Nie wolno grzebać małych marzeń

rozmowa z Izabelą Noszczyk

W każdej kobiecie mieszka Shirley, mniejsza lub większa, bo chęć spełniania marzeń jest w każdym człowieku, obojętnie w jakim kraju mieszkamy - mówi IZABELA NOSZCZYK z Teatru im. Jaracza w Łodzi, odtwórczynią tytułowej roli w spektaklu "Shirley Valentine", po gościnnym spektaklu w Słupsku.

Rozmowa z Izabelą Noszczyk z Teatru im. Jaracza w Łodzi, odtwórczynią tytułowej roli w spektaklu "Shirley Valentine".

"Shirley Valentine" Willy\' ego Russela to opowieść o 42-letniej kobiecie z długoletnim stażem małżeńskim, która w ciągu 1,5-godzinnego monologu z kury domowej, gotującej kakao swoim prawie dorosłym dzieciom i smażącej mężowi czwartkowe mielone, przeistacza się w spełniającą swoje marzenia kobietę. Czy w Polsce mieszkają takie Shirley?

- Oczywiście. W każdej kobiecie mieszka Shirley, mniejsza lub większa, bo chęć spełniania marzeń jest w każdym człowieku, obojętnie w jakim kraju mieszkamy. Czasem tylko ta chęć jest mocno ukryta. I powiem więcej - Shirley mieszka nie tylko w każdej babeczce, ale i w każdym facecie. Tylko panowie jakoś szybciej realizują swoje plany, pasje i przygody. A my to takie święte Joanny od zlewozmywaków, jak mówi sama bohaterka.

Shirley może czegoś nauczyć?

- Myślę, że tak. Mogę zdradzić, że mój znajomy po obejrzeniu tego spektaklu... zrezygnował z pracy. Postanowił zmienić coś w życiu. Mam nadzieję, że mu się wszystko poukłada.

Czyli ciąży na Pani odpowiedzialność za niego...


- (śmiech) Tak! Za to, jak mu się powiedzie. To dowód, że jak pędzimy w życiu i toczy się ono głównie wokół pracy i snu, nie mamy czasu nawet zastanowić się, czego tak naprawdę od życia chcemy. Podczas przedstawienia wiele rzeczy do nas dociera.

Czy Panią bohaterka też czegoś nauczyła?

- Tak. Sam fakt, że podeszłam to tak trudnego gatunku, jakim jest monodram. To mój pierwszy monodram i wiem, że udał się właśnie dzięki niej. Bo uwierzyłam, że dam radę.

Na spektakl i babskie pogaduchy po nim miały przyjść same panie, ale kilku panów wyłamało się i też zasiadło na widowni. Jak ocenia Pani pomysł na tego rodzaju babską integrację?


- To rewelacyjna sprawa. Sama chętnie bym z dziewczynami się umówiła na taką imprezę, potem poszła na herbatę i wino, bo to świetna okazja do podyskutowania na temat sztuki, jej przesłania.

Czego Shirley mogłaby życzyć kobietom w dniu ich święta?


- Żeby patrzyły z nadzieją w przyszłość, nie bały się i podejmowały ryzyko. Ja wiem, że to się łatwo mówi, a trudniej wykonuje, ale zacznijmy od prostych rzeczy. Mówimy: zacznę chodzić na fitness i dbać o siebie. Przestańmy mówić. Weźmy dziś koszulkę, spodenki i przez godzinę minut powalczmy na siłowni. A jeśli marzeniem jakieś pani jest wizyta w filharmonii, niech zrobi na dwa obiady sadzone z kartoflami i kupi sobie bilet na koncert. Shirley by powiedziała: nie wolno grzebać małych marzeń. Odwagi!

Joanna Krężelewska
Głos Koszaliński
8 marca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia