Nikogo nie winię za swoje porażki

Henryk Gołębiewski - polski aktor filmowy i telewizyjny - urodził się 15 czerwca 1956 w Warszawie.

Mówiono, że znalazł się na samym dnie, a media chętnie rozpisywały się o upadku dawnej dziecięcej gwiazdy. Tymczasem on po kryzysie na nowo ułożył sobie życie. W rocznicę premiery serialu "Podróż za jeden uśmiech" podążamy śladami kariery Henryka Gołębiowskiego.

- Ojciec, lekkoduch, zaglądał do kieliszka, ale matka nigdy nie straciła kontroli nad domem. Wydawało się, że jego przyszłość została już dawno zaplanowana, ale los zdecydował inaczej
- Henryk Gołębiewski przyznawał, że granie traktował bardziej jako przygodę. Kiedy sugerowano mu, że powinien pójść do szkoły aktorskiej, zbywał te propozycje wzruszeniem ramion
- Najpierw trafił do "Bożej podszewki", później podłapał kilka innych epizodów w serialach, aż wreszcie trafił mu się "Edi", film, który przyniósł mu uznanie w oczach widzów i krytyki
- "Miewam chwile słabości, czasem upadałem, ale zawsze miałem siłę podnieść się z kolan, otrzepać się i iść dalej z podniesionym czołem" - komentował

Oczywiście – nie było łatwo i wciąż zdarzają się mu chwile słabości, ale zapewnia, że sytuację ma opanowaną i nie zamierza ponownie stracić nad sobą kontroli. Jednak początkowo chyba mało kto spodziewał się takiego optymistycznego obrotu spraw. Gołębiewski na długie lata – całe dwie dekady – usunął się w cień, pozwalając, by plotkowano o jego alkoholizmie, uzależnieniu od hazardu, rodzinnych tragediach czy bezrobociu. Dopiero po czasie postanowił sprostować pewne fakty i przedstawić swoją wersję historii.

 

Życiowa szansa
Zaczęło się jak w filmie. Gołębiewski, najmłodszy z dziewięciorga dzieci, syn malarza pokojowego, wychowywał się w ubogiej, ale, jak zawsze podkreślał, szczęśliwej rodzinie. Ojciec, lekkoduch, zaglądał wprawdzie do kieliszka, matka jednak nigdy nie straciła kontroli nad domem; wychowywała dzieci, dbała, by miały co jeść i w co się ubrać, a gdy zaszła potrzeba, dorabiała na boku, by podreperować budżet. "W domu było biednie, chleb z wodą i cukrem się jadło, ale wesoło i zawsze pełno ludzi. Jeden drugiego pilnował, jeden drugiego bawił", wspominał rodzinną atmosferę w "Wysokich Obcasach". Wydawało się, że jego przyszłość została już dawno zaplanowana: od najmłodszych lat – tak jak i jego bracia – podpatrywał ojca przy pracy i miał pójść w jego ślady. Ale los zadecydował inaczej.

W kamienicy obok Gołębiewskich mieszkał Janusz Nasfeter, dziś nieco już zapomniany, niegdyś za to uchodzący za jednego z najważniejszych twórców kina młodzieżowego. Bohaterami swoich filmów najchętniej czynił młodych ludzi u progu dojrzewania, rozdartych między dzieciństwem a światem dorosłych, zmuszonych, zbyt wcześnie, stawiać czoła nierzadko przerastającym ich problemom. Był zresztą nie tylko dobrym reżyserem, ale i świetnym pedagogiem, umiejącym pokierować młodymi, zazwyczaj niemającymi żadnego doświadczenia aktorami – a zdolności do wyszukiwania nowych talentów zazdrościł mu skrycie niejeden kolega po fachu.

To właśnie Nasfeter dostrzegł grupkę rozrabiających na podwórku łobuziaków i błyskawicznie dostrzegł drzemiący w nich potencjał. "Pewnego dnia przyszedł i zapytał, czy nie chcielibyśmy zagrać w filmie. Poszliśmy całą ferajną na konkurs. Miałem wtedy 12 lat. Jedna próba, druga, trzecia, potem próba płaczu – z dużymi trudnościami, bo na podwórku nikt nie płakał, ale przeszedłem. No i tylko ja z całej ferajny, mimo że okropnie sepleniłem, a może właśnie dlatego, dostałem się do filmu" – opowiadał Gołębiewski.

Gitowe życie
Zadebiutował w "Abel, twój brat". Potem wartkim strumieniem zaczęły nadciągać kolejne propozycje: "Wakacje z duchami", "Podróż za jeden uśmiech" czy "Stawiam na Tolka Banana". Błyskawicznie stał się rozpoznawalny, a krytycy wróżyli mu filmową karierę. "Podobno po mojej roli w »Abel, twój brat« pojawiła się jakaś propozycja z zagranicy" – zdradzał w "Gazecie Wyborczej". "I opinia, że taki ze mnie utalentowany aktor. Ale ponoć ktoś za mnie zdecydował, że nie będę robił kariery w innym kraju. Czy tak rzeczywiście było? Dzisiaj to już nieważne" - mówił. Nieważne, bo Gołębiewski przyznawał, że wówczas granie traktował bardziej jako przygodę, odskocznię od codzienności.

Henryk Gołębiewski szczerze o córce, nałogu i chorobie
Kiedy sugerowano mu, że powinien pójść do szkoły aktorskiej, zbywał te propozycje wzruszeniem ramion. "Prawdę mówiąc, w ogóle nie chciało mi się uczyć. Wolałem inne rozrywki – dziewczyny, winko, gitowanie" zdradzał w książce "Zygzakiem przez życie". Twierdził, że nie wszyscy muszą mieć maturę, i postanowił się kształcić w zawodówce ślusarskiej. "O filmie zupełnie zapomniałem" – dodawał. "Traktowałem to jako wesoły, ale zamknięty etap życia. Poza tym nie otrzymywałem żadnych propozycji. Kiedyś nie było agencji aktorskich, trzeba było samemu wydeptywać ścieżki. A mnie się nie chciało. Pieniądze niezłe zarabiałem, balowałem. I było git" - przyznawał.

Przez 20 lat trzymał się z dala od filmu – zahaczył się w budowlance, zajmował się remontami, pracował jako stolarz czy szklarz. Praca, a czasem jej brak, sprzyjała zaglądaniu do kieliszka; Gołębiewski dał się też wciągnąć w hazard. Ale zapewniał, że nigdy nie trafił "na margines". "Tyle się działo, że moim życiem można by parę osób obdzielić. Ale to nie znaczy, że byłem na jakimś dnie" – mówił w "Gazecie Wyborczej". "Owszem, piłem, nie miałem też pracy, byłem człowiekiem wolnym. A jak człowiek nie ma pracy, to o głupotach myśli". Zresztą, jak zauważał, miał u boku kogoś, kogo nie chciał zawieść – ukochaną Mirę, którą poznał pewnego dnia na postoju taksówek. Później spotkali się ponownie, przez przypadek, a niedługo potem nie mogli bez siebie żyć. Wspólnie wychowywali dziecko kobiety z poprzedniego związku. Spędzili razem 18 lat.

Stawiam na Tolka Banana
Gołębiewski przyznawał, że właściwie wcale nie zamierzał stawać ponownie przed kamerami – i pewnie nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie przypadkowe spotkanie z Jerzym Gudejką, producentem. "Spytał, czy nie chciałbym jeszcze zagrać w filmie" – wspominał. "Już miałem powiedzieć, że nie ma o czym mówić, 20 lat przerwy, wszystko się zmieniło. Ale w środku mnie coś tak ścisnęło. I się zgodziłem". Najpierw trafił do "Bożej podszewki", później podłapał kilka innych epizodów w serialach, aż wreszcie trafił mu się "Edi", film, który przyniósł mu uznanie w oczach widzów i krytyki. Jednak za pozytywnymi recenzjami nie szły kolejne propozycje. "Właśnie po »Edim« trafiłem do szufladki. Że mogę grać tylko menela. Niektórym się pewnie wydawało, że przebieram w scenariuszach, a ja miałem bardzo długą przerwę" - opowiadał. Nie żałował jednak decyzji o przyjęciu roli – praca pomogła mu nie myśleć o tragedii. Podczas zdjęć dowiedział się o śmierci Miry. Przyznawał, że zawalił mu się świat i gdyby nie wsparcie członków ekipy, pewnie nie pozbierałby się tak szybko po tym wydarzeniu.

Dopiero rok po premierze Gołębiewski wrócił do gry, choć też nie na pełny etat. Dalej pracował na budowach i zajmował się remontami. Poznał też Marzennę – poślubił ją i wkrótce na świat przyszła córka Róża. To one dodawały mu sił, gdy nie było kolorowo; często nie miał zajęcia i zdarzały się momenty, że ledwo wiązali koniec z końcem. Ale nigdy nie narzekał – dlatego ze zdziwieniem czytał o sobie w brukowcach, że "nie ma co jeść". Cała rozdmuchana przez gazety sprawa o jego ubóstwie wyszła mu jednak na dobre. Okazało się, że może liczyć na wsparcie obcych ludzi; wkrótce otrzymał pracę w firmie zajmującej się klimatyzacją. Udało mu się też pokonać chorobę nowotworową, która zaatakowała kilka lat temu.

Wzloty i upadki
Przyznaje, że choć granie sprawia mu przyjemność, nie ma jednak zamiaru zabiegać o role – twierdzi nawet, że nie chodzi na castingi. "Moje nazwisko jest znane, wszyscy wiedzą, jak gram. Kiedy będą potrzebowali Henryka Gołębiewskiego, to sami zadzwonią" – tłumaczył w "Dzienniku", dodając, że tak naprawdę nie gardzi żadnymi propozycjami. I choć praca fizyczna jest dla niego ważna, bo daje mu stały dochód, to właśnie aktorstwo jest jego pasją. "Grałem z plejadą polskich gwiazd i oni mi zawsze powtarzali: »Heniek dzisiaj grasz, a jutro możesz nie grać«. Wykorzystałem więc mądrość kolegów i zadbałem o to, żeby mieć drugi fach" – dodawał.

Zapewnia, że w swoim życiu niczego nie żałuje. Cieszy się ze swoich wzlotów i wyciąga wnioski z upadków. Nie przepada za popularnością i nie musi za wszelką cenę istnieć w show-biznesie. Wystarcza mu to, co ma. "Każdy jest odpowiedzialny za własne życie" – kwitował w książce "Zygzakiem przez życie". "Nikogo nie winię za swoje porażki. Miewam chwile słabości, czasem upadałem, ale zawsze miałem siłę podnieść się z kolan, otrzepać się i iść dalej z podniesionym czołem" - podsumował.

Sonia Miniewicz
Onet.Kultura
15 stycznia 2021

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia