Nie zwijajcie skrzydeł

"Sceny z Różewicza" - reżyseria: Wiesław Komasa - Teatr Collegium Nobilium

Radość grania, bycia na scenie, radość płynąca z wykonywania zawodu aktorskiego i dzielenie się tą radością z widownią - to bardzo piękna rzecz. Piękna, ale spotykana już tylko - jak myślę - wśród młodych, zaczynających dopiero drogę zawodową aktorów. Takim typowymi przykładami bywają przedstawienia dyplomowe studentów szkół teatralnych, a właściwie powinno się ich określać mianem dyplomantów. Tu jeszcze można znaleźć szczere, emocjonalne "zachłyśnięcie się" aktorstwem, bez chowania się w pozę cynizmu. Taka właśnie radość grania bije ze spektaklu dyplomowego "Sceny z Różewicza" przygotowanego w warszawskiej Akademii Teatralnej w reżyserii Wiesława Komasy.

"Sceny z Różewicza" zaprezentowano na otwarcie Międzynarodowego Festiwalu Szkół Teatralnych. Szkoda tylko, że nie znalazł się on w nurcie głównym, a jedynie jako pokaz pozakonkursowy. Bo to świetne przedstawienie. A owa radość nie wynika przecież z litery tekstu (bo nie o tym Różewicz pisał), lecz płynie z samych aktorów. To młodość tak się raduje, bo nie zna jeszcze kolców tego zawodu. Kiedy ci młodzi ludzie opuszczą szkołę teatralną, gdzie są dopieszczani pod opiekuńczymi skrzydłami swoich pedagogów, owa radość automatycznie gdzieś się rozmywa, znika. W teatrze zawodowym nie wypada cieszyć się z samego faktu bycia aktorem, no bo to już się ma. Teraz pojawia się problem możliwości grania, i to dużych, prawdziwych ról, a nie tylko epizodów. 
Wiesław Komasa wziął na warsztat niekoniecznie łatwy na dyplom tekst, czy raczej teksty, bo w swoim scenariuszu wykorzystał trzy sztuki Tadeusza Różewicza: "Kartotekę", "Wyszedł z domu" i "Grupę Laokoona". Spektakl początkowo zdaje się nieco chaotyczny, ale świadomie, z reżyserskiego założenia. Zbudowany jest z fragmentów Różewiczowskich sztuk wzajemnie przeplatających się, gdzie pewne kwestie pojawiają się kilkakrotnie w takim samym ujęciu litery tekstu, ale za każdym razem w zupełnie innej interpretacji aktorskiej. Te same kwestie grają pozostali wykonawcy, co sprawia, że widzowie mają możliwość porównania różnorodnego warsztatu aktorskiego, zaś studentom dyplomantom reżyser stwarza możliwości spojrzenia na tekst Różewicza od bardzo różnej strony. 
W ten sposób młodzi aktorzy mają szansę uruchomienia całego swojego warsztatu aktorskiego, wszystkich umiejętności, choćby tylko na ten ułamek sceny, który jednak powtarza się wielokrotnie w różnych wariantach. A wszystko dzieje się szybko, co dynamizuje poszczególne scenki głównie w pierwszej części przedstawienia, bo w drugiej następuje spowolnienie narracji. Ten "strukturalny" zabieg reżyserski podnosi dramaturgię spektaklu i uwyraźnia jego główną myśl. Choć z założenia nie ma to być jednorodna całość artystyczna z następstwem scen wzajemnie logicznie wynikających. Owo rozrzucenie fragmentów tekstów sprawia wrażenie, jak gdyby reżyser specjalnie zadał swoim studentom niełatwe zadanie domowe, w którym przeprowadza test na bystrość intelektualną, interpretacyjną i umiejętności warsztatowe. To dość ryzykowne posunięcie. Z pewnością nie jest rzeczą łatwą budowanie postaci z ułamka tekstu i w ułamku czasowym, ale też nie jest to łatwe zadanie dla jury czy w ogóle osób oceniających aktorstwo tych młodych ludzi. Z drugiej jednak strony tego typu konstrukcja przedstawienia ma działanie stymulujące w stosunku do inwencji aktorskiej. Sam reżyser, Wiesław Komasa, o swoim przedstawieniu napisał w programie do festiwalu, iż są to "wariacje często tych samych scen, które mają podkreślić trudność rozwiązywania problemów Różewiczowskich postaci za pomocą słów. Coraz bardziej oddalają się od harmonii życia i człowieka. Oddalenie od piękna pogłębia samotność i zagubienie w otaczającym chaosie, który zwłaszcza teraz nie pozwala usłyszeć podstawowych, stale zadawanych pytań... wciąż.... od początku". 
Pierwszą część przedstawienia można by porównać do swoistego galopu, pędu życia wręcz na oślep, w którym nie ma czasu na refleksje, na poświęcenie większej uwagi drugiemu człowiekowi, nawet w najbliższej rodzinie, bo współczesna, cyborgowa cywilizacja nadała takie tempo życiu, że jeżeli się mu nie sprosta, odchodzi się na pobocze jego głównego nurtu. To także metafora dążenia do szybkich karier, komercjalizacji życia właściwie we wszystkich dziedzinach, metafora zatracenia się w powierzchowności naszych relacji z innymi, ucieczka tym samym od tego, co najważniejsze, co jest istotą naszego życia, na rzecz szybkiego zdobywania sławy i pieniędzy. Dopiero konstrukcja drugiej części spektaklu daje możliwość wyciszenia, spowolnienia i zatrzymania się na chwilę. "Sceny z Różewicza" są także przykładem swoistej zabawy z tekstem Różewicza, który - jak widać - można wykorzystywać na różny sposób interpretacyjny. 
W spektaklu nie braknie scen humorystycznych, z którymi aktorzy znakomicie sobie radzą, nie popadając w tanią farsę, choć tekst niejednokrotnie ma znamiona właśnie farsy. W tych krótkich scenach, czasami przypominających błyskawiczne impresje, widać świadomość użycia środków aktorskich, czy to w kierunku ironii, czy właśnie farsy, czy też w kierunku stworzenia kilkuminutowego nastrojowego klimatu. Bardziej lub mniej dotyczy to właściwie wszystkich wykonawców. 
No i warto dodać, że taka konstrukcja spektaklu (którą porównałabym do tzw. palcówek w szkole muzycznej) pozwoliła zaprezentować swój warsztat wszystkim aktorom: Kornelii Angowskiej, Annie Markowicz, Oldze Omeljaniec, Aleksandrze Prykowskiej, Milenie Suszyńskiej, Jackowi Belerze, Igorowi Chmielnikowi, Robertowi Kurasiowi, Bartoszowi Miłoszowi Martynie, Michałowi Podsiadle, Sebastianowi Rysiowi i Danielowi Salmanowi. Wymieniłam wszystkich, bo w tym dyplomowym przedstawieniu widoczna jest praca całego zespołu. A opiekuńczo-twórcze skrzydła Wiesława Komasy nie po raz pierwszy inspirują młodych ludzi do pięknego lotu. Oby tylko w tym dorosłym już życiu zawodowym nie zwijali lub - co gorsza - nie podcinali sobie skrzydeł, osiadając prozaicznie na ziemi.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
25 czerwca 2009

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia