Nie wyganiajcie fizyka!
rozmowa z Krzysztofem ZanussimZ Krzysztofem Zanussim o roli kształcenia w praktyce aktorskiej rozmawia Michał Rogalski
Po co aktorowi dyplom magistra?
Proszę Pana, nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Bardzo wielcy aktorzy nie mieli tytułu magistra i pewnie dalej mogą go nie mieć. Również w garażu można rozwinąć wielką firmę informatyczną, bez studiów. Wszystko jest możliwe na świecie, tylko trudne. Studia wiele ułatwiają. Teraz pytanie, na ile takie zakorzenienie w kulturze jest aktorowi potrzebne? Jest pewną szansą. Daje mu możliwości rozwojowe. Daje mu szansę być o wiele bardziej uniwersalnym aktorem, niż byłby jako naturszczyk. Z kolei jako naturszczyk może w pewnej wąskiej specjalności zajść bardzo daleko, a często wybić się i nadrobić to, czego nie zdobył na studiach. To są rzeczy, co do których nie ma jasnych reguł, ale są pewne tendencje i ja skłaniam się ku tej tendencji, która każe się aktorom wykształcić i – na przykład – znać literaturę dramatyczną. Nawet tę, w której człowiek nie gra. Ja wierzę w model anglosaski, który przedstawia aktorstwo jako dyscyplinę przydatną w wielu zawodach, a nie tylko na scenie czy w filmie. Ten model mi się bardzo spodobał. I prawnik, i lekarz może sobie wziąć klasę z aktorstwa, a jeśli się okaże wybitny, to bierze tych klas coraz więcej. Jeśli się okaże bardzo wybitny, to wreszcie na tym kończy swoje studia i w tym się specjalizuje, a każdemu innemu te studia są też przydatne. Bardzo zdrowo jest, gdy w obsadzie są ludzie, którzy celują w to aktorstwo i ci, którzy nie celują. Są tacy, którzy z góry wiedzą, że będą pracowali w sądzie, ale także gotowi są wystąpić i wyrecytować Fredrę – i czasem robią to całkiem dobrze. Model, który nie przywiązuje studiów do zawodu, wydaje mi się przyszłościowym modelem. Szkoda więc, że aktorstwo w Polsce nie jest dostępne dla ludzi innych specjalności. Byłoby bardzo dobrze, gdyby było dostępne dla wielu innych wydziałów i gdyby ludzie mogli dobrowolnie z niego korzystać. Myślę, że mielibyśmy wyższą kulturę, chociażby nawet w życiu politycznym.
Czyli hermetyczny model, gdzie mamy oddzielną szkołę z zajęciami praktycznymi odpada?
Zajęcia praktyczne uważam za bardzo pożyteczne, tylko chętnie bym to widział jako wydział uniwersytetu, na który przyjeżdżaliby studenci z bardzo wielu wydziałów i nikogo by nie wygoniono. Nawet matematyka i fizyka.
A gdzie byłby wtedy „wstępny odsiew”, jakim jest egzamin do szkoły teatralnej? Czy chętnych nie byłoby zbyt wielu?
Chęć to oczywiście za mało i ja bym ten odsiew oczywiście stosował, ale już przy każdym, kto się zgłasza na te zajęcia. Można wtedy spokojnie robić egzamin i mówić: „w pana przypadku to nie warto”.
Czy aktor musi znać metodę Stanisławskiego lub poglądy Craiga? Czy zaplecze kulturowe, o którym Pan mówi, nie szkodzi częściej niż pomaga?
Zawsze świadomość, czy raczej nadświadomość, może być ogromną kulą u nogi, ale to obowiązuje w każdej innej sztuce i w wielu dziedzinach życia. Tak bywa, że człowiek, który nic nie rozumie, robi coś czasem najlepiej, bo nie zdaje sobie sprawy z odpowiedzialności. Wyszedł i zagrał, i nawet nie wie, jak to się stało. To też jest możliwe, ale zawsze grozi tym, że będzie się aktorem jednorazowego użytku. A chcemy jednak, aby aktorzy byli wielcy naprawdę, to znaczy, żeby byli tak uniwersalni, aby nas zachwycali. Kształcenie to uruchomienie pewnego potencjału. Czasami z pewnym ryzykiem, że nadświadomość może kogoś zadusić. Ona dławi.
Potencjał, o którym Pan mówi, jest również czysto intelektualny, a nie tylko organiczny?
Tak. To jest właśnie kwestia tego, na ile tematów możemy porozmawiać i o co możemy się oprzeć. Widzi Pan, jest jeszcze inna rzecz. Laurence Olivier, któregoś dnia po premierze jednej z przeklętych sztuk – Otella, Makbeta czy Króla Leara – naprawdę zagrał genialnie. Po czym zszedł wściekły do garderoby. Jego garderobiany mówi: „Mistrzu, Pan to genialnie zagrał”. On na to: „Wiem!”. „No to dlaczego Pan taki niezadowolony?”. „Bo nie wiem dlaczego tak zagrałem!”. Świadomość w teatrze jest zawsze potrzebna. W kinie może jej nie być. Aktor może zagrać genialnie i zobaczyć to dopiero na projekcji. To dlatego, że kino lubi śledzić aktorstwo, które jest zdarzeniowe, jest niepowtarzalne. Raz tak zagrał, drugi raz już tak nie zagra – nie szkodzi, w filmie wystarczy. Nawet cieszymy się z tego, że zarejestrowaliśmy coś, co zdarzyło się tylko raz i nie może się już więcej zdarzyć.
Kwestia „genialności” w kinie to przecież też sprawa montażu!
Oczywiście, możemy montażem dopomóc. Scena tego wszystkiego nie zna. Na scenie musi być powtarzalność, a w kinie wręcz przeciwnie. Niepowtarzalność jest atutem. Wie pan, dlatego to mówię, żeby nie absolutyzować żadnego z tych sądów, bo bardzo łatwo jest być takim poczciwym dydaktykiem i mówić, że im więcej wiedzy, tym lepiej. Czasem, dla niektórych, tym gorzej. Ale generalnie tendencja jest taka, że jednak lepiej. Trzeba czytać filozofów.
Nie wiem, czy w przypadku aktorów jest to aż tak potrzebne. Filozof przestawia się na inny, bardziej refleksyjny sposób podejścia do życia, a to z modelem praktycznym nie ma wiele wspólnego.
Ma. Uczestnictwo w świecie musi wynikać z tego, że ma się opanowany cały szereg reakcji na świat. Jak pan zagra ironię, jeśli pan nie czuje, w czym leży podejście ironiczne?
Co w takim razie umożliwia kształcącym się aktorom trwający festiwal? Czy to jest dla nich jakaś szansa, czy raczej rodzaj jakiegoś festynu?
Wszyscy się kształcą w izolacji, ale potem chcą wyjść do świata. Niechże więc wychodzą! To jest właśnie najważniejsze, aby wyszli i aby ktoś ich zobaczył, aby zagrali przed kimś. Jak pan wie, każdy aktor przed lustrem jest genialny. Zagranie genialnie Hamleta przed lustrem nie jest niczym trudnym. Dopiero zrobienie tego przed widzem staje się prawdziwym aktem twórczym i metodą sprawdzenia. Widz krytyczny i fachowy, na którego aktorzy tu trafią, jest tym widzem najtrudniejszym.