Nigdy tak bardzo nie kochałem życia

"Tosca" – reż. Barbara Wysocka – Teatr Wielki - Opera Narodowa

Czasami spektakle grane od wieku wzbudzają ciekawość, wywołaną już samą chęcią zobaczenia współczesnej wersji dawnego dzieła. „Tosca" – opera w trzech aktach G. Pucciniego (wg sztuki Victoriena Sardou, Libretto: Luigi Illica) miała swoją prapremierę 14 stycznia 1900 roku w Rzymie. W Teatrze Wielkim Opery Narodowej w Warszawie można ją było zobaczyć 23 lutego 2019 roku w oryginalnej włoskiej wersji.

Malarz Cavaradossi (Mickael Spadaccini), malujący św. Marię Magdalenę na ścianie jednego z rzymskich kościołów, udziela pomocy politycznemu uciekinierowi z więzienia, za co sam zostaje uwięziony. Tak naprawdę pada ofiarą intryg. Prawdziwym powodem jego aresztu jest miłość barona Scarpia (Krzysztof Szymański) – prefekta policji i jednocześnie dyktatora władającego całym miastem – do narzeczonej Cavaradossiego, Toski (Ewa Vesin) – słynnej, pięknej śpiewaczki. Malarz zostaje poddany torturom w obecności ukochanej i skazany na śmierć. Tosca zaś jest szantażowana przez swojego wielbiciela. W końcu oddaje się w ręce barona w zamian za życie ukochanego i dokumenty pozwalające na wspólną emigrację.

Zgodnie z umową Cavaradossi ma być poddany fikcyjnej egzekucji – kat będzie strzelał z nienabitego pistoletu, a Cavaradossi ma udawać martwego, dopóki nie zostanie zupełnie sam. Po tych zapewnieniach (potwierdzonych dokumentem) Tosca zabija podstępem oprawcę, gdy ten jest bezbronny. Spotyka się z Cavaradossim i przekazuje mu obietnice barona. Niestety wszystko okazuje się kłamstwem, a Tosca od początku do końca staje się biernym obserwatorem egzekucji i śmierci ukochanego.

To właśnie jej przeżycia są największym dramatem opery. Co więcej, to jej postać wzrusza widza bardziej niż tortury i śmierć niewinnie skazanego mężczyzny, co w pewnym sensie jest zadziwiające. Jako kobieta stała się igraszką losu, pionkiem w męskiej, nierównej grze. Cierpienie Toski staje się metaforą życia człowieka. Człowieka uwikłanego w pajęczą sieć ludzkich planów, uczuć, namiętności, problemów nie do rozwiązania, niespodziewanych, nieprzyjemnych sytuacji, w których wydaje się, że stoimy na granicy życia. Swojego czy bliskich. „Nigdy tak bardzo nie kochałem życia" – śpiewa Cavaradossi przed egzekucją. „E lucean le stelle" to jedna z najbardziej lirycznych arii w historii opery, a już na pewno najbardziej emocjonalne klarnetowe operowe solo...

Niestety... najczęściej idea jedności sztuk zabija którąś z nich. Chce się wtedy zamknąć oczy, by po prostu słuchać. Dosłowność miażdży poezję. Cavaradossi wyglądał koszmarnie (27 lutego) zalany (w trupa) krwią. Albo raczej w koszuli wysmarowanej czerwoną farbką. Scena Toski i Scarpia w miłosnych objęciach na biurku... obleśna. I chociaż ogólnie spektakl robi wrażenie (nadal pamiętam oczy wyświetlane na ścianie scenografii), to jednak tęsknię za „Traviatą" z zegarem (symboliczną, surrealistyczną jak zegary Salwadora Dali).

Może dlatego dusza Cavaradossiego (a może śmierć?), subtelnie i tajemniczo stąpająca po rzymskich murach w ostatnich chwilach życia tuż nad jego głową, podobała mi się najbardziej.

Magdalena Burek
Dziennik Teatralny Warszawa
18 kwietnia 2019
Portrety
Barbara Wysocka

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia