Niegrzeczny i obrazoburczy
"Pomarańczyk" - reż. Tomasz Hynek - Wrocławski Teatr Współczesny im. Edmunda WiercińskiegoNa zwyczajowej kolacji po prapremierze swojej sztuki POMARAŃCZYK Marek Kocot, grający również główną rolę w przedstawieniu, pogratulował Markowi Fiedorowi, szefowi Współczesnego, odwagi. Bo zdecydował się wystawić tekst niegrzeczny i obrazoburczy. No i rzeczywiście zdarzyli się widzowie cokolwiek zniesmaczeni scenicznym portretem jednego z bohaterów zbiorowej pamięci wrocławian, czyli Majora Fydrycha. Portretem niezbyt kolorowym, nieładnym, ale też przecież nierealistycznym
POMARAŃCZYK zaczyna się cytatem z WESELA Wyspiańskiego, ze sceny, kiedy pijanemu Dziennikarzowi ukazuje się Stańczyk, polski błazen narodowy: "Wielki mąż! / Wielki, bo w błazeńskiej szacie; / wielki, bo wam z oczu zszedł, / błaznów coraz więcej macie, / nieomal błazeńskie wiece; / Salve, bracie!". Na główną postać spektaklu złożyć się mają pomarańczowa barwa rewolucji reprezentowanej przez ruch Waldemara Fydrycha i ów Stańczyk, sceptyczno-idealistyczne sumienie Polaków. Ani jeden, ani drugi element nie rozkwita w osobowości Pana M w pełni, bo Pan M okazuje się człowiekiem bez osobowości, kimś, kto przywłaszcza sobie symbole, czyjąś biografię, by wreszcie zaistnieć jako obiekt zainteresowania mediów. Przebrana w czador Aleksandra Dytko gra redaktora, lecz bywa także cierpiącym na systemową migrenę sędzią, pułkownikiem MO lub SB czy głupawym towarzyszem broni przywódcy Pomarańczowej Alternatywy. Najczęściej jednak dialogi sprowadzają się do dziennikarskiego wywiadu z byłym opozycjonistą, dziś zupełnie rozczarowanym, wymiętym i wyzutym, rozpaczliwie szukającym resztek własnej legendy. Równie dobrze można by go nazwać Solidaręsą albo nawet Maciereńczykiem, gdyby tylko śmielej poprzesuwać akcenty, wszczepić Panu M zestaw cech i faktów z kilku żywotów, nie zaledwie jednego. Wtedy spektakl Kocota i Tomasza Hynka (reżyseria) miałby szanse powiedzieć coś podsumowującego. A gdyby jeszcze zamiast taplać się w kałużach przeszłości dołożyć więcej z tryskającej świeżymi pomyjami fontanny teraźniejszości, mielibyśmy dzieło.
Bo w tej formie, jaką artyści zaprezentowali na Małej Scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego, inaugurując cykl PROSTA HISTORIA (sztuk o "ludzkich historiach wpisujących się w Historię"), POMARAŃCZYK nie przekonuje i nie prowokuje. Mimo bardzo sprawnie napisanego tekstu, pomysłowej inscenizacji, świetnej scenografii (Maryny Wyszomirskiej), niezłego aktorstwa, dostajemy przedstawienie chwilami błyskotliwe, ale błahe. Próby rozszczepienia postaci na różne biografie są podejmowane, pojawia się motyw człowieka tracącego 70 tysięcy (jak wyliczył swoje rzekome ubytki w ewentualnej kasie Lech Wałęsa po aferze o gejowskie ławy poselskie), zaznacza się los rozminiętych byłych kolegów. Wszystko jednak za mało i w końcu na nic. Zanadto wyeksponowane szczegóły biografii Majora zamiast spajać spektakl rozbijają jego przesłanie. Nie chodziło przecież Kocotowi o studium przypadku konkretnego Waldemara Fydrycha, który okazuje się w finale Frydrychem, a na to wychodzi. Stąd oburzenie kilkorga premierowych widzów, pewnie będzie ich więcej w przyszłości. Szarganie poszarpanego Majora nie spodoba się zwłaszcza tym, co pamiętają, tym, co przeżyli tamte wydarzenia. Bo legenda Pomarańczowej Alternatywy jest ich legendą.
Dla mnie najmocniejszym i najbardziej zajmującym fragmentem tej prostej historii stała się zatem opowieść o polskim, wrocławskim tu i teraz, krytyczne wskazanie paradoksów i powidoków, przytyki wobec dzisiejszej miejskiej władzy (na temat stanu dróg, stawek podatkowych, błotnych dziur stadionowo-muzyczno-forumowych, towarzyskości układów). Ta część spektaklu wywołuje śmiech, pokazując lepsze kierunki dla współczesnej dramaturgii niż postkomunistyczne rekapitulacje. Kiedy Shakespeare tworzył swoje sztuki, aluzyjność była ich wielkim atutem, z czasem ustępując uniwersalności. W POMARAŃCZYKU są wszystkie potrzebne składniki dobrego teatru, lecz w niewłaściwych proporcjach. Da się to strawić, czasem trafimy na pyszny kęs, całością niezachwyceni.