Niezapowiedziany sukces

2. Festiwalu Monodramu United Solo Europe

W dniach 27 - 31 maja w Warszawie, w Teatrze SYRENA odbyła się II europejska edycja nowojorskiego UNITED SOLO FESTIWAL i upłynęło już wystarczająco dużo czasu, aby na spokojnie dokonać krótkiego podsumowania tego znakomitego projektu.

W ciągu kilku lat United Solo Festiwal (amerykański) stał się jedną z najbardziej znaczących, kulturalnych imprez o zasięgu globalnym. Jesienią tego roku widzowie obejrzą ponad 160 spektakli i wiele imprez towarzyszących. To się nazywa rozmach! A tym bardziej jest to godne podziwu, że początki były bardzo skromne i nic nie zapowiadało obecnych sukcesów.

Stan obecny jest taki, że zgłoszenia spektakli nadchodzą z całego świata i specjalna komisja ma ogrom pracy, aby wyselekcjonować te najbardziej wartościowe. Pomysłodawcą, twórcą, głównym animatorem i od początku dyrektorem artystycznym United Solo Festiwal jest p. Omar Sangare. Dla niewtajemniczonych ciekawa informacja - Polak, urodzony w Stalowej Woli, absolwent warszawskiej Akademii Teatralnej, terminujący u takich mistrzów jak: Tadeusz Łomnicki, Zbigniew Zapasiewicz, czy Andrzej Wajda. Jednak za swoją pierwszą przewodniczkę po magicznym świecie teatru uważa Barbarę Wrzesińską. Trzeba przyznać, że trudno sobie wymarzyć lepszych nauczycieli. I Omar Sangare w pełni wykorzystał tę szansę. Wielka szkoda, że na początku lat 90-tych XX w. nie potrafili tego zrobić reżyserzy i dyrektorzy artystyczni warszawskich teatrów (np. Studio), którzy oprócz frazesów i komunałów nie mieli pomysłu na tego uzdolnionego aktora i nic mu nie oferowali. A Sangare roznosiła energia, postanowił więc wcielić w życie modne wtedy hasło i "wziąć swoje sprawy, w swoje ręce". To był strzał w dziesiątkę! Przygotował i złożył szefowi artystycznemu macierzystego teatru propozycję przygotowania kilku bardzo ciekawych małych form (monodramów!!!), a wobec kolejnych uników i zwodów z jego strony, postanowił wyjechać do Anglii na staże i stypendia. Tam zetknął się z Fioną Show, która jak sam przyznaje, zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Rozpoczęli współpracę. Sangare trafił za ocean i tam wg jego słów: "odkrył swoje miejsce na ziemi". Tym miejscem okazał się Nowy Jork. W tym "centrum świata" udało mu się zrealizować warszawskie pomysły. Tu okazało się, że ktoś się nimi zainteresował i są na tyle ciekawe, że warto podjąć próbę ich realizacji. Oczywiście, ponieważ nie była to już Warszawa, monodramy opracowane przez Sangare, grane były w języku angielskim. Dzięki temu jego kreacje aktorskie mogły zostać docenione i nagrodzone na kilku ważnych festiwalach międzynarodowych. Już nie był "nobody". Był "somebody" i znowu wykorzystał kolejną szansę. A o tym, że wstrzelił się w lukę, świadczy fakt, iż w ciągu 4/5 lat United Solo Festiwal z lokalnej (fakt, że nowojorskiej!) imprezy, przekształcił się w największy na świecie i coraz bardziej liczący punkt w światowym kalendarzu imprez teatralnych.

Tym większy splendor spływa na dyrekcję Teatru SYRENA, że nie powieliła błędu zaniechania swego warszawskiego poprzednika (oczywiście z innego teatru) i nie tylko była otwarta na propozycje ale co najważniejsze, skutecznie je zrealizowała. I dzięki temu mogliśmy w Warszawie obejrzeć najlepsze nowojorskie spektakle. W tym roku były to monodramy nagradzane w latach 2012 ["Wrap Your Heart Around It"; "Longing for Grace"] i 2013 ["Hamlet, A stand Up"; "Waiting for Hitchcock"] .

Nie wiem co widzieli nowojorczycy ale to co oglądali warszawiacy było znakomite!

Ogromne brawa dla organizatorów za wybór spektakli, ale także za ułożenie kolejności ich pokazywania.

Prezentowane było pięć monodramów: dwa amerykańskie, dwa skandynawskie i jeden polski. Z tych pięciu, trzy były poważne, wręcz tragiczne, a dwa zdecydowanie lżejsze - komediowe. Raczej przypadek sprawił, że tę lżejszą, pogodniejsza część Festiwalu dostali w swoje władanie panowie. Natomiast panie, przypominały nam o tej tragicznej i mrocznej stronie życia. Z tego powodu bardzo trudno jest porównywać grę artystów i jedynym wspólnym mianownikiem jest konstatacja, że we wszystkich pięciu przypadkach, była ona znakomita. Ta niemożność porównania (np. "Hamlet", "A Stand Up" vs. "Longing for Grace", czy "Wrap Your Heart Around It" vs. "Waiting for Hitchcock"), wynika z kolejnej zalety sztuk prezentowanych na UNITED SOLO EUROPE FESTIWAL; niby wszystkie były monodramami, ale każdy z nich różnił się znacznie od pozostałych. I nie chodzi tu oczywiście tylko o treść, fabułę.

Pierwszego wieczoru oglądaliśmy LynnMarie Rink (Stany Zjednoczone), która grała w dosyć zabudowanej przestrzeni scenicznej. Kilkakrotnie przebierała się, używała wielu rekwizytów, w tym przewijającego się w całym opowiadaniu akordeonu. Spektakl: "Wrap Your Heart Around It", nasycony był podkładem muzycznym i grą świateł. Na sam koniec odbył się kluczowy dla przekazu treści pokaz multimedialny (archiwalne filmy z uroczystości rodzinnych, kręcone początkowo kamerami na klisze i kasety). Spektakl opierał się nie tylko na znakomitej grze aktorskiej i zdolnościach wokalnych LynnMarie Rink (pięciokrotnie nominowanej do Grammy), ale również na całej "maszynerii" teatralnej, gdzie czuć było rękę znakomitych fachowców: reżysera - Michaela Kearnsa i producenta - Paula Millera (zdobywca nagrody Emmy). To był po prostu "pełnowymiarowy" SOLO spektakl, ze skromnymi ale jednak zapełniającymi całą scenę dekoracjami i rekwizytami. Zaczynał się w pogodnym nastroju, w czasie trwania robił się coraz poważniejszy, a zaskakująca puenta była wręcz traumatyczna.

Dlatego drugiego dnia organizatorzy przygotowali krańcowo inną propozycję: "Hamlet, A Stand Up" (Szwecja). Szwedzki artysta: Roger Westberg, dał popis kreatywności i umiejętności aktorskich na najwyższym, światowym poziomie. Sam jeden zagrał cały, wieloobsadowy spektakl! I to jaki?! "Hamlet"! Wcielił się w 20 różnych osób włączając w to postacie kobiece. Tego wieczoru nie mogło się obejść bez co najmniej jednego pomocnika na scenie. Pełnił on kilka funkcji: jako akompaniator - grał na żywo na instrumentach; jako akustyk - puszczał podkład muzyczny; jako rekwizytor - "pracował" z różnymi przedmiotami; jako maszynista - obsługiwał bardzo skromną dekorację, w postaci jednego małego parawanu. Parawan był jedynym elementem scenografii, a i Roger Westberg przeistaczając się wielokrotnie w poszczególne postacie, nie zmieniał kostiumu. Jego narzędziem było całe ciało. Raz był wyższy, raz niższy; zmieniał sposób chodzenia, był zgarbiony i wyprostowany; mówił płynnie, z przesadną dykcją, ale też seplenił, jąkał się, bełkotał, mówił pełnymi zdaniami i okrzykami / półsłówkami; wykonywał jakieś charakterystyczne gesty i przyruchy; twarz miał nieruchomą, uśmiechniętą, smutną i wykrzywioną różnymi grymasami. Absolutne mistrzostwo świata należy się za równoczesne granie Rosenkrantza i Guildensterna. To był majstersztyk!! I te wszystkie zmiany odbywały się w niesłychanym tempie, jednak w ten sposób, że każda postać była dostrzegalnie różna od innych. Coś niesamowitego! Nic dziwnego, że na koniec publiczność zgotowała artyście standing ovation! Absolutnie zasłużenie!

Trzeci wieczór był - paradoksalnie - większą zagadką dla dyr. Sangare niż dla warszawskiej publiczności. Prezentowany był bowiem spektakl z repertuaru Teatru SYRENA: "Moja Nina" (Polska/Włochy), jedyny na Festiwalu, który nie był prezentowany w Nowym Jorku. Ten fakt podkreślał dyr. Sangare w czasie wcześniejszych rozmów i wywiadów. Ta skądinąd zrozumiała ostrożność, okazała się na szczęście niepotrzebna. "Nasza" reprezentantka: Monika Mariotti spisała się znakomicie! Akurat w tym przypadku osoby, które nie widziały do tej pory tego monodramu, mogą bez problemu zrobić to. Wystarczy śledzić repertuar Teatru. A propos monodramu; propozycja tego wieczoru, zdecydowanie różniła się rozmachem od pozostałych. Tym razem przez cały czas na scenie przebywało co najmniej czworo artystów, a były fragmenty, gdy tych osób było sześcioro. Więc jak na klasyczny monodram - trochę sporo. Do tego dochodziła bardzo rozbudowana scenografia, łącznie z ogromnym (bardzo pomysłowym) ekranem do pokazów multimedialnych (filmów i przekazu TV). Jednak bez obawy! Wszystko było tak wymyślone i zagrane, że absolutnie pierwszoplanową postacią była Monika Mariotti i to ona skupiała na sobie całkowitą uwagę widzów. Tak więc formuła SOLO została zachowana i pomimo obsady "multi" pozostało wrażenie, że był to monodram. A był on bardzo ciekawy i absolutnie nie odbiegający poziomem aktorskim i reżyserskim od pozostałych, znanych już w świecie, zagranicznych propozycji tego Festiwalu. CZYTAJ:

Czwartego wieczoru zaprezentowano spektakl; "Longing for Grace" (Stany Zjednoczone) nagrodzony dwukrotnie w Nowym Jorku (w latach 2012 i 2013). Nagroda przyznana mu przez międzynarodowe jury, wcale nie dziwi. Jedna z najlepszych angielskojęzycznych aktorek dramatycznych Grace Kiley, wspólnie z równie znanym reżyserem Austinem Pendeletonem, przedstawiła publiczności swoją wersję życiorysu słynnej aktorki, a następnie Księżnej Monako - Grace Kelly. Od ślubu z księciem Rainierem III, przez 30 lat (1956 - 1982) jej losami żył cały świat. Najpierw podziwiana i uwielbiane przez tłumy za swe role filmowe (m. in. Oskar w 1955 roku, za film "Dziewczyna z prowincji"), później ekscytująca wiadomością o porzuceniu kariery i szczęśliwym zamążpójściu za prawdziwego księcia, a w końcu bohaterka co i raz pojawiających się, coraz dziwniejszych informacji, na temat stosunków panujących na książęcym dworze i różnych konfliktów rodzinnych. Nie tylko plotkarskie magazyny miały zapewniony wzrost sprzedaży, publikując smakowite kąski, okraszone różnymi fotkami. Gawiedź ekscytowała się nimi ale mało kto zwracał uwagę na ludzki dramat jaki rozgrywał się na naszych oczach. I właśnie te "kulisy" życiorysu Grace Kelly są treścią monodramu "Longing for Grace". Pod każdym względem zasłużył on na najwyższe nagrody. Już sam pomysł narracji jest tyleż znakomity, co zaskakujący - spektakl jest opowieścią o sobie samej, mówioną przez Grace Kelly (jej ducha ?), na jej własnym pogrzebie. Narracja zaczyna się od relacji kto przybył na uroczystość i jak wygląda, a później następuje cofnięcie w czasie i przejmująca opowieść o całym życiu, które ku ogromnemu zaskoczeniu publiczności nie było wcale takie usłane płatkami róż. Grace Kiley jest tak doskonałą aktorką, że w momentach, w których wciela się w postać swojej bohaterki, widz ma wrażenie, że to autentyczna Księżna Monako dokonuje podsumowania swojego życia. Artystka przez cały spektakl jest na scenie sama, porusza się w oszczędnej ale oddającej klimat epoki scenografii, kilkakrotnie przebiera się i oczywiście wykorzystuje grę świateł i podkład muzyczny. Ale wszystko to w sposób oszczędny. Głównym "narzędziem pracy" jest ona sama i możliwości jakie daje perfekcyjnie wyćwiczone ciało, oczywiście włączając w to głos.

Doskonały, przejmujący i wielce pouczający spektakl.

Ostatni, piąty wieczór, to ponownie coś lekkiego: "Waiting for Hitchcock". Taka sztuka dla sztuki, ale znowu na najwyższym światowym poziomie. Pomysł bardzo dobry: odnajduje się zagubiony film Hitchcoka, którego z powodu trudności technicznych nie można wyświetlić i Robert Jägerhorn (FINLANDIA) opowiada jego fabułę. Robi to bardzo sprawnie aktorsko ale cały smaczek tkwi w dużej ilości sztuczek prestidigitatorskich, które przy okazji prezentuje coraz bardziej zdumionej i zachwyconej publiczności. Tu nie było głębszej filozofii, a i sama oprawa sceniczna nie była skomplikowana. Novum w stosunku do poprzednich spektakli była interakcja z publicznością, łącznie z wyciąganiem ludzi z krzeseł i zapraszaniem ich na scenę, do udziału w różnych działaniach. Nierozwiązaną kwestią, żywo komentowaną po zakończeniu spektaklu było to, czy te osoby były podstawione, czy jednak nie? Tak czy inaczej "czary" na scenie wzbudziły nieudawany aplauz widzów.

Rozpocząłem to podsumowanie od gratulacji i podziękowania dla głównego pomysłodawcy SOLO Festiwal p. Omara Sangare, za stworzenie warszawiakom możliwości obejrzenia wspaniałych spektakli. Ale nie można nie pogratulować kreatywności, operatywności i co u nas rzadko spotykane - skuteczności w działaniu - dyrekcji Teatru SYRENA, w osobach dyrektorów Jakuba Biegaja (naczelny) i Wojciecha Malajkata (artystyczny). Miejskie wróble ćwierkają, że na dwóch edycjach, ta warszawsko-nowojorska współpraca nie zakończy się.

Dyrektor Sangare był bardzo zadowolony z reakcji publiczności po ostatnim spektaklu, która bardzo żywo reagowała w jego trakcie. Tu bardzo ważne wyjaśnienie dla potencjalnych przyszłych widzów. W czasie spektakli nad sceną umieszczony jest ekran, na którym na bieżąco wyświetlane jest polskie tłumaczenie tekstów. Nie ma więc obawy, o niezrozumienie sztuki. Tak było w przypadku spektakli, gdzie tekst był stały/ niezmienny. Jednak ostatniego wieczoru spektakl opierał się w sporej części na improwizacji, więc nie było ekranu z tłumaczeniem. I ku zadowoleniu dyr. Sangare nie stanowiło to żadnego problemu dla publiczności! Reagowała żywo na wszystkie żarciki słowne i pytania do niej skierowane ze sceny.

Być może obawa przed niezrozumieniem tekstów mówionych w językach obcych była powodem, że nie było nadkompletów widzów. Oczywiście nie oznacza to pustek na widowni! Ale nie było tłumów zapierających dech w piersi. Jest to zastanawiające o tyle, że na monodramy grane przez polskich artystów z reguły trudno zdobyć bilety na wiele dni przed spektaklem. Chociażby "Ostatnia Taśma Krappa" grana przez wspomnianych na początku Tadeusza Łomnickiego i Zbigniewa Zapasiewicza była oblegana w sposób niewyobrażalny. Jan Peszek swój "Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" gra już od 38 lat (!), w całej Polsce i zawsze przy nadkompletach. Jerzy Stuhr z "Kontrabasistą" od prawie 30 lat robi to samo nie tylko w Polsce ale na całym świecie, a we Włoszech gra po włosku, też przy pełnych widowniach (a czasami były to ogromne antyczne amfiteatry jak np. w Santarcangelo di Romagna k/Rimini). Takich przykładów z polskimi monodramami granymi przy nadkompletach, można by podawać jeszcze wiele. Natomiast w przypadku warszawskiej edycji United SOLO Europe Festiwal, publiczność sprawiała wrażenie jakby dopiero przekonywała się do tej propozycji. Pocieszającym jest fakt, że sądząc z głosów zasłyszanych w foyer, wszystkim obecnym podobała się ona bardzo i niektórzy już w przerwach lub z szatni, bezpośrednio po spektaklu, dzwonili do znajomych i opowiadali swoje wrażenia, w konwencji dawnych sprawozdawców radiowych: "szkoda, że Państwo tego nie widzą".

Na zakończenie należy wspomnieć o jeszcze jednym bonusie otrzymanym przez widzów. Gościem specjalnym Festiwalu była Fiona Shaw. Pierwszoplanowa postać anglojęzycznych teatrów dramatycznych, absolutna ekstraklasa światowa! Kinomanom znana ze wszystkich odcinków sagi o Harrym Potterze. Pierwszego wieczoru, wspólnie z dyr. Sangare, dokonała oficjalnego otwarcia Festiwalu i miała krótką prelekcję na temat spektakli monodramatycznych, w czasie której dała próbkę swoich aktorskich umiejętności. REWELACJA!! Następnego dnia poprowadziła jeszcze warsztat dla chętnych. Taka gratka nie zdarza się na co dzień. Warto więc interesować się kolejnymi edycjami UNITED SOLO EUROPE FESTIWAL, w Teatrze SYRENA, w Warszawie

Kto był - zyskał, kto nie był - stracił ale ma szansę dołączyć do szczęśliwców w przyszłym roku.

Krzysztof Stopczyk
http://kulturalnie.waw.pl
30 czerwca 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...