Niełatwo jest żyć w systemie i niełatwo jest odnaleźć się w chaosie
"Żyjesz naprawdę w innym świecie" - reż. Hubert Fiebig - Teatr: Scena Robocza w PoznaniuSłowa, które padają ze sceny są ludzkie, szczere i wynikają z przeżyć i obserwacji. Z obserwacji absurdów kulturowych i niesprawiedliwości; zachowań, obok których wiele osób przeszłoby obojętnie.
Absurdy tak wtapiają się w naszą codzienność, że stają się niezauważalne lub ludzie nie wierzą w możliwość zmiany świata i społeczeństwa na bardziej inkluzywne i wyrozumiałe. Twórcy jednak postanowili rozgrzebać nieco rzeczywistość –biorąc na warsztat systemy którym podlegamy, które nas określają, uzależniają od siebie naszą tożsamość.
Systemy przeróżne. W spektaklu Żyjesz naprawdę w innym świecie, który miał premierę 15 października 2021 r. na Scenie Roboczej w Poznaniu poruszono kwestie przede wszystkim systemu – natury, systemu – kultury i dyskusji na ich temat. A w zasadzie skupiając się na absurdach wynikających zwłaszcza z norm kulturowych i traktowania tradycji w kategoriach rzeczy naturalnych, niepodważalnych, ingerujących jednak często w poczucie komfortu, swobody, a mimo to będące dla wielu przezroczyste, skoro są one częścią krajobrazu otaczającego nas od dziecka. Do dzieciństwa z resztą w spektaklu odsyła nas wiele motywów, uruchamiających różne emocje.
Z początku linkowane są bajki takie jak Nemo odtwarzane na małym starym telewizorze i wprowadzona postać ślimaka Gacusia znanego ze SpongeBoba Kanciastoportego. Jedną z wyraźnych części spektaklu stanowi swoją drogą zgoła ślimacza część wytwarzająca magiczną i surrealistyczną aurę. Opiera się ona na dialogu z owym ślimakiem. Ślimak choć nieco nieporadnie się porusza, ponieważ jest rozczulającą konstrukcją tzn. pluszakiem przytwierdzonym do mechanizmu sterowanego na pilota, jest pewnym autorytetem. Jest mądry i nie ulega przy tym systemom takim właśnie jak chociażby kultura. Jest spostrzegawczy i już na początku bezlitośnie podważa chociażby niezgodności, które pokazywane są w dobrze wszystkim znanej bajce o rybce.
Jak to jest ze ślimakami? Ta kwestia została czule zilustrowana oniryczną sceną o ich naturalnych rytuałach. Scena ta rozgrywa się przy miękkich światłach o zimnych odcieniach i przy bionicznych, syntetycznych dźwiękach (za które odpowiada Jagoda Stanicka). Podczas tej sceny można poczuć się trochę niczym podglądacz, lub jako widz seansu filmu przyrodniczego, tym bardziej, że towarzyszy tej scenie narracja przypominająca komentarze Krystyny Czubówny. Ten taniec ślimaków odgrywany jest przez dwie osoby – przez dwa ciała, które raz po raz układają się w bardzo estetyczne konfiguracje, tworząc niby rzeźbiarskie, jakby manierystyczne kompozycje splątanych w bliskości, czułości i intymności istot. Ciała te należą do Daniela Namiotki i Huberta Fiebiga.
Performerzy niesamowicie swobodnie czują się na „scenie" i swobodnie traktują też tkankę spektaklu, wplątując elementy improwizacji. Ponadto, dla mnie są bardzo wiarygodni we wszystkim co robią podczas spektaklu i sami najwyraźniej mocno wierzą w to o czym mówią. Z reszta nie raz zwracają uwagę ze konkretne historie, za którymi idą wnioski i spostrzeżenia wynikające z ich osobistych doświadczeń.
Kolejnym odnośnikiem do okresu dzieciństwa jest część, gdzie glos dostaje postać trochę z innej planety, bez twarzy, odziana w kosmiczny błyszczący kostium, a z drugiej strony snująca opowieść o św. Hubercie, przemycając przy tym treści dotyczące tradycyjnych wartości. Scenę tę jednak dopełnia obraz z polowań, pełnych przecież tradycji, rodzinnego czasu, a może pełnych śmierci, o czym świadczą sceny z pokotu? Oprócz tego projektory prezentują nam też inne filmy, pochodzące głównie z zeszłego wieku, dokumentujące dzieci w rożnych tradycyjnych dla naszej kultury sytuacjach, na pozór niewinnych, jednak czy aby nie wdrażających w kolejny system?
Swoją drogą, spektakl jest nietradycyjny, co objawia się już od samego wejścia do jego przestrzeni, ponieważ dane jest dużo swobody gościom, chociażby co do tego gdzie i jak chcą siedzieć i w jaki sposób poznawać spektakl. Dystans pomiędzy twórcami a gośćmi został znacznie skrócony. Nie mamy do czynienia z tradycyjnym podziałem na widownię i scenę. Oprócz krzeseł do wyboru jest tez np. kanapa, czy poduszki, które swobodnie można położyć w wybranym przez siebie skrawku podłogi lub przemieszczać w przestrzeni. Centrum tej przestrzeni jest jedyną nieco wyodrębnioną jej częścią. Określona była głównie przez lśniący prostokąt na podłodze i do pewnego czasu przez światło, które swoją drogą ciekawie, nieco magicznie odbijało się od tej posadzki. Przy tym na trzech ścianach obraz rzucają projektory, które generują wiele bodźców – dopełniając obraz sceniczny, dodając znaczeń, a może przede wszystkim dopełniając chaos?
Doceniam twórców za otwartość umysłów, które zrodziły wiele idei. Wiele pomysłów, które w swej wielości są w spektaklu, tworzą przy tym eklektyczny kolarz m.in. środków formalnych. Same pomysły (o niektórych z nich wspomniałam wcześniej) dostarczyły mi interesujących bodźców, niemniej kiedy zastanawiam się nad nimi jako nad całością, to z przykrością zauważam właśnie chaos, plątaninę zarzuconych na jakiś temat lub środek wyrazu wędek, które ostatecznie w moich oczach przybrały postać supła. I choć supeł ten powstał z ciekawych (ale zdaje mi się, że niejednokrotnie pourywanych, niedokończonych) elementów, to tworzą one dość niekonkretny obiekt. Te porzucone motywy, jak np. rozpoczynający motyw systemu komputerowego, też pochłaniając jakąś część naszej uwagi rozpraszają i wprowadzają w konsternację, gdy znikają bez śladu – ujawniają przy tym brak konkretnego pomysłu. Przez większą część spektaklu dostarczane są do nas jednocześnie różne silne bodźce takie jak dźwięki, obrazy sceniczne, obrazy z projektorów, wypowiedzi odtwarzane. Wszystko to rodzi momentami swego rodzaju kakofonię bodźców. Mimo niedługiego czasu trwania, spektakl jest niesamowicie gęsty, przez co traci na przejrzystości. Przez co też czuję, jakby twórcy też się niejako pogubili np. celowo bądź nie, stereotypowo przedstawiając osoby, z którymi rozmawiano przez spektaklem m.in. o ich wolności i których twarze jak i wypowiedzi zaprezentowano nam w pewnym momencie.
Nie chcę odebrać twórcom słuszności w diagnozie, którą postawili, bo niewątpliwie jesteśmy uwikłani w systemy, może nawet w swego rodzaju supły, które są niesłuszne, krzywdzące i ograniczające. Zarówno mężczyźni jak i kobiety w tym tkwimy. Głosy jakie słyszymy ze sceny czy z nagrań też boleśnie po raz kolejny uzmysławiają nam, że żyjemy w z goła beznadziejnych formach i systemach, ale co dalej?
Cieszę się, że dajemy znać, że jesteśmy niezadowoleni, takie głosy są bardzo potrzebne, ale spektakl niestety nie zaskoczył mnie za bardzo, jedynie skłonił do próby rozplątania znaczeń supłów, w które jak w systemy wikła nas spektakl.