Novecento, Nowak, Nowy

"Novecento" - reż: Iwo Vedral - Teatr Nowy w Krakowie

Jakaś dancingowa sala? Zapyziała kawiarnia? Jeden stolik, sztuczne kwiatki, krzesło i on - amerykański muzyk Atlantic Jazz-Band.

Wcale na takiego nie wygląda. Bardziej przypomina przestylizowanego członka jakiejś kapeli przygrywającej „do kotleta” w drugorzędnej knajpie. Twarz jak Presley, łańcuch na szyi, skórzane, obcisłe spodnie, prześwitująca koszula i nieodłączny element gwiazdy – okulary przeciwsłoneczne. Śmieje się. Mówi, że naturalnie, wychodzi bardzo sztucznie. O muzyce, wypowiada się jak o Bogu – z szacunkiem i swego rodzaju patosem, jest dla niego wszystkim, podobnie jak historia, którą chce nam opowiedzieć. Nie o sobie, o Novecento – najwspanialszym pianiście świata. Po bokach sceny dwa wielkie głośniki. Całość wygląda trochę jak kadr z teledysku, w którym ktoś chciał obśmiać konwencje lat 80tych. Albo jak wizualizacja szafy grającej, bo spektakl, mimo że bez muzyki, muzyczny jest bardzo.

„Novecento” w reżyserii Ivo Verdala (Teatr Nowy, Kraków) to przede wszystkim Dominik Nowak, który przez trochę ponad godzinę, nie tylko bawi widzów, ale i porusza. Jego historia to forma showmańskiej spowiedzi, bardziej cudzej niż własnej. Pozbawionej często obiektywności. Podkoloryzowanej momentami i odrobinę, opowiedzianej z pasją. Angażującej widza nie za pomocą prymitywnych interakcji na poziomie aktor-widz, ale za pośrednictwem emocji. To one man show – to konstrukcja oparta głównie na energetyzującej grze aktorskiej, która wypada znakomicie. Trudno się skupić, na czymkolwiek innym. Nie ma tu muzyki, zmieniającej się scenografii czy też rozbudowanej gry świateł. Wszystko zamyka się w ramach jednego obrazu. Zmienne są tylko słowa i emocje, zarówno u widzów jak i na scenie. Monolog prowadzony jest jak jazzowy standard. Nie brak tu improwizacji mniej lub bardziej zaimprowizowanych. Jest cicho i subtelnie, po to by za chwile było głośno i nieco wulgarnie.

Opowiadana sytuacja ma nie wiele wspólnego z miejscem, w którym się znajdujemy. Scenografia w niczym nie przypomina statku, a pod nogami nie mamy oceanu. Jazzman nie wygląda jak jazzman. To oderwanie powinno sprawiać trudność w obrazowym przedstawieniu historii w postaci monologu. Nowakowi jednak kompletnie to nie przeszkadza. Historia pianisty-samouka o imieniu Novecento – który porzucony przez emigrantów został znaleziony na statku i tam spędził 27 lat swojego życia, w ogóle go nie opuszczając – jest bardzo przejrzysta i klarowna. Zwizualizowana w postaci wykreowanego przez aktora muzyka.

Trudno powiedzieć, czy reżyserowi mogło chodzić o coś więcej niż tylko przeniesienie tekstu Alessandra Baricco „Novecento. Monolog” na scenę. Warstawa fabularna jest bardzo wyrazista i stanowi dla pierwszy plan. Ten monodram to coś więcej niż tylko rozciągnięty w czasie skecz, który śmieszy (choć publiczność w wielu momentach bawi się wybornie). Nowak wnosi do niego zdecydowanie więcej niż tylko komizm wynikający ze słów i konstruowanych przez Baricco sytuacji. Dokłada garściami całą masę innych emocji, które w bardzo spójny sposób koegzystują ze sobą na scenie.

Magdalena Jasińska
Dziennik Teatralny Kraków
2 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia