Nie zmarnujmy tego cudu
„Cud, że jeszcze żyjemy" („The Skin of Our Teeth") - aut. Thornton Wilder - reż. Marcin Hycnar - Teatr Współczesny w WarszawieŻycie to codzienna walka o przetrwanie. Thornton Wilder pisał swą sztukę w szczególnym czasie, kiedy druga wojna światowa szalała na świecie zbierając śmiertelne żniwo. W oparach tragicznego absurdu wojny powstała groteskowa opowieść o dziejach powstawania z kolan zarówno w wymiarze osobistym jak i ogólnospołecznym.
Pani Antrobus (dostojna Joanna Jeżewska) i Pan Antrobus (charyzmatyczny Mariusz Jakus) są małżeństwem z niebagatelnym stażem 5000 lat pożycia. Dużo wydarzyło się przez ten czas. Mają dwoje dzieci: Gladys (Monika Pawlicka) i Henry'ego (Przemysław Kowalski). Domostwo nieopodal New Jersey zamieszkuje również ekscentryczna gosposia Sabina (znakomita Barbara Wypych).
Jakże dojrzali małżonkowie pełnią w związku stereotypowe role: zatroskanej, eleganckiej, zadbanej pani domu i matki dzieciom oraz silnego samca alfa, szorstkiego w obyciu, mądrego, często nieobecnego pana domu oraz wynalazcy koła i alfabetu. Panią Antrobus i Sabinę poznajemy jako kobiety walczące o ogień w nękanym okrutnym zimnem domu. To symboliczne podtrzymywanie domowego ogniska od tysiącleci przypisane niewiastom jest dopełnieniem męskich wypraw i ważnych dla ludzkości spraw, które cementują patriarchalną konstrukcję świata, choć konstrukcja jest kobietą.
Niesforny Henry biega z procą, a siostra ma za zadanie pilnować brata i chronić jego los naznaczony zbrodnią Kaina. Prarodzina Antrobus w trzech odsłonach swej historii doświadcza klęsk, które trapią ludzkość i człowieczeństwo w każdym kolejnym pokoleniu biblijnych protoplastów- Adama i Ewy. Perypetie państwa Antrobus zapowiada w nagraniu video Prezenter, a jest nim Wojciech Malajkat, który występuje w podwójnej roli, również, a może przede wszystkim jako nowy dyrektor, który otwiera kolejny rozdział historii Teatru Współczesnego po epoce ponad czterdziestoletniego kierownictwa Macieja Englerta. Premiera ta jest zatem debiutem Wojciecha Malajkata jako dyrektora Współczesnego i Marcina Hycnara jako zastępcy dyrektora ds. artystycznych.
Przyglądając się walce ludzi z zimnem w osobliwym domostwie, w którego konstrukcję wpleciono głowę Statuy Wolności i dwie litery ze słynnego napisu Hollywood, pomimo absurdu sytuacji, poplątania epok i dziejów zauważamy znajome, okrutne kaprysy klimatu i prostą zależność życia od temperatury. Sypiący z projektora śnieg (projekcje Jagody Chałacińskiej) nie daje złudzeń czym jest człowiek wobec sił natury. W dodatku do schronienia Antrobusów próbują zawitać zziębnięci uchodźcy. Brzmi znajomo? Sytuacja jest poważna, ale komediowy nastrój podkręcają zwierzaki aspirujące do domowych: tyranozaur (Konrad Braciak) i mamut (Szymon Roszak).
Zarówno kostiumy Anny Adamek jak i scenografia Martyny Kander są całkowicie oderwane od chronologii dziejów i podkreślają przypadkowość, nieprzewidywalność w życiowej i dziejowej loterii, a tym samym uniwersalny zestaw ludzkich problemów i pułapek czyhających na kolejne pokolenia.
W drugiej części spektaklu rodzina Antrobus, która zwycięsko wyszła z opresji katastrofy klimatycznej zmierzy się z serią osobistych potyczek, w których przyjaciel może stać się w szczególnych okolicznościach wrogiem, sukces porażką, miłość przedzierzgnąć w nienawiść natchnioną przez zazdrość, rozbuchane ego i chore ambicje. Obserwujemy historię ludzkiej krzywdy, osobistej tragedii, zdrady uczepionej wieloletniej miłości jak tętniak, który w każdej chwili może pęknąć.
Gosposia Sabina, sprytna, cwana, rezolutna, na tyle, że w poprzedniej odsłonie pani Antrobus wykonuje jej obowiązki, w drugiej części zamienia się w uosobienie damskiej przebiegłości, kwintesencję tego osobliwego kobiecego wyrachowania i pragnienia przechwycenia benefitów starszego pana i władcy, króla życia i znudzonego małżonka. Historia stara jak związki, ale ciągle, ciągle aktualna i bez końca odtwarzana przez młodsze, atrakcyjniejsze lub zwyczajnie inne od żony kokiety. Władza jako najskuteczniejszy afrodyzjak wabi i kusi zaspakajając narcyzów i idących na skróty samoprzylepnych karierowiczów.
Wróżka (jak zawsze świetna Agnieszka Suchora) w fryzurze à la noblistka Tokarczuk (może nie przypadkiem), doskonale przewiduje rozwój wypadków w operacji uwodzenia Antrobusa-prezydenta. Emocjonalne rozchwianie dzieci Antrobusa złożone w ofierze kryzysu wieku średniego przypieczętowuje życiowy schemat. W drugiej części ciężar osobistych kryzysów łagodzi zgrabny zabieg metamorfozy bohaterów sztuki w aktorów. Zamieszanie na próbie, komentarze niesfornej Sabiny, interwencja reżysera nie pozwalają wymknąć się komediowej konwencji.
Trzecia odsłona zaskakuje mrocznym, wojennym tematem. Robi się smutno, bo wojna jest smutna, bo smutne są mroki ludzkiej duszy i człowieczego umysłu zafascynowanego zbrodnią, władzą, zniewoleniem. Bohaterowie doświadczają cierpienia, wobec którego zwykłe sprawy nabierają nowego wymiaru. Bogata galeria postaci występujących w spektaklu dodaje kolorytu rozważaniom Wildera na temat ludzkich losów zaplątanych w sieci przypadku i nieuchronnych małych i wielkich kataklizmów, a ostatnie przesłanie należy do wszechstronnej Monika Kwiatkowskiej jako Ivy.
"Cud, że jeszcze żyjemy" to wyraz zdziwienia i zachwytu nad istnieniem pomimo wszystko, bo życie jest cudem, człowiek jest cudem i natura jest cudem. Nikt nie potrafi tak zepsuć wszystkiego jak człowiek i nikt nie potrafi tak wspaniale czerpać ze wszechświata jak człowiek.
Po wyjściu z Teatru Współczesnego uwierzmy w ten cud życia. I postarajmy się go nie zmarnować.