Niewykorzystany potencjał

"Pan Tadeusz" - reż. Jarosław Tumidajski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Jarosław Tumidajski wykorzystuje tekst "Pana Tadeusza", żeby powiedzieć o tym, co mu się w dzisiejszej Polsce nie podoba. Niestety, ta krytyka brzmi powierzchownie i banalnie

Pomysł młodego reżysera, który zrealizował w Gdańsku już dwa udane spektakle – „Grupę Laokoona” wg Różewicza i „Onych” Witkacego – zdawał się wpisywać w modny obecnie w Polsce trend przepisywania na scenę dobrze znanych dzieł różnego typu, zapoczątkowany przez Sebastiana Majewskiego cyklem „Znamy, znamy” w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. „Pan Tadeusz” w takim rozumieniu byłby tylko pretekstem do rozmowy o współczesności, przy użyciu wszystkim znanego kodu symbolicznego (postaci, sytuacji, historii i języka poematu Mickiewicza). Przedstawienia powstające w ten sposób często są bardzo odległe od oryginałów, ale bardzo ciekawie przewartościowują znane tematy, pojęcia, schematy myślowe.

Fragment „zagubionej autostrady” gdzieś w Polsce, trawiaste pobocze, rząd słupów wysokiego napięcia, w tle budynek wielkości domku dla lalek z napisem „Zajazd” i mgła. Przeźroczysta kurtyna się podnosi i opary mgły przedostają się na widownię. Zosia w krótkiej sukience i wielkiej białej peruce próbuje wyrecytować inwokację – męczy się z tym, przerywa, zaczyna od nowa, w jej głosie słychać sprzeciw wobec wypowiadanych słów. Zaraz za nią wchodzi parada mężczyzn – większość w garniturach, Asesor i Rejent w strojach do konnej jazdy, Hrabia w spódnicy w szkocką kratę. Najpierw krótka modlitwa, potem Wojski przemawia o edukacji i grzeczności, a Rejent rozpoczyna spór o charty. Za chwilę scena rozmowy Hrabiego z Gerwazym – opowieść o historii zamku Horeszków. W przedstawieniu Tumidajskiego wszystko rozgrywa się wśród mężczyzn, Zosia jest tylko od czasu do czasu pojawiającym się głosem z zewnątrz – obserwatorem, komentatorem, przedmiotem pożądania. Snuje się, podgląda, czasem próbuje bezskutecznie rozbić toczącą się opowieść, ale ta biegnie dalej – każdy zna doskonale swoją rolę i nie ma problemu, żeby wejść w nią z powrotem. Męski świat przedstawiony przez reżysera znamy do znudzenia – mnożące się w nieskończoność konflikty, pojedynki, patetyczne przemowy, puste gesty – nie ma w nim miejsca dla kobiet ani wykluczonych, jak Żyd Jankiel czy Rosjanin Rykow. Nie ma w nim też miejsca na szczęśliwe zakończenie – napis na czarnym horyzoncie nie pozostawia wątpliwości: „Nic się więcej nie wydarzy. Ślubu nie będzie”.

Jarosław Tumidajski wykorzystuje tekst „Pana Tadeusza” – tekst obrosły znaczeniami, które z jego treścią czasem mają już mało wspólnego – żeby powiedzieć o tym, co mu się w dzisiejszej Polsce nie podoba. Kluczowy tom polskiej biblioteki patriotycznej wydaje się ciekawym i prowokującym narzędziem przeprowadzenia krytyki współczesnego narodu w oparach „smoleńskiej mgły”. Niestety, ta krytyka brzmi powierzchownie i banalnie, zatrzymując się na poziomie wielokrotnie powtarzanej refleksji o kłótliwości naszego narodu i niemożności porozumienia. Gdański spektakl nie dodaje nic nowego do debaty wywołanej przez 10 kwietnia. Apeluje tylko patetycznie słowami modlitwy Piotra Skargi włożonymi w usta umierającego księdza Robaka: „Wszechmogący, wieczny Boże, wzbudź w nas szeroką i głęboką miłość ku braciom i najmilszej matce, Ojczyźnie naszej, byśmy jej i ludowi Twemu, swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć uczciwie”.

W przedstawieniu znajdujemy dobrze znane zabiegi: zdystansowane aktorstwo, w którym aktorzy nie do końca są ani odgrywanymi postaciami ani sobą, potęgowane przez pozostawienie w tekście zwrotów typu „rzekł Hrabia”, współczesną muzykę, ilustrujące akcję projekcje, które w kilku przypadkach interesująco wchodzą w materię spektaklu, budując dodatkowe znaczenia. W związku z formułą powierzonego zadania, które opiera się głównie na sprawnym podaniu tekstu, żaden z aktorów nie zwraca szczególnej uwagi. Prócz Michała Kowalskiego, którego Gerwazy – w „diabelskim” czerwonym garniturze – jest demoniczny i zdeterminowany, żeby potęgować agresję i wrogość na scenie, podżegać do konfliktu. Ciekawym zabiegiem reżyserskim było obsadzenie tego młodego aktora w roli starego służącego Horeszków – dzięki temu uderza fakt związku emocjonalnego mężczyzny z historią, której nie przeżył. Zemsta staje się misją abstrakcyjną, odziedziczoną. Szczególnie wyrazista jest również postać grana przez jedyną kobietę w zespole – Emilię Komarnicką. Jej Zosia jest jak Alicja w Krainie Czarów po zjedzeniu magicznego ciastka – za duża na świat, w którym się znalazła, unieruchomiona w nim jak w gorsecie. Jej emocje przechodzą od złości przez bunt i wściekłość do żalu i łez, jednak w rzeczywistości gdańskiego „Pana Tadeusza” nic nie może zrobić.

To pierwszy spektakl Jarosława Tumidajskiego na Wybrzeżu, który rozczarowuje, przede wszystkim niewykorzystanym potencjałem i jednowymiarowością. Miejmy nadzieję, że następne będą lepsze.

Agnieszka Kochanowska
Dwutygodnik
7 maja 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia