Niepotrzebnie zmontowany na nowo
"Kubuś fatalista i jego pan" - reż: K. Stelmaszyk - Teatr MontowniaPowrót do legendarnych inscenizacji bywa wyzwaniem. Ryzyko nie zawsze się opłaca, o czym przekonuje "Kubuś Fatalista i jego pan" Teatru Montownia.
Filozoficzną powiastkę Diderota o przygodach Jakuba podróżującego wraz ze swoim panem i opowiadającego mu o życiowych perypetiach wystawił Witold Zatorski w Teatrze Dramatycznym w Warszawie w 1976 roku. Wtedy był to wielki hit.
Do sukcesu przyczynili się odtwórcy głównych ról, przede wszystkim Zbigniew Zapasiewicz w roli Kubusia, ale także Mieczysław Voit i Andrzej Szczepkowski grający Pana. Przedstawienie utrzymywało się w repertuarze przez kilka sezonów, i - jak twierdzą niektórzy - gdyby nie stan wojenny, grane byłoby co najmniej do końca wieku.
Nic nie wskazuje na to, by Krzysztof Stelmaszyk, reżyser spektaklu w Och-Teatrze, miał świadomość siły tamtego przedstawienia. Bo choć korzystał z inscenizacji Zatorskiego, jego wersja w minimalnym nawet stopniu nie dorównuje pierwowzorowi. Zawiodła zresztą nie tylko reżyseria, ale i obsada.
Rafał Rutkowski, aktor Teatru Montownia, w świetnym "Ojcu polskim" pokazał, jak wielowymiarowe może być jego aktorstwo. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego pozbawił Kubusia wdzięku i przewrotności, a ukazał jako cwaniaka o dość nieskomplikowanej osobowości. O roli Pana w wykonaniu Jana Monczki lepiej nie wspominać. Jest, a jakoby go wcale nie było...
Inscenizacja Zatorskiego częściowo oparta na improwizacji zakłada, że widzowie będą współuczestnikami opowieści. Tę ostatnią możliwość ułatwia scena Och-Teatru usytuowana pośrodku widowni. Tym bardziej dziwi, że aktorzy nie skorzystali z tego przywileju i nie wciągali publiczności w interakcje.
Przedstawienie grzeszy brakiem finezji. Najlepiej widać to w scenie z podwiązką. W inscenizacji z udziałem Zapasiewicza, gdy Kubuś ofiarowywał ją swej ukochanej - subtelność szła w parze z wyrafinowaniem. Tu mechaniczne naciągnięcie czerwonego paska przez Rutkowskiego nie robi najmniejszego wrażenia.
Spektakl Krzysztofa Stelmaszyka pozbawiony jest magii, widz nie jest w stanie docenić mądrości Diderota, bo słowa podawane są niechlujnie, a całość pozbawiona jest spójności i rytmu.
Wychodząc z premiery "Kubusia Fatalisty i jego pana" przygotowanej z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru, miałem spory niedosyt. Zawiniły reżyseria i aktorstwo. Jednak myślę, że sama inscenizacja Zatorskiego przetrwała próbę czasu. I gdyby w tytułowych rolach pojawili się inni aktorzy, np. Piotr Adamczyk i Janusz Gajos lub Maciej i Jerzy Stuhrowie, widzowie poczuliby się jak na prawdziwym święcie teatru.
Inscenizacja Witolda Zatorskiego zasługuje na coś więcej niż to, co pokazał Teatr Montownia.