Niech no zakwitną jabłonie...
"Niech no tylko zakwitną jabłonie" - reż. Wojciech Kościelniak - Teatr PWST w Krakowie"Niech no tylko zakwitną jabłonie" Agnieszki Osieckiej to idealny materiał dla studentów PWST ze specjalnością wokalno-aktorską, a Wojciech Kośdelniak wydawał się wymarzonym reżyserem dla takiego spektaklu. Kilka lat temu piosenki Własta, Jurandota, Afanasjewa, Osieckiej czy Golda przypomniał w stylowym Teatrze Telewizji z udziałem Magdaleny Cieleckiej, Bohdana Łazuki, Marty Bizon i Kingi Preis, teraz spotkał się z krakowskimi studentami. Idea Osieckiej była prosta: opowiedzieć o Polsce i Polakach za pośrednictwem i przy pomocy klasycznych piosenek. Oto Polska zaczarowana, przed i powojenna, ale scenariusz Osieckiej został doprowadzony do lat 50. Premiera "Jabłoni..." w teatrze Ateneum, w reżyserii Jana Biczyckiego, wywodzącego się, podobnie jak autorka, ze środowiska teatrów studenckich, stała się jednym z największych teatralnych wydarzeń lat sześćdziesiątych. Również późniejsze adaptacje "Niech no tylko..." - było ich naprawdę sporo - stały się sukcesami. Scenariusz Osieckiej odbierano oczywiście aluzyjnie, jako opowieść o innej, czystszej, piękniejszej, na pewno zabawniejszej Polsce.
Dzisiaj ten kontekst zupełnie wypłowiał. Odnosiłem wrażenie, że młodzi, utalentowani (nie tylko wokalnie) aktorzy, nic albo niewiele rozumieją z przesłania Osieckiej - tamta rzeczywistość to dla nich jedynie poczciwe retro, przypominające niezrozumiały entuzjazm naszych babć po lekturze Rodziewiczówny czy Kraszewskiego - wzruszyć ich może jedynie prosta, uczuciowa historyjka, jak ta z klasycznej już "Rebeki", dlatego gdy wyjęty z burleski Antreprener (świetny Łukasz Stawowczyk) wyjaśnia widzom, że "scena przedstawia Polskę, rzecz dzieje się przed wojną", czujemy się trochę jak w muzeum figur woskowych, konsekwentnie ożywianych przez aktorskie widma, nadające kształt mniej lub bardziej zapomnianym szlagierom. Wchodzą kolejne postaci - Kokota, Manekin, Inżynier, Włamywacz, Buba, Krysia Traktorzystka, Ubogi Zakochany. Towarzyszy im "Tysiąc szlagierów dla kiepskich frajerów": "Rozkwitały pąki białych róż", "Siekiera, motyka", "Kochankowie z ulicy Kamiennej" itd.
Każdy wykonawca otrzymał szansę na zaprezentowanie własnej ekspresji. Weronika Wronka to typ wampa, być może nawet nieco onieśmielona własną zmysłowością; Adrianna Kućmierz ma poczucie humoru, Daniel Malchar świetnie śpiewa i wygląda, Jan Sobolewski ujmuje pewną niepewnością, podobnie Karolina Głąb. Gwiazdą wieczoru była dla mnie jednak Marta Mazurek. Trochę demoniczna, z twarzy jeszcze dziecinna, ni to laleczka z "Rodziny Adamsów", ni nimfetka. Teatry muzyczne powinny rozbijać się o zaangażowanie tego klejnociku. Spektakl w PWST jest udany również jako widowisko. Dowcip jest tutaj wysokiej próby, a poczucie humoru abstrakcyjne, co widać najlepiej w znakomitej scenie, kiedy Bohater Pozytywny zmaga się z dwoistością uczuć skierowanych równocześnie w stronę Traktorzystki jak i Czarującej Reakcjonistki.
Agnieszka Osiecka w wydanych niedawno "Filmidłach" cytowała Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: "Taki dziś jestem sentymentalny, że mógłbym sprzedawać łzy". W programie "Niech no tylko zakwitną jabłonie" niejedna, podarowana przez Osiecką łza, została przez widzów kupiona za bezcen. "Świat nie jest taki zły. Świat nie jest wcale mdły. Niech no tylko...".
Osiecka chciała opowiedzieć o Polsce przy pomocy piosenek