Nieprzedstawialna klątwa

"Bracia Karamazow" - reż. Jarosław Gajewski - Teatr Collegium Nobilium

Nie zazdroszczę studentom IV roku warszawskiej Akademii Teatralnej. Zostali rzuceni przez reżysera Jarosława Gajewskiego na bardzo głęboką wodę. Za zadanie dostali przedstawić coś nieprzedstawialnego, skrócić coś nieskracalnego, wyrazić coś niewyrażalnego. Wydobyć esencję z "Braci Karamazow" i ukazać ją swoją grą na deskach Teatru Collegium Nobilium. W tylko - i zarazem aż - trzy godziny

Każda inscenizacja którejkolwiek powieści Fiodora Dostojewskiego wymaga poświęcenia. Nie tylko tego psychofizycznego, żądanego od aktorów, ale też w innym znaczeniu tego słowa – poświęcenia na rzecz spektaklu wielu wątków i specyficznych dla tego pisarza elementów treściowo-narracyjnych. To trudny dylemat dla każdego reżysera i dramaturga: co należy zaakcentować, z czego wolno zrezygnować, ile można widzowi zasugerować? Niestety, chyba żadna z możliwych odpowiedzi na to pytanie nie ma szans zyskać pełnego uznania u większości odbiorców. Najnowszy spektakl Teatru Collegium Nobilium również boryka się z tym problemem.

Już pierwsze minuty wprowadzają nas w ciężki i ciemny klimat powieści. Gra świateł, cieni, dekoracji i włóczących się po scenie aktorów sugestywnie zapowiadają wiszącą nad Karamazowami katastrofę. Wiele rozwiązań scenicznych można pochwalić – bez atakowania widza zbędnymi rekwizytami tworzona jest zgrabna przestrzeń, ulegająca na przemian otwieraniu i ścieśnianiu. Szybko jednak widz może poczuć się nieco skonfundowany. W przejściach czasem zdaje się brakować płynności. Nasuwa się pytanie o zasadność, ale przede wszystkim o czas wprowadzenia aż dwóch przerw, zaburzających ciągłość akcji.

Z drugiej jednak strony, duchota wiszącej nad spektaklem atmosfery od pewnego momentu zaczyna być nużąca. Zaczerpnięte z powieści długie monologi, choć odgrywane przez aktorów z sercem i zaangażowaniem, usypiają percepcję widza. I tu właśnie pojawia się problem z przedstawialnością Dostojewskiego. Psychologizm jego powieści wymaga od czytelnika wielokrotnego analizowania wypowiedzi i zachowań bohaterów, powrotów do wcześniejszych treści. Choć portrety braci (w tych rolach Michał Mikołajczak, Kamil Przystał oraz Mateusz Rusin) zbudowane są naprawdę dobrze, a aktorzy głosem, zachowaniem i prezencją odgrywają role wręcz wzorowo, to nieznającemu dobrze tekstu widzowi umknąć mogą szczegółowe motywacje bohaterów oraz kluczowe dla oryginału wieloaspektowe diagnozy kondycji ludzkiej.

Można by też zadać pytanie o konstrukcję akcji spektaklu. Wyraźnie koncentruje się ona na wątku straceńczej miłości Dymitra i nawet perypetie głównego bohatera, terminującego mnicha Aloszy, zdają się orbitować wokół tego tematu. Pozostałe wątki sygnalizowane są nie najlepiej. Kilka kluczowych dla odczytania intencji autora w spektaklu nie pojawia się w ogóle, a ważna scena dyskusji o charakterze stworzonego przez Boga świata, toczona między Iwanem a Aloszą, jest mocno uproszczona. Jednocześnie część z pojawiających się w tle wątków może być niezrozumiała, a sama inscenizacja z powodzeniem mogłaby się bez nich obejść. Niestety, esencja wydobywana w spektaklu Gajewskiego miejscami przecieka, miejscami zaś bywa zanadto rozcieńczona.

Pochwalić trzeba budowane przez studentów Akademii kreacje bohaterów. Ich młodość i brak aktorskiej rutyny jest wielką zaletą „Braci Karamazow”. Czuje się przywiązanie aktorów do swoich ról, wnikliwe zagłębienie w psychologię poszczególnych postaci i gotowość oddania się jej. A dla zrozumienia Dostojewskiego jest to rzecz niezmiernie ważna. Rozhisteryzowana Liza (Agata Góral) momentami irytuje, ale widać w tym celowy zamysł. Smierdiakow (Jan Staszczyk), choć wprowadzany dopiero gdzieś w połowie spektaklu, miotając się między prostymi marzeniami i moralnym upadkiem, staje się ciekawym symbolem spektaklu. Tak właściwie trudno kogokolwiek z obsady za cokolwiek zganić. Nawet w mniej kluczowych rolach aktorzy dają sobie radę, zajmując na tę krótką chwilę widza konstruktem swoich postaci.

Czy można zatem uznać „Braci Karamazow” w Teatrze Collegium Nobilium za spektakl dobry? Odpowiedź może być irytująca, ale jedyna prawdziwa: to zależy. Zbyt wiele jest w nim nierówności, by wyrazić jednoznaczną opinię. Waha się tu wszystko między dusznością scen zbiorowych, w których widz przytłaczany jest nadmiarem akcji i niezrozumiałymi figurami tła, a chwilami pustymi, wręcz anemicznymi. Pomiędzy tym jest wiele poprawnego teatru i spora garść świeżego warsztatu. Szczypta nudy. I stopniowo przygniatająca bohaterów klątwa Karamazowów. Czy to wystarczy? Widz musi zdecydować sam.

Marek Skrzetuski
Teatrakcje
10 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia