Niemieccy Rzymianie i polscy Goci

"Titus Andronicus" - reż: Jan Klata - Teatr Polski we Wrocławiu

Szekspirowskich Rzymian grają, po niemiecku, aktorzy z Drezna, w T-shirtach ze scenami z II wojny światowej i wyglancowanych oficerkach.

W barbarzyńskich Gotów wcielają się aktorzy Polskiego, cwaniakując w pseudohawajskich koszulach i podróbkach adidasów. Ich królowa, erotycznie wijąca się na kawale lodu Tamora (Ewa Skibińska), odwołuje się raz do stereotypu seksownej Polki, raz prostytutki ze Wschodu. Spektakl zaczyna się długą, rozgrywaną w rytm ostrej, metalowej muzyki, sceną wnoszenia przez Titusa Andronicusa (Wolfgang Michałek) skrzyń, w jakich muzycy przewożą sprzęt - przetrawiona przez popkulturę wersja trumien. W nich - ciała 21 synów, których wódz Rzymian stracił na wojnie z Gotami. Na ekranie z tyłu sceny rytmicznie pojawiają się kolejne rzymskie cyfry symbolizujące legiony poległych. Rzymianie-Niemcy, którzy wywołali wojnę, pokazują się w roli jej ofiary. Skrzynie z ofiarami są głównym elementem scenografii, drugim jest przezroczysta folia, jakiej używamy do przechowywania żywności; Rzymianie owijają nią sobie rany, żeby nigdy nie straciły świeżości. Spirala okrucieństwa rozkręca się po obu stronach. Podżega do niej czarnoskóry Aaron (Wojciech Ziemiański), z rogami i zwisającym olbrzymim fallusem, symbol głęboko wrośniętych w człowieka rasistowskich strachów i uprzedzeń. W jednej z ostatnich scen protagoniści Titus Andronicus i Tamora zamieniają się rolami i językami. Nie po to jednak, żeby się porozumieć, tylko wzajemnie przechytrzyć i zniszczyć. Ostatecznie na placu boju pozostaje ostatni syn Titusa, Lucius, który wkracza do Rzymu na czele wojsk Gotów i zostaje cesarzem. Spektakl Klaty jest 2,5-godzinnym teledyskiem z tezą. Momentami farsowo śmiesznym, momentami błyskotliwym, częściej jednak męczącym i zdecydowanie przeciągniętym w czasie.

Aneta Kyzioł
Polityka
27 września 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia