram się chronić swoją prywatność. Dopóki mogę wybrać taką drogę - staram się jej trzymać. Nie będę ukrywać, że jeśli mam grać w serialu, to wolę, by były to produkcje klasy 'Bożej podszewki' czy 'Przeprowadzek', a nie telenowele. Na razie nie gram więc w telenowelach, ale jestem zwykłym człowiekiem i naprawdę nie wiem, co mnie w przyszłości spotka. Podobno należy pani do bardzo wąskiego grona aktorów, którzy nie lubią oglądać filmów ze swoim udziałem. Brzmi to jak kokieteria. Ja tak nie uważam. W czasie pracy nad filmem staram się całkowicie skupić na nim uwagę. Kiedy kończą się zdjęcia, przestaję o nich myśleć i nie lubię już do nich wracać. Na to, co widzę na ekranie nakładają mi się wspomnienia z planu, a one przesłaniają odbiór filmu. Zawsze mi się wydaje, że mogłabym to zagrać zupełnie inaczej. Czy łatwo było wejść w czyjąś rolę, czyli zagrać po Agnieszce Krukównie postać Marysi w drugiej części 'Bożej podszewki'? Oglądałam pierwszą część serialu i myślę, że Agnieszka zagrała tę postać świetnie, a widzowie, słysząc tytuł 'Boża podszewka', utożsamiali go właśnie z jej rolą. Nie mogłam i nie chciałam odrzucić tego, co Agnieszka stworzyła na ekranie. Wiedziałam jednak, że chcąc zmierzyć się z tą postacią, muszę 'walczyć o moją Maryśkę'. Gdybym próbowała naśladować Agnieszkę, byłoby to bez sensu, bo obie jesteśmy zupełnie innymi kobietami i aktorkami. Zachowując więc pewien zarys psychologicznypostaci Marysi, starałam się wykreować swoją Marysię. Pomógł pani scenariusz, bo w drugiej części 'Bożej podszewki' główna bohaterka jest już zupełnie inną osobą. Z pewnością tak. W drugiej części filmu Marysia znalazła się w zupełnie innej sytuacji życiowej. Jak zawsze odrzucana i niezrozumiana, teraz jest jeszcze dodatkowo bardzo samotną, zagubioną istotą. Autorka scenariusza Teresa Lubkiewicz-Urbanowicz oparła opowieść na autentycznych dokumentach, często członków swojej rodziny. Czy miała jakiś wpływ na ostateczny wizerunek postaci? Od początku zarówno pani Teresa, jak i Izabella Cywińska zostawiły mi absolutną swobodę w kreowaniu postaci Marysi. Nie miały wizji, do której chciały mnie nagiąć. Cieszę się tym bardziej, że Izabella Cywińska prywatnie bardzo kobieca, jako reżyser jest bardzo czujnym i konsekwentnym mężczyzną, który dokładnie wie, czego chce. Dlaczego, pani zdaniem, pierwsza część filmu wywołała tak wielkie emocje? Widzowie byli oburzeni obyczajowością, która mogła szokować, zwłaszcza jeśli kresy traktuje się jak zamierzchłą, romantyczną arkadię. Ale przecież w każdej epoce ludzie się kochają, nienawidzą, tęsknią za sobą. A to, że niektóre postacie lubiły się kochać w zbożu, to ich sprawa. Z listów, jakie przychodziły do telewizji, wynika, że widzów drażniła też interpretacja historii. Tego do końca nie da się przecież zobiektywizować. I reżyser, i autorka scenariusza starały się być jak najbliżej realiów historycznych. Ja zwracałam uwagę na relacje międzyludzkie w tej opowieści. One były dla mnie najważniejsze. Co zaciekawiło panią w roli Róży z serialu 'Przeprowadzki'? 'Przeprowadzki' to wyzwanie fascynujące i niebezpieczne zarazem. Widz, obserwując mnie w wieku dwudziestu paru lat, mógł mieć problem z zaakceptowaniem mnie jako 50-, a potem 60-latki. Bałam się, że każdy szybko wyczuje fałsz w głosie, sposobie poruszania się i nie pomoże tu nawet najlepsza charakteryzacja. Moja bohaterka na szczęście dorastała na oczach widzów. Z odcinka na odcinek. Lubi pani uczestniczyć w ambitnych przedsięwzięciach artystycznych, a przecież dla wielu ludzi w telewizji liczy się przede wszystkim oglądalność... Realizując film czy teatr telewizji, nie możemy myśleć jedynie o oglądalności, bo to doprowadzi do szaleństwa. Fatalnie pracuje się ze świadomością, że jakieś artystyczne przedsięwzięcie stanie się produktem umieszczonym między jedną a drugą reklamą i jego oglądalność musi być co najmniej bliska 'Panoramie'. Jeśli filmy, w których gram, pokazywane bywają między 1.00 a 2.00, to wcale nie pociesza mnie fakt, że w tej samej porze można obejrzeć też np. dzieła Felliniego. Mówiła pani, że źle znosi reżyserów, którzy twardo egzekwują swoją wizję filmu czy spektaklu. A jednak to właśnie przygoda z Jerzym Jarockim, do którego przylgnęło w środowisku określenie 'torturmistrz', była pani mocnym wejściem do aktorskiego zawodu. Ta twardość jest nie do przyjęcia, kiedy idzie w parze z upartością i brakiem porozumienia. Jerzy Jarocki zaś, podobnie zresztą, jak i Izabella Cywińska, stawiając aktorowi wysokie wymagania, bardzo dużo dawali też z siebie. A poza tym od początku do końca wiedzieli, czego chcą i potrafili to jasno sprecyzować. Nie rezygnując w tym wszystkim z artystycznego szaleństwa. Prawdziwa męka dotyczy głównie reżyserów, którzy nie wiedzą, czego chcą od siebie, filmu i aktora. W ich głowach kłębią się idiotyczne pomysły, do których nawet oni sami nie są przekonani. Ta gonitwa myśli bardzo mnie irytuje. Myślę wtedy, że mogę oczywiście to wszystko zrobić. Pytam tylko po co? Dlaczego uważa pani, że jeśli człowiekowi na czymś naprawdę zależy, to przeważnie tego nie dostaje? Sprawdziłam to na sobie. Jeśli tak strasznie czegoś w życiu chcę, to bardzo się spinam i robię przy okazji mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. To powoduje jeszcze dodatkowy stres. Bardzo chciałam zdać do szkoły teatralnej. Po raz trzeci bez wiary, że się uda, ale i potwornego stresu, który towarzyszył mi poprzednio - zdałam. Nauczyłam się nie walczyć o konkretne role. Bez nich mój świat i tak się nie zawali. Na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni, wśród pięciu tytułów z pani udziałem, zaprezentowano komedię 'Statyści'. To ponoć jedna z bardziej egzotycznych przygód w pani drodze artystycznej? Tak myślę. Przede wszystkim musiałam się nauczyć mówić po chińsku, bo grałam tłumaczkę tego języka. Byłam pomostem między producentem a ekipą chińską, która w tej opowieści chce nakręcić film z tytułowymi statystami. Wybrała Polaków, bo podobno mają bardzo smutne twarze. Równie wielką przygodą był wyjazd na zdjęcia do Pekinu. Jak uczyła się pani chińskiego? Łamałam sobie na nim język, ale miałam życzliwych nauczycieli. Wielu kwestii uczyłam się 'na papugę', bo rozumiałam tylko dość ogólny sens zdania. Dowiedziałam się zresztą, że jedno słowo może mieć wiele zupełnie różniących się znaczeń w zależności od intonacji. Tych dialektów w Chinach jest zresztą tak wiele, że prawie każdy film puszczany jest u nich z napisami. Cudowne też były rozmowy i bycie z ekipą chińską. Staliśmy naprzeciw siebie, przytakiwaliśmy sobie nawzajem, choć nikt nie miał pojęcia, o czym mówi jego interlokutor. Nie wiem więc, czy rozmawiałam z nimi o polityce, mężczyznach czy może jedzeniu. Ale rozmowa była bardzo miła i serdeczna. Kinga Preis Jedna z najzdolniejszych aktorek średniego pokolenia. Pochodzi z artystycznej rodziny: babcia była tancerką, dziadek dyrygentem, ojciec - Rinaldo Preis, z pochodzenia Austriak - był cenionym skrzypkiem, matka skończyła wydział pedagogiczny z klasą fortepianu i od wielu lat pracuje w Operze Wrocławskiej. Choć do szkoły teatralnej dostała się dopiero za trzecim razem, jej debiut w 1995 r. w 'Kasi z Heilbronnu' w reżyserii Jerzego Jarockiego stał się sensacją. Swój wielki talent potwierdziła w kolejnych spektaklach Teatru Polskiego we Wrocławiu, teatrze telewizji i filmach. Pracowała m.in. z Jerzym Jarockim, Maciejem Prusem, Krzysztofem Zanussim, Andrzejem Wajdą, Feliksem Falkiem, Grzegorzem Jarzyną, Agnieszką Glińską. Jest laureatką Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni nagradzano ją trzykrotnie: za pierwszoplanową rolę w 'Ciszy' oraz za drugoplanowe w 'Poniedziałku' i 'Komorniku'. W tym roku w Gdyni pokazywano aż pięć filmów z jej udziałem. Niedawno Marek Weiss-Grzesiński powierzył jej tytułową rolę w operowej wersji 'Iwony, księżniczki Burgunda' Zygmunta Krauzego.
Rozmawiał Jan Bończa-Szabłowski
Rzeczpospolita
13 października 2006
Portrety
Kinga Preis

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia