Nowa bohema w Starej Gazowni

"Cyganeria" - reż: Agata Duda-Gracz - Teatr Wielki w Poznaniu

W poznańskiej Starej Gazowni znaleźli schronienie różni odmieńcy, wykolejeńcy, popaprańcy życiowi... Ludzie wrażliwi, którym wyraźnie w życiu nie wyszło. Czy jest to współczesna odmiana bohemy artystycznej? Być może. Jednej z dziewczyn przyśniła się historia utrwalona w sztuce przez "La Boheme" Pucciniego...

Ten ciekawy zabieg inscenizacyjny Agata Duda-Gracz przeprowadziła z żelazną konsekwencją. Ona bohaterka bez imienia i nazwiska (gra ją aktorka Justyna Wasielewska) jest świadkiem a zarazem uczestniczką tej historii miłosnej, która spełnia się w zdewastowanych (ale przez to pięknych) obiektach postindustrialnej przestrzeni Starej Gazowni. W ten sposób nie naruszając struktury opery Pucciniego jesteśmy świadkami tworzenia na naszych oczach nowej opowieści.

Na różnych skłotach też można spotkać zawiedzionych poetów, biednych malarzy, niedowartościowanych muzyków i nieodkrytych filozofów, tak jak u Pucciniego. Agata Duda-Gracz pozwoliła im spotkać się ze sobą w jednym miejscu, w tym samym czasie, pozwoliła rozkwitnąć pięknej miłości, którą uśmierciła wprowadzając postać Thanatosa. I tu zaczyna się problem. Duda-Dracz pisząc na scenie własną opowieść nie dość, że wprowadziła postać wspomnianej już dziewczyny i chłopaka (Marek Kałużyński), to na dodatek dodała postać Mimi-Śmierć (Monika Mych), która cały czas krąży po scenie niewidoczna dla uczestników akcji, a śpiewa tylko w finale, kiedy Mimi umiera i ma kłopoty z wydobyciem dźwięków. To świetny zabieg inscenizacyjny i psychologiczny, bo trudno sobie wyobrazić umierającą Mimi śpiewającą jednocześnie morderczą arię. Ta wersja jest bardziej prawdopodobna. I na tym trzeba było poprzestać. Postać Thanatosa jest niepotrzebna dramaturgicznie, bo jego funkcję mogła spokojnie pełnić Mimi-Śmierć. Na dodatek Cezary Studniak w roli Thanatosa był śmiesznym bufonem, celebrytą, który przypadkiem zabłądził w te rejony. Bliżej mu było do starego Satyra niźli Boga Śmierci.

Bałem się konfrontacji "słodkiej" muzyki Pucciniego z surową poprzemysłową architekturą. Ale okazało się, że w tym zderzeniu narodziła się nowa jakość, za co wielkie uznanie należy się Agnieszce Nagórce, kierownikowi muzycznemu, solistom i chórowi. Pięknie śpiewali: Antonella de Chiara i Monika Mych (Mimi), Barbara Gutaj (Musetta), Sang-Jun Lee (Rudolfo), Artur Ruciński (Marcello), Maciej Nerkowski (Schaunard) i Remigiusz Łukomski (Colline).

Nie zabrakło jednak wpadek. Nie widzę żadnego uzasadnienia dla wstawek między snami - aktami piosenki Marilyn Monroe, "O mój rozmarynie" czy kolędy. Amatorsko wypadły projekcje wideo. Grzechem niewybaczalnym były światła, a właściwie ich brak. Nie zostali dobrze oświetleni artyści w przestrzeni gry, ale nie oświetlono właściwie także budynków między którymi rozgrywała się akcja opery. I na koniec grzechów głównych dopisałbym jakość dźwięku. Ktoś, kto siedział przy konsolecie chyba nigdy nie nagłaśniał opery w plenerze.

Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
29 czerwca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia