Nieznośny brak wdzięku

"Dubbing Street" - reż. Robert Talarczyk - Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach

„Dubbing Street" - sztuka Petra Zelenki w reżyserii Roberta Talarczyka próbuje przenieść widza w czeski półświatek branży dubbingowej. Jednak, zamiast nieznośnej lekkości bytu mamy naturalistyczne stadium alkoholika, a całość charakteryzuje przygnębiający brak wdzięku.

Petr Zelenka najbardziej kojarzony w Polsce czeski scenarzysta i reżyser filmów, okazał się także najnudniejszym autorem dramatycznym. Jego komedia „Dubbing Street" jest bowiem nie tylko pretensjonalna i zimna, ale miejscami także poprawna. Są protagoniści, antagoniści, nie ma żadnych jaskrawych niekonsekwencji, Zelenka nie popełnił w niej żadnej pomyłki, prócz tej jednej, drobnej, że ją napisał.

„Dubbing Street" wprowadza nas w świat przełomu wieku i opowiada historię ludzi związanych ze studiem nagraniowym. Bohaterami jest czwórka przyjaciół. Małżeństwo Pawła i Ewy rozpada się, ich wspólnie założone przed laty prywatne studio zaczyna być coraz mniej rentowne. Pracuje z nimi rodzeństwo Karol i Lada – pracownik ochrony i niespełniona rockowa piosenkarka (jedyna bezpretensjonalnie zawiązana w sztuce relacja). Kiedy pewnego dnia w ich studiu pojawi się Michał - alkoholik, będziemy świadkami upadku człowieka na dno, w które siłą rzeczy zabierze także pozostałych bohaterów.

Istnieją przedsięwzięcia wyjątkowo fatalne. Sztuka Zelenki promowana jako „komedia w swojej najlepszej komediowej formie " nie tylko nie okazuje się stricte komedią, ale oglądając ją widz może się poczuć, jakby dostał obuchem w głowę. Bowiem zamiast czeskiego kina mamy naturalizm Zoli w najsurowszej, pełnej dosłowności formie. Historia przyjaciół ze studia staje się tłem dla portretu nałogowca z jego wszystkimi obscenicznym i wulgarnym zachowaniami. Studium alkoholika, które bądź co bądź, brawurowo zaprezentował Grzegorz Przybył pozostawia niesmak i zniecierpliwienie widowni, która być może czekała na lekkość kameralnej formy typową dla czeskich filmów i ich niezobowiązujący humor. Na otarcie łez puszczają co prawda w tle Jaromira Nahavice i inne popularne rodzime songi, a Marcin Szaforz w roli Pawła w kraciastej koszuli do złudzenia przypomina typowego Czecha, tylko czy ma to jakiś większy sens, jeśli takie zabiegi są same w sobie jedynie wydmuszką?

Jaki był cel twórców? Czy widowisko tego rodzaju powinno być żywe, zabawne? Utwór, który mógłby śmieszyć i zajmować, a który nudzi i zawstydza, nie ma usprawiedliwienia. Zmarnowano gagi, jakie niesie zawód dubbingowca, a te, które się pojawiły, stanowią zaledwie nikłą część tego, co naprawdę można było wyłuskać z życia dubbingowego półświatka. Bohaterowie zostali skonstruowani w taki sposób, że nie można ich polubić, a każdy z nich okazuje się posiadać mocno nadwyrężony kręgosłup moralny. Współuczestnicząc w alkoholowym studium Michała poznajemy ich ponure natury, płaskie błazeństwa i mętne wybory.

Sportretowane przez Zelenkę kobiety to karykatury: Ewa (w tej roli Barabara Lubos), żona Pawła, ślepo zakocha się w oszukującym ją pijaku, Lada (Katarzyna Błaszczyńska) dla kariery jest w stanie grzebać patykiem w bagnie, z którego doskonale (albo i nie) zdaje sobie sprawę i w końcu Jana – najbardziej świadoma sytuacji, wulgarna pani w średnim wieku, która wraca po, będącego w stanie ciągu alkoholowego Michała, by postawić go na nogi (tylko po co?). Panowie prezentują się nieco ciekawiej, chociażby dzięki postawie Karola, który, decydując się na desperacki krok, „ratuje" z opresji załogę dubbingowców. W finale, nawet po tragedii nie wydają się rozumieć, co się wydarzyło, nie ma refleksji czy oczyszczenia. A wszystko w przededniu 11 września 2001.

W całej tej chaotycznej plątaninie jest parę bardzo dobrze poprowadzonych i zaobserwowanych postaci oraz doskonała scenografia Macieja Sławińskiego, świetnie oddająca wrażenie ciasnego studia przeistaczającego się w cele izby wytrzeźwień. Jest próba polotu w postaci Karola, w którą bez nadęcia wciela się Dariusz Chojnacki i wspomniany już, autentyczny do bólu Grzegorz Przybył. Broni się także kilka zabawnych scenek dubbingowych, na których widownia nie skąpiła śmiechu.

„Dubbing Street" to spektakl, w którym razi przygnębiający brak wdzięku i celniejszej refleksji. A jak wiadomo, brak wdzięku w niektórych okolicznościach jest takim samym kalectwem, jak brak wyobraźni u reżysera.

Alexandra Kozowicz
Dziennik Teatralny Katowice
21 października 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia