Niknąc w zatraceniu

„Policja. Noc zatracenia" - reż. Andrzej Saramonowicz - Teatr Bagatela w Krakowie

Jak pokazuje historia literatury, pewne teksty science fiction po kilku lub kilkudziesięciu latach nagle przestają być fikcją i wkraczają w obszar reality. Dla niektórych mogą wejść nawet w rejony reality show. Zawsze na myśl od razu przychodzi mi powieść George'a Orwella Rok 1984, jednak po spektaklu w reżyserii Andrzeja Saramonowicza chyba to Policję Sławomira Mrożka przez dłuższy czas będę kojarzyć jako pierwszą. Jak to u Mrożka bywa, dominantę stanowi teatr absurdu, ironia, groteska i niezliczone pokłady czarnego humoru.

O ile pierwsza część sztuki będąca stricte tekstem Mrożka była, głównie dzięki fenomenalnej grze aktorskiej, bardzo dobra, nawet jeśli dynamika gdzieś w środku tej jednoaktówki siadała, o tyle druga część, pisana już przez Saramonowicza w odpowiedzi na Policję, stanowiąca niejako jej kontynuację, wywołała we mnie ambiwalentne odczucia. Aktorzy i konstrukcje soczystych postaci dramatu pozostały świetne, ale na gruncie fabularnym widać dość duży rozstrzał, gdy porównamy ją do pierwszej części. Dlaczego? Ze względu na dialogi, humor, koncept, który był naprawdę dobry w warstwie scenograficznej, ale gdzieś po drodze stracił w warstwie fabularnej.

Pierwsza część, a nawet te chwile na scenie, kiedy jeszcze nie wybrzmiały trzy dzwonki i sztuka nie rozpoczęła się „naprawdę", ma początek można by rzec filmowy ze względu na przemycone elementy rodem z filmu – projekcje wielkoformatowe, kamery przemysłowe, wyświetlane materiały wideo. Gdy światła zapalają się ponownie i zaczyna się właściwy spektakl, naszym oczom ukazuje się scena więzienna – przesłuchanie ostatniego więźnia w kraju (w tej roli świetny Adam Szarek), który to ku rozpaczy generała policji w końcu podpisuje „lojalkę" i przechodzi na stronę rządu, stwierdzając z przekąsem, że skoro nikt już się nie buntuje i wszystkim żyje się dobrze, to może tak faktycznie jest i jego bunt nie ma sensu. W tym miejscu zaczyna się już szereg absurdów, z których utkany został ten dramat, począwszy od spreparowania zamachu na Regenta i wsadzenia do więzienia najlojalniejszego policjanta, żeby nie dopuścić do załamania systemu i bezużyteczności pracy instytucji policji.

Druga część sztuki Saramonowicza zatytułowana Noc zatracenia zanurzona jest głęboko w poetyce dramatów Wyspiańskiego, a na pierwszy plan skojarzeń wysuwa się oczywiście Wesele i Chochoł, który prowadzi świat ku zatraceniu. Wszelkie podobieństwo postaci króla trupów z Nocy zatracenia do Chochoła na pewno nie jest tu przypadkowe.

Krajem rządzi Infant, ukrywając skrzętnie śmierć wuja Regenta, żeby móc beztrosko migać się od odpowiedzialności, która wciąż spoczywa na teoretycznie żyjącym w świadomości poddanych wuju. Gubi go pycha, próżność, przerośnięte ego – narodowe bolączki również podkreślone w Weselu. Tam duchy bohaterów przeszłości przychodzą w magiczną noc, żeby zbudzić pogrążonych w marazmie żywych, zachęcić do walki, działania. U Saramanowicza duchy wstają z grobu, żeby przejąć panowanie nad żywymi i pogrążyć świat w nicości. Nie bez powodu oczywiście – wszak kiedy Infant schował zwłoki wuja w domu, zaburzył porządek wszechświata, zatrzymując martwego wśród żywych. Za taką pychę przyjdzie mu zapłacić cenę... albo może i nie przyjdzie? Jak zakończy się ta wizyta dawnych bohaterów?

Noc zatracenia niejako dopisana przez reżysera do Mrożkowej Policji jest o wiele bardziej groteskowa, kabaretowa czy wręcz miejscami kiczowata, dialogi często aż kłują w oczy. A szkoda, bo koncept stopniowego znikania dekoracji i postaci dramatu ze sceny zgodnie z fabułą zapowiadającą zagładę świata był naprawdę dobry i świetnie zaplanowany, tylko trochę to wszystko się ze sobą nie zgrało. Sztuka traci naprawdę dużo na swojej wielowymiarowości i symbolice, gdy reżyser nie pozostawia widzowi przestrzeni na domysły, grę wyobraźni, interpretację i własne wnioski. Saramonowicz spłycił przez to mocno przekaz i sztukę, a przecież cała magia teatru tkwi w tym niedopowiedzeniu, nienachalności w interpretacji. Zbyt dosłownie wytłumaczone aluzje, podane widzowi już niemal na widelcu mogą skutecznie popsuć apetyt i niekoniecznie dobrze smakować.

Ogromnym atutem sztuki są świetni, wyraziści bohaterowie, zbudowani wielowymiarowo. Sytuacja powtarza się w Bagateli niemal przy większości spektakli, tzn. może sztuka nie powala, ale aktorzy budują fantastyczne postaci, swoim warsztatem uzupełniają luki i kreują naprawdę bardzo dobre przedstawienie. Niewątpliwie aktorzy to najmocniejsza strona Bagateli i choćby dlatego warto wziąć udział w doświadczeniu tego Mrożkowo-Saramonowiczowego świata przedstawionego.

Jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że jest to spektakl przesycony polityką, nawet jeśli wywołuje w nas momentami śmiech (wszak to komedia, mimo iż czarna, to wciąż pochodzi z gatunku komedii), to ma on raczej gorzki posmak, a katharsis po nim nie zawsze jest gwarantowany.

Monika Sobieraj-Mikulska
Dziennik Teatralny Kraków
5 września 2023

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia