Nosił wilk razy kilka...

"Czerwony kapturek" - reż: W. Wolański - Teatr Mickiewicza w Częstochowie

Aktorzy częstochowskiego Teatru im. Adama Mickiewicza znajdują się w wyjątkowo trudnej sytuacji - w ich mieście funkcjonuje tylko jeden teatr, nie ma sceny lalkowej, co w praktyce oznacza, że muszą oni prezentować taką samą gotowość do zagrania Szekspira, jak i bajki dla dzieci. Tym razem sprawdzili swoje umiejętności w "Czerwonym Kapturku", który w Częstochowie wyreżyserował dyrektor łódzkiego "Arlekina" Waldemar Wolański.

Aktorzy dali z siebie wszystko, choć reżyser musiał znaleźć sposób na współpracę z artystami, którzy nie posiadają warsztatu lalkarzy, znacznie ułatwiającego realizację takich przedstawień. W praktyce jest to - wbrew pozorom - niemały problem, w szczególności dla kogoś, kto na co dzień pracuje ze stałym zespołem w teatrze lalki i aktora. Waldemar Wolański próbował wybrnąć z impasu za pomocą piosenek, w których nie brak humoru (np. Wilk deklaruje, że nie zjada dyrektorów, gdyż po nich mdleje). Osiemdziesiąt procent wypowiadanych na scenie słów kierowanych jest do najmłodszych widzów w formie śpiewanej, utwory natomiast są puszczane z taśmy (przy takie ilości piosenek playback był chyba jedynym wyjściem, choć wiele teatrów specjalizujących się w repertuarze dziecięcym udowadnia, że dużo lepiej odbierana jest muzyka grana i śpiewana na żywo - przykładem może być świetny „Pinokio” Konrada Dworakowskiego). Gdyby oceniać spektakl na tle przedstawień zrealizowanych przy udziale aktorów-lalkarzy w żywym planie, wypadłby dość blado, jednak zdecydowanie nie jest to wina częstochowskiego zespołu aktorskiego, który świetnie odnajduje się w różnych konwencjach, czego przykładem są chociażby „Igraszki z diabłem” Gabriela Gietzky’ego znajdujące się w repertuarze „Mickiewicza”. Ucieczka w musicalową konwencję nie była w tym wypadku najlepszym rozwiązaniem, nie pozwoliła na pełne wykorzystanie umiejętności zespołu, taka budowa spektaklu pozostawia bowiem niewiele miejsca na interpretację aktorską.  

Bardzo ciekawe i niezwykle funkcjonalne dekoracje stworzyła nadworna scenografka łódzkiego „Arlekina” - Joanna Hrk, od lat współpracująca z Wolańskim. Jej bogata wyobraźnia zwykle cieszy dzieci i zaskakuje dorosłych - nie inaczej było tym razem. Na początku spektaklu, tuż po podniesieniu kurtyny, oglądamy olbrzymie książki, na tle których bohaterowie wyglądają jak krasnoludki (efekt rodem z „Kingsajza” Machulskiego). W głębi natomiast rozciąga się widok półek zastawionych dziesiątkami woluminów, co pozwala myśleć, że znajdujemy się w bibliotece. Chwilę potem ze środka gigantycznych tomów, które ustawione są na scenie, aktorzy wysuwają cały świat - domek Babci (Czesława Monczka) tytułowej bohaterki, drzewa, płot i wszystko, co niezbędne, by opowiadana historia stała się naprawdę wiarygodna. Kostiumy pozbawione były nudnej dosłowności - Wilk (Antoni Rot) nie miał wielkiego pyska pełnego ostrych kłów, co świadczy jedynie o znajomości dziecięcej psychiki, bowiem wyobraźnia najmłodszych widzów nie potrzebuje nachalnych dopowiedzeń. Aby stworzyć postać Wiewiórki (Iwona Chołuj) także nie trzeba było skomplikowanych zabiegów - wystarczył duży, rudy ogon, który zwierzątko musiało nosić, gdyż był tak ciężki i olbrzymi, że utrudniał przemieszczanie się, ale był znakiem rozpoznawczym postaci. Czerwony Kapturek (Agnieszka Łopacka) natomiast nosił zwiewną pelerynkę i krótką spódniczkę, czyli stój nie krępujący ruchów, co w tym wypadku miało duże znaczenie, bowiem tytułowa postać została przez twórców spektaklu obdarzona niemałym temperamentem - krnąbrna dziewczynka potrafiła dać w kość nawet Wilkowi. 

Dobrze znana historia miała jednak dość klastyczny przebieg, a więc wszystko toczyło się według przekazywanego z pokolenia na pokolenie scenariusza - napomniana przez matkę dziewczyna wyruszyła w drogę przez ciemny las, Wilk połknął babcię i wnuczkę, a następnie Gajowy (Robert Rutkowski) uwolnił uwięzione w brzuchu zwierzęcia postaci. Być może twórcy nie chcieli wprowadzać innowacyjnych rozwiązań fabularnych w obawie przed reakcjami publiczności. W Opolu, Warszawie czy Łodzi można sobie pozwolić na nieco bardziej twórcze podejście do tekstu, jednak w tych miastach istnieje wieloletnia tradycja lalkarska, która sprawia, że widzowie od inscenizatorów znanych bajek oczekują zaskakujących elementów - w przytaczanym wcześniej „Pinokiu” Konrada Dworakowskiego jeden z widzów (którym jest oczywiście podstawiony aktor) wpada na scenę burząc klasyczny przebieg opowieści i proponuje dzieciom, że opowie im własną, prawdziwą wersję przygód drewnianego pajacyka. Jest to także zabieg wykorzystany w głośnej swego czasu telewizyjnej reklamie telefonii komórkowej Heyah, w której „w podskokach poprzez las do babci bieży Kapturek, uśmiecha się cały czas do słonka i do chmurek”, po czym łapie się w sidła zastawione w lesie, co zmienia przebieg opowieści. Takie rozwiązania są na porządku dziennym w spektaklach teatrów lalkowych w całej Polsce. 

„Czerwony Kapturek” Waldemara Wolańskiego nie jest w stanie niczym zaskoczyć widza zorientowanego w najnowszych realizacjach kierowanych do najmłodszych. Jednak dzieciom dostarcza dobrej zabawy i sprawia, że mogą od najwcześniejszych lat rozpoczynać swoją teatralną edukację. To właśnie ci widzowie są dla twórców spektaklu najważniejsi, zatem w tym wypadku najbardziej miarodajną recenzją będą krzyki, piski, głośno wypowiadane komentarze i inne żywe reakcje dzieci oglądających przedstawienie.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
30 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...