Nie

"Przedwiośnie" - reż. Natalia Korczakowska - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Teatr Wybrzeże w paśmie programowym "Lektury szkolne" sięgnął po jedną z najważniejszych polskich powieści XX wieku. Wybór został doceniony i dofinansowany* przez najszacowniejsze instytucje w ramach najważniejszych programów. Opublikowany 90 lat temu, ostatni ważny utwór spóźnionego, socjalizującego romantyka i niedoszłego laureata Nagrody Nobla jest pozycją niesłusznie zapomnianą a na pewno co najmniej niedocenioną. Przeniesienie jej na scenę w formie spektaklu wysokobudżetowego wydawało się być dobrym pomysłem.

Czasy i młodzież są takie, że trzeba przynajmniej spróbować coś zrobić, by mieć pokoleniowe i artystyczne alibi. Ideowo sformatowani: reżyserka Natalia Korczakowska (1979) i dramaturg Wojciech "Wojtek" Zrałek-Kossakowski (1982) pamiętny z sukcesu "Sprawy operacyjnego rozpoznania" (i przywołania innego ideologa lewicy, czyli S. Brzozowskiego) w Wybrzeżu, dawali nadzieję na ciekawy efekt.

Spektakl składa się z dwóch aktów, drugi jak zwykle w polskim teatrze, oprócz spektakli Lupy, zdecydowanie krótszy. Pierwszy, który nazwałem "Wyzwania dla polonistów" (wyjaśnienie tytułu w recenzji) składa się z dwóch części ("Szklane domy" i "Nawłoć") i przez większość przebiegu opowiada dość linearnie i wybiórczo historię Cezarego Baryki, ale już pod koniec chronologia rozszerza się do roku 1989, przywołana jest teraźniejszość. To warto wiedzieć przed spektaklem, by nie zachować się jak jedna z bardzo ważnych osób cieszących się ogólnym szacunkiem, która poszła do domu po części pierwszej. "() naprawdę był akt drugi? No jak to, przecież była kurtyna. No tak, masz rację, nie było braw, ale myślałam, że nikomu się nie podobało i dlatego nie klaskali" - autentyk, przypis PW). Akt drugi to "Pajdokracja" (w spektaklu nosi tytuł "Wiatr od Wschodu").

Architektura prezentacji to kolejna, niezliczona już wariacja na temat zabudowy spektakli Warlikowskiego i Szczęśniak. Nowym elementem jest zwisający fragment krajobrazu idyllicznego z tatarakiem, przestrzeń zamknięta jest po obwodzie obramowaniem z podwójnej warstwy cienkiej folii. Dawno nie używana maszyneria czekającej na remont obrotówki (schodami w dół), zdjęte kulisy, odkryte "bebechy" teatralne - to już chyba stały element w Wybrzeżu po "nalepach" i "Broniewskim". Cała, ogromna przestrzeń dla aktorów, czasami wjeżdżają elementy scenografii, kostiumy, rekwizyty, pojawiają się pracownicy techniczni teatru, spektakl rozgrywa się w kilku planach, niektóre epizody zasłonięte, w innych planach, za folią na domyślenie. Część aktorów występuje w kilku rolach i kostiumach, jest obowiązkowa postać nieodgadniono-wieloznaczna (Cień). Całość trwa ok. 2:45 z przerwą, dzieje się wiele, wszędzie (m.in. Baku, Nawłoć, Warszawa, zebranie Oburzonych) i stuletnio (od 1915 do 2015 roku), nad całością panuje offowy Narrator ujawniający się w kilku momentach. Widać, że Natalia Korczakowska dobrze zna współczesny, polski teatr i ma osobiste ambicje pisania własnego rozdziału.

Najlepszym pomysłem gdańskiego "Przedwiośnia" są podróże w czasie z Szymonem Gajowcem, który po raz pierwszy pojawia się w roku 1920 a Cezary rozmawia z nim w roku 1989 i 2015. Każda epoka miała swojego Gajowca, tak jak każda epoka, by mogła się skończyć i dać miejsce następnej, powinna mieć spór klasyków (lepiej: pozytywistów) z romantykami, starych z młodymi. Baryka atakuje Gajowca, wytyka mu błędy, obciąża za stan Polski i świata. Gajowiec stara się bronić, ale argumenty, w które jest wyposażany przez dramaturga, są słabe i przegrywają z naiwnymi postulatami Cezarego. Lepsze osadzenie Gajowca i likwidacja Narratora oraz Cienia mogłaby wzmocnić podstawowy przekaz, dla którego Żeromski jest jedynie pretekstem.

Historia Cezarego Baryki z "Przedwiośnia" jest drugorzędna. W prezentacji Korczakowskiej i Kossakowskiego chodzi o ważniejsze sprawy, czyli o zmiany, nieszczęśliwie nazywane rewolucją. W rozmowach z Gajowcem i w całym akcie drugim Baryka diagnozuje obecną sytuację społeczną w Polsce i na świecie. Wszystko to znamy z internetu i filmów, wszystko to przeżywamy na co dzień od powstania kapitalizmu, czyli nowoczesnej formy feudalizmu. Kapitał żywi się naszym sukcesem i kryzysem wszystkich, karmi się naszą krwią, codziennymi stresami, kłótniami z najbliższą osobą, poniżeniem, moralnym dyskomfortem i depresją powstałą z tchórzostwa niedziałania.

Rewolucja nie może obejść się bez krwi wielu i przyzwolenia na morderstwa. Paradoksalny, bo jednak, mimo niespotykanej i ciągle rosnącej hipokryzji i cynizmu, rozwój cywilizacyjny, nakazuje jednak inne rozwiązania. Dziś mamy czas, który powinni zagospodarowywać pozytywni wojownicy, skupiający uwagę i ludzi wokół rozwiązań konkretnych problemów. Nie ma sprzeciwu do oceny Polski 2015, ale lepiej niż płomienne wylewy Baryki i cały ten polski teatr współczesny sytuację oceniają weterani r'n'r. I krócej, i trafniej, i "artystyczniej" (mój faworyt w tej kategorii to "Żyję w kraju" zespołu Strachy na Lachy).

Analizowanie polskiej współczesności mnie osłabia i przekracza możliwości i z pewnością wytrzymałość czytelnika. Wspomnę tylko o jednym wątku ze względu na autorów, którzy deklarują się lewicowo. Jedną z przyczyn stanu rzeczy jest polska lewica oraz inteligencja kreatywna i artystyczna. Jedna jest albo kawiorowo-betonowa albo happeningowa. Inaczej nie można traktować Aleksandra Kwaśniewskiego czy posła ziemi gdyńskiej Leszka Millera czy z drugiej strony kandydatury (a nie osoby!) Anny Grodzkiej na prezydenta RP, bo oprócz manifestacji tolerancji świadczy ona o zerowej intuicji politycznej konstruktorów tego planu. Inteligencja i artyści albo są na profilu FB pewnego teatralno-kuchennego celebryty, który wystarczy, że puści bąka i wszyscy są szczęśliwi, albo:

- chcą dostać grant/dotację/nagrodę/pomoc/zapomogę/telefon do/telefon od

i wszystko pozostałe mają głęboko w...

Gdańskie "Przedwiośnie" nie jest brykiem z lektury. Przed polonistami, którzy będą omawiać z młodzieżą obejrzane przedstawienie, nie lada wyzwanie, by przełożyć na język sensów przedstawienie z gatunku "teatr licytacyjny", o którym pisałem przy okazji "Ciągu": Gatunek rozwija się w wąskim kręgu kilkudziesięciu osób, które ścigają się między sobą na efekty. A tam w mieście takim a takim na scenie były psy, a tam gdzieś masturbacja przy pomocy nogi od mebla albo piły mechanicznej, a w innym Pcimiu Dolnym ktoś kogoś obrzygał inaczej niż w Pcimiu Górnym. To, co najciekawsze, to fakt, że wszystkie te bardzo drogie zabawy dzieją się w teatrach repertuarowych, utrzymywanych za gigantyczne w stosunku do spektakli offowych pieniądze publiczne. Nie mam nic przeciwko eksperymentowaniu w teatrze, przecież to warunek postępu i filar wolności twórczej. Oczywiście po akcjonistach wiedeńskich wszystko wydaje się bajką dla grzecznych dzieci, ale nie każdy artysta zna historię sztuki, nie mówiąc już o widzach. Zaczynam się zastanawiać nad pojęciem wolności artystycznej i przyznam, że mnie to obezwładnia pojęciowo oraz powiększa codzienną, stałą dawkę rozpaczy. (za i więcej)

"Przedwiośnie" to nieustające "atrakcje" i pomysły. Każda scena musi być "jakaś", musi mieć kontrę, musi być zagrana inaczej, niezwykle i nowocześnie. Panuje nadumowność. Efekt po pewnym czasie jest z pewnością odwrotny od zamierzonego - zwycięża nuda i nie jest to nuda metafizyczna, taka z Bressona czy Warlikowskiego, tylko nuda nudna. Śmieszą niektóre sceny, jak choćby inicjalna, w której nagi bohater przez kilka minut opuszcza się na dół po linie, by dotrzeć do majtek, które leżą na scenie. Głębia "fuckowania", zamykanie w torbie czy podobne "wynalazki" mogą doprowadzić do "głupawki odbiorczej"**. Nie wiemy, co robić na tak dużej scenie? No to się przebiegnijmy tam i z powrotem kilka kółek albo "zatańczmy" taniec gniewu. Irytują tanie grepsy adresowane chyba do troglodytów. Najboleśniejszy przykład: ksiądz prawie przez cały czas ściska w dłoni piersiówkę i popija gęsto, częstuje innych, a gdy wybrzmiewa prośba do Boga, piersiówka pada z hałasem na scenę jako odpowiedź. I żeby nie było, że to ksiądz - gdyby o diabła chodziło, też bym się zirytował, a pewnie nawet bardziej. Realizatorzy nie biorą pod uwagę Żeromskiego - to jeszcze można przeżyć, ale przede wszystkim percepcji widzów. Nadmierna ilość znaków i znaczeń zamazuje obraz, spektakl staje się popisówką pomysłodawców, giną sensy, zatraca znaczenie i nie ma całości. O ciarach i magii nie mówię, bo to teatr, który programowo walczy ze wzruszeniem i przeżyciem metafizycznym, uznając je za banalne.

"CEZARY

Żeby demokracja przetrwała najbliższe 50 lat trzeba odzyskać ideę równości w jakiejś sensownej formie...

CIEŃ

Nikt nie wie, jak to zrobić. Ja w każdym razie nie wiem.

CEZARY

A wie pan, że żyjemy w świecie, gdzie 85 osób ma majątek większy niż połowa ludzkości, czyli 3,5 miliarda ludzi?

CIEŃ

Sytuacja absolutnie chora. Nigdy w czasie swojego życia nie panikowałem, nawet jak mnie w stanie wojennym internowali. A dzisiaj po raz pierwszy czuję strach. Skończymy marnie, jeśli rozsądni ludzie nie podejmą ideałów - równości i braterstwa.

CEZARY

Pańskie pokolenie wybrało wolność. Równość i braterstwo żeście sobie odpuścili. Dlaczego?

CIEŃ

Głupi byliśmy. Byliśmy oderwani od realnych ludzkich problemów. Z naszego punktu widzenia w tej całej rewolucji chodziło przecież o wolność. Na przykład problemy z cenzurą - kreślącą nam to, co się w pocie czoła wyprodukowało. Wolność nam wystarczyła

Dzisiejsza rewolucja powinna doprowadzić do stworzenia systemu elementarnej sprawiedliwości społecznej i określenia poziomu wolności człowieka w społeczeństwie, czyli w jasny dla wszystkich sposób odpowiedzieć na pytania: co można. Dzisiejszy rewolucjonista powinien podjąć walkę z korporacjami."

To jeden z lepszych fragmentów "Pajdokracji", czyli Aktu II ("Wiatr od Wschodu"). Poziom przemyśleń Baryki i pozostałych w tej części jest na poziomie co najwyżej gimnazjalnym. Wiem, że ma trafić do gimnazjalistów, ale to nie znaczy, że należy do nich przemawiać tak prosto. Cały drugi akt, mimo że zgadzam się 500 razy ideowo z przekazem, jest absolutnie do poprawy. Pozbawiony teatralizacji i jakości staje się tautologiczny i wręcz prymitywny, a przecież chodzi o rzeczy ważne. Zaskakuje to tym bardziej, kiedy przypomnimy sobie świetną robotę Kossakowskiego przy "Sprawie operacyjnego rozpoznania" - przykładzie dobrego, zaangażowanego teatru na ważny temat.

W spektaklu występuje kilkoro świetnych aktorów Teatru Wybrzeże, którzy wielokrotnie i spektakularnie dawali świadectwo swego talentu i zaangażowania (choćby udział w zdarzeniu "Golgota Piknik"). Niestety, tym razem nie znalazłem argumentów, by pisać o kreacjach, co nie znaczy, że podeszli do swej pracy niestarannie.

Powstał nieudany spektakl na ważny temat. Porażka Korczakowskiej i Kossakowskiego smuci w dwójnasób. Celebryci i politycy będą mogli wyśmiać naiwność postaw zaangażowanych. Idea teatru ważnego, konfrontującego się bezpośrednio z rzeczywistością, może nie uzyskać przez dłuższy czas wstępu na deski repertuarowego, wysokobudżetowego teatru pomorskiego, a koronnym argumentem przeciwników takiego teatru będzie gdańskie "Przedwiośnie".

* 70 tys. zł. w ramach projektów "Klasyka żywa" i "250-lecie teatru publicznego".

** stan, w którym widz nie potrafi odróżnić śmieszności od tragizmu i jest poza racjonalną percepcją. Kiedyś zanotowałem go w kinie na filmie "Krzyżacy". Obecni tam uczniowie skręcali się ze śmiechu podczas sceny wypalania oczu Jurandowi.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
19 marca 2015

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia