Niech głos cię poprowadzi

„Jądro ciemności" - reż. Paweł Łysak - Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie

Historia odległej podróży na statku parowym w głąb kolonialnej przemocy. Która niepokojąco wciąż wydaje się być aktualna. Tylko statek się zmienił.

W ramach październikowej edycji XXVII Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w łódzkim Teatrze Powszechnym odbył się spektakl „Jądro ciemności" w reżyserii Pawła Łysaka. Jest to sztuka warszawskiego Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera, którego premiera miała miejsce kilka miesięcy wcześniej, w czerwcu 2021 roku.

Mimo, iż jest to spektakl oparty na opowiadaniu Josepha Conrada wydanego w 1899 roku, widz nie otrzymuje wiernego przeniesienia osadzonego w XIX wieku, z kostiumami czy przestrzeniami z epoki. Literacka podróż w głąb afrykańskiej dżungli rzeką Kongo staje się pretekstem do ukazania kolonializmu takim jakim był w rzeczywistości i postawieniu tezy, iż ten brutalny, oparty na wyzysku, nie liczący się z nikim ani niczym proceder wciąż trwa. Twórcy starają się pokazać, że ta opowieść o przemocy jest wciąż aktualna, że wciąż żyjemy w świecie, gdzie możemy spotkać Kurtza, Marlowa i im podobnych, że być może sami nimi jesteśmy.

Na scenie oglądać możemy Michała Czachora w roli snującego opowieść Marlowa i partnerującego mu Oskara Stoczyńskiego. Ich kreacje budzą niepokój, magnetycznie przyciągając uwagę do każdego wyszeptanego czy wykrzyczanego słowa. W obsadzie znaleźli się również Mamadou Góo Bâ oraz Oksana Czerkaszyna, która zdaje się przewodzić spektaklem na scenie, popychać opowiadaną historię do przodu.

Jak obiecują zapowiedzi, spektakl Pawła Łysaka oraz Pawła Sztarbowskiego, odpowiadającego za dramaturgię, jest immersyjną opowieścią teatralno-dźwiękową, gdzie dla spotęgowania wrażeń widzowie w trakcie trwania głównej części sztuki powinni mieć założone słuchawki. Aspekt ten mocno pobudzał moją wyobraźnię na długo przed obejrzeniem spektaklu. I nie zawiódł moich oczekiwań - centralna część sztuki stanowiła dla mnie zupełnie nowe przeżycie. Nigdy wcześniej w teatrze nie odbierałam w tak nietypowy sposób dźwięków. To co działo się daleko na scenie - szum wody, przeróżne szelesty, nieoczekiwane wokale - zdawały się być jednocześnie tuż obok. Cały koncept, by oprzeć środek ciężkości spektaklu na dźwiękach wywodzi się wprost z tekstu opowiadania, w którym Marlow stwierdza: „Głos. Kurtz był niewiele więcej niż głosem. [...] Ten człowiek przedstawiał mi się jako głos". Twórcy odpowiedzialni za dźwięk, Dominik Strycharski oraz Kuba Sosulski, nie tylko tworzą muzykę na żywo, ale i przetwarzają ją, zniekształcając dźwięki i głosy aktorów. Sprawiają one wrażenie nieco magicznych, a nieraz wręcz transowych, potęgując emocje i zagęszczając atmosferę. Spektaklowi niepokoju dodaje użycie kamery do rejestrowania poczynań aktorów ukrytych za częściowo transparentną zasłoną. Obraz projektowany na wielkim ekranie ukazuje aktorów z roziskrzonymi biało dużymi oczami, niczym rejestrowane przez nocne kamery zwierzęta z dzikich terenów sawann czy dżungli. Karol Rakowski świetnie wpasował projekcje wideo w gęsty klimat spektaklu. Jako, że jest to sztuka oparta na dźwięku i słowie, scenografia Roberta Rumasa jest znikoma. Na scenie zobaczymy raczej sprzęty techniczne czy mikrofony zatopione w gęstym mroku, aniżeli wykreowane skrawki przestrzeni, tak charakterystyczne dla inscenizacji teatralnych. Jest to bardzo dobry zabieg - ta wytworzona przez dźwięk, słowo i grę świateł nienamacalność, nie zostaje zburzona scenografią, która mogłaby odciągać uwagę od niematerialności Kurtza. Wspomniane już światło, zaraz po dźwięku, odgrywa znaczącą rolę. Jacqueline Sobiszewski, reżyserka światła, zmienia salę teatralną w ciemną, mroczną przestrzeń, gdzie jedynie snopy światła wydobywają to, co istotne. Ciekawym zabiegiem była również decyzja, by w pewnym momencie aktorzy oślepiali latarkami wprost ze sceny widzów zebranych w przyjemnie ciemnej sali, tak by ci nie poczuli się zbyt komfortowo na spektaklu o niewygodnej tematyce .Również kostiumy, a właściwie ich pozorny brak, są kolejnymi tropem, którym twórcy „Jądra ciemności" próbują wskazać nam, że problematyka opowiadania Conrada jest wciąż aktualna. Już w pierwszej części spektaklu, Michał Czachor, wygłasza monolog gdzie sugeruje, iż prawa wyzysku i przemocy obowiązują dalej, dzieją się z udziałem każdego - nie rozgrzesza nawet siebie, aktor rozlicza się z branżą teatralną, której jest przecież częścią.

Prócz głównej części sztuki, która jest, z drobnymi przerywnikami, bezpośrednio oparta na tekście książki, otrzymujemy również swoiste wstęp i zakończenie, różne stylistycznie od części centralnej. Spektakl rozpoczyna się od wyreżyserowanego quasi-stand-upowego przemówienia Oksany Czerkaszyny o pozycji kobiety w teatrze, jak i roli samej aktorki w procesie tworzenia spektaklu, jej buncie wobec reżysera. Ma to jednak smutny wydźwięk przymusowo zawartego wątku feministycznego, by być poprawnym, a nie prawdziwego, przekonującego manifestu, który ukazywałby potrzebę zmian. Również zakończenie, w podobnej co rozpoczęcie konwencji, prowadzone jest przez Czerkaszynę. Zdaje się przez to, iż to ona napędza i konstruuje spektakl, dając wyraz swojej kobiecej sprawczości i realizując sprzeciw wobec tego iż, jest jedyną kobietą na scenie, na dodatek o dość marginalnej roli. Mimo to pozostaje aktorką, prowadzoną przez reżysera i w aspekcie artystycznym tej sztuki dalej zależną od jego wizji; a opowieść o buncie wobec niego i niedużemu udziałowi kobiet mających wpływ na kształt spektaklu, paradoksalnie wykorzystana zostaje w jego, a więc mężczyzny, sztuce. Nadaje to wypowiedziom Czerkaszyny wrażenie pozoru, odejmując nieco wiarygodności i ciężkości spektaklowi. Osłabia to, stojącą w kontrze do tej wątpliwej klamry kompozycyjnej, tak dobrze budowaną część centralną, burząc gęstą, mroczną atmosferę, która mogłaby pozostać w odbiorcy jeszcze długo po wyjściu z sali teatralnej.

Kamila Pietrzak
Dziennik Teatralny Łódź
30 października 2021
Portrety
Paweł Łysak

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia