Niepokorny song-szoł

"Niepokorni.ru" - reż. Michał Sieczkowski - Teatr Polski w Warszawie

Czeczenia. Biesłan. Dubrowka. Kursk. Cztery najbardziej wymowne symbole tego, o czym współcześni Rosjanie chcieliby zapomnieć. Wydarzenia ukrywane przez władze, o których pamięć równie wstydliwie, panicznie, jak konsekwentnie zacierana jest na wszelkie, często sprzeczne z prawem sposoby. Są dobrym przykładem na dalsze trwanie w tym słowiańskim narodzie zobojętniającej, postsowieckiej mentalności. I jeszcze lepszym pretekstem, aby opowiedzieć o trwającej od przeszło wieku intelektualnej walce tych, którzy z takim stanem rzeczy zgodzić się nie mogą

Spektakl w niewielkim stopniu przypomina klasyczne sztuki, z jakich słynie Teatr Polski. Początkowo wydaje się, że widownia niespodziewanie wrzucona została w rolę publiczności jakiegoś schematycznego tok-szoł rodem z którejś z moskiewskich stacji telewizyjnych. Wrażenie to potęguje zarówno specyficznie rozplanowana przestrzeń Sceny Kameralnej, jak i mnogość zastosowanych środków audiowizualnych. Krytycy konserwatywnego podejścia prezentowanego przez artystów ze śródmiejskiego teatru nie mają więc tym razem zbyt szerokiego pola do narzekań.

W zawiłe, lecz autentyczne historie czwórki „niepokornych” Rosjan, Wojciech Krzemiński wraz z Michałem Sieczkowskim wpletli sporą liczbę wschodnich piosenek – w tym zarówno buntowniczego rocka, klasyczne już niemal ballady Wysockiego czy Okudżawy, a nawet melodię ze znanej i lubianej rosyjskiej dobranocki. Taka koncepcja może wydawać się dziwna – na ile tragiczna historia ludzi notorycznie łamanych ramionami systemu niemalże kafkowskiego nadaje się do „umuzykalnienia”? A jednak wszystko to łączy się z sobą w sposób zgrabny, nieinfantylny i bynajmniej nie obrazoburczy. Jakże odmiennie prezentuje się od choćby takiej Morfiny z desek Sceny Novej Teatru Roma, gdzie doskonała historia miłości ostatnich dni Bułhakowa poprzez źle dobrane piosenki bardziej męczy niż ciekawi.

Wszystko ma tu swoje uzasadnienie. Dialog między trochę nazbyt pretensjonalną (jak to zwykle w tego typu programach) prowadzącą a „uczestnikami” w chwilach głębszych uniesień płynnie przechodzi w sferę muzyczną. W każdej z tych sytuacji piosenka staje się albo wyrazem frustracji bohaterów, ich bezsilności, albo bardzo intensywnych, niezagojonych emocji i żalów. Te zresztą wyrażane są nie tylko dźwiękiem (muzyka grana jest oczywiście na żywo), ale i światłem.

W ciągu zaledwie godziny poznać możemy co najwyżej niewielkie wyrywki z losów rosyjskich „niepokornych”. Historie są przez Prowadzącą brutalnie przerywane, w momentach zdawałoby się najmniej stosownych. Wtórują jej w tym gwałtownie rozświetlające salę reflektory, oślepiając na chwilę widzów. Te blizny w schemacie narracyjnym zasklepiają się jednak błyskawicznie, by już po chwili zająć się rozdrapywaniem kolejnej z nieszczęśliwych, acz medialnych opowieści. Wprawdzie wydaje się to chwilami trochę zbytnio przerysowane… jakże wyrazista i trafnie ironiczna jest ów diagnoza, wystawiana obecnej polityce nie tylko rosyjskich środków masowego przekazu. Dzięki temu zresztą zespołowi Teatru Polskiego udało się obronić przed męczącym publiczność nazbyt ckliwym roztrząsaniem pewnych tematów. Aby pobudzić widza do głębszego namysłu w zupełności wystarczy delikatna sugestia – i owych niedopowiedzeń w spektaklu jest wiele. Choć ostateczna wymowa spektaklu jest dość jednoznacznie ukierunkowana – naprawdę trudno orzec, jak widz sam, gdyby musiał się wcielić w role bohaterów, na zadane w finale pytania by odpowiedział.

Role – choć przypisane aktorom raczej stereotypowo – zagrane są naturalnie, co dobrze pasuje do przyjętej w spektaklu konwencji. Ich silnych, charakterystycznych głosów słucha się z przyjemnością. Każdy układ na scenie jest precyzyjnie przemyślany, brak tu drażniących, a notorycznych w „musicalowych” produkcjach, nieuzasadnionych ruchów. W pewnych chwilach wątpliwości można by nabrać co najwyżej do melodii głosu Grażyny Barszczewskiej – ale znamy przecież jej umiejętności z innych spektakli, można się więc domyślać, że problem ten nie wynika ze złego przygotowania, tylko raczej z nieznośnie panującego okresu grypowego.

NIEPOKORNI.RU udowadniają w kilku krótkich scenach, że wciąż da się zgrabnie wpisać ballady okresu komunistycznego w dzisiejsze realia. Że mimo wszystko zarówno świat, jak i Rosja nie zmieniły się tak bardzo, jak byśmy tego chcieli. Że historia się jeszcze nie skończyła i wciąż są aktualne tematy, które podejmować warto. I że wciąż jest sens w poszukiwaniu nowych form scenicznych dla ich wyrażenia, nawet jeśli nie okazują się one w pełni idealne.

Marek Skrzetuski
Teatrakcje
8 grudnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...