Nowa kreacja szyta na miarę
„Madama Butterfly" - reż. Janina Niesobska - Teatr Wielki w ŁodziW minioną sobotę Teatr Wielki w Łodzi zaprezentował publiczności trzy-aktową operę „Madama Butterfly" Giacomo Pucciniego, w reżyserii Janiny Niesobskiej, a orkiestrę poprowadził, z niezwykłym wyczuciem, Jose Maria Florencio. Ten wieczór można określić mianem udanych debiutów, gdyż pierwszy raz, w roli tytułowej bohaterki, na scenie pojawiła się Joanna Woś. Mogliśmy także podziwiać w partii Goro Dawida Kwiecińskiego.
Joanna Woś, która rozkochała w sobie łódzką publiczność kreacjami wielu trudnych ról (ostatnio „Głos ludzki"), a także niezwykłym kunsztem wokalnym, tym razem pojawiła się na deskach Teatru Wielkiego w Łodzi jako młodziutka gejsza Cio-cio-san. Jak odnaleźć się w skórze niedojrzałej jeszcze emocjonalnie nastoletniej dziewczynki, która żywi się marzeniami, będąc świadomą i dojrzałą kobietą? Zadałam sobie to pytanie tuż przed rozpoczęciem spektaklu. To bardzo wymagająca rola! Artystka rozwiała moje wątpliwości. Joanna Woś należy do tych śpiewaczek, które „połykają" swoją bohaterkę i są z nią przez cały spektakl. Często w operze trudno uwierzyć w prawdziwość bohaterów, brakuje miejsca na aktorstwo, gdyż artysta musi skupić się na trudnej partii. Tak się utarło, że sztuka w operze jest sztuczna, ale nie tym razem. Joanna Woś, wychodząc na scenę, znała swoją bohaterkę i potrafiła dostrzec w niej to, co na pierwszy rzut oka mało widoczne, a niezwykle istotne. Joannie Woś publiczność uwierzyła i nagrodziła ją owacjami!
Inscenizację w Teatrze Wielkim wzbogaciła bardzo barwna scenografia Waldemara Zawodzińskiego, która oczarowywała orientalnym światem kwiatów i strojów. Piękny pąk, z którego na oczach publiczności wyłania się tytułowa bohaterka, czy monumentalny statek, który sprawia, że czujemy się onieśmieleni potęgą tej maszyny to jedynie przykładowe obrazy, które pobudzają wyobraźnię widzów i pomagają wkroczyć w świat – tak nam odległy.
Madame Butterfly pełna niewinności, a może naiwności?
Jaka była tytułowa Madama Butterfly Pucciniego? Krucha, niewinna, niedoświadczona, pełna wiary w miłość, ambitna, wierna, odważna, nieustępliwa? Historia Cio-cio-san jest taka jak ona sama – wyjątkowo piękna i nieszczęśliwa. Młodziutka Butterfly zakochuje się w poruczniku amerykańskiej marynarki i poświęca mu swoje życie. Jednak zaraz po ślubie ukochany wraca do Ameryki i pozostawia jedynie złudne nadzieje na powrót. Tylko Butterfly wierzy, że kiedyś ujrzy okręt ukochanego i wtedy będą już razem na zawsze. Oglądając spektakl ze świadomością, jakie jest zakończenie tej historii, nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że jestem świadkiem naiwności głównej bohaterki, która z każdym krokiem doprowadzała do finałowej tragedii. Żyć zraniona, pohańbiona i opuszczona, czy umrzeć z honorem? Przed takim wyborem staje Butterfly.
Łatwo jest być tylko obserwatorem tych potyczek serca z rozumem. I choć nie wiem, które z nich wygrało, to jestem przekonana, że była to decyzja ubrana w honor.