Nowe życie Nowego Teatru

Rozmowa z Karoliną Ochab i Piotrem Gruszczyńskim

Na razie zaradność nie jest wynagradzana. Ale nie chcę narzekać. Uważam, że dostajemy i tak duże pieniądze. Mamy w tej chwili dotację od miasta w wysokości 4 600 000 zł. To niewiele, nawet w porównaniu z innymi teatrami warszawskimi, ale my umiemy zdobywać pieniądze na produkcję. Pomaga nam to, że jesteśmy rozpoznawalni na świecie. Nie lubię o tym mówić w ten sposób, ale nasza marka jest konkretną wartością. Jesteśmy równym partnerem dla innych twórców i instytucji kulturalnych za granicą. To co robimy w unikalny sposób promuje Warszawę i korzyści z tej promocji da się policzyć.

Z Karoliną Ochab i Piotrem Gruszczyńskim z Nowego Teatru w Warszawie o kulturalnym sercu Mokotowa rozmawia Agata Diduszko-Zyglewska.

Agata Diduszko-Zyglewska: Nowy Teatr po kilku latach dziwnego zawieszenia i komplikacji proceduralnych, przejął wreszcie halę przy Madalińskiego. Jak teraz wygląda wasza sytuacja?

Karolina Ochab, dyrektorka Nowego Teatru: MPO opuściło halę pod koniec października zeszłego roku. Wtedy wprowadziliśmy się tutaj i zaczęliśmy działania w hali, które zyskały na intensywności wiosną. Postanowiliśmy otworzyć ją w maju Kabaretem warszawskim Krzysztofa Warlikowskiego. Zrobiliśmy remont podłogi w części hali i prowizoryczne prace akustyczne. Wcześniej urządziliśmy tu przegląd nowego tańca afrykańskiego. To była pierwsza próba tej przestrzeni i okazało się, że ona działa genialnie.

W jakim stanie technicznym jest hala?

KO: Trzeba zmienić ogrzewanie, wentylację, elektrykę, okna, drzwi i tynki. W przyszłym roku czeka nas generalny remont.

Ten remont sfinansuje Urząd Miasta?

KO: Miasto przeznaczyło na remont dziesięć milionów złotych, które miały stanowić wkład własny do środków unijnych, ale ponieważ nie dostaliśmy na czas aktu notarialnego hali, nie załapaliśmy się na te środki. Będziemy teraz starać się o dofinansowanie remontu z funduszy norweskich. Ale niepokoimy się o rezultat tych starań, bo Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (nasza hala jest zabytkowa, stanowi więc część dziedzictwa) napisało taki regulamin, że przy tym konkursie także możemy mieć kłopoty z zakwalifikowaniem się. Ale będziemy walczyć. Jeśli nie uda nam się zdobyć dodatkowych środków, to za dziesięć milionów zrobimy przynajmniej podstawowe rzeczy we wnętrzu hali. Minimum. Zrobienie zewnętrznych tynków - zgodnie z zaleceniami konserwatora - i nowoczesnej widowni, a także zagospodarowanie terenu przed budynkiem na pewno będzie kosztowało co najmniej drugie tyle. Mamy też budynek administracyjny, który w tej chwili po prostu pęka.

Pęka fizycznie?

KO: Tak, rozpada się, a ponieważ chcemy go zachować, musimy coś z tym zrobić. Jest też parterowy magazyn, chcielibyśmy dobudować na nim lekką drewnianą konstrukcję i przekształcić go w budynek edukacyjny - odbywałyby się w nim zajęcia dla dzieci i dorosłych.

Rozumiem, że teraz kiedy już macie halę, nawet w obecnym stanie, stać was na pokazywanie spektakli Nowego Teatru? Dotąd jednym z ogromnych kosztów, które ponosiliście, były opłaty za wynajmowanie przestrzeni. Jakie spektakle Warlikowskiego będziemy mogli zobaczyć jesienią w Warszawie?

KO: Nie jest tak do końca różowo, bo obecnie można tutaj grać tylko, dopóki nie jest za zimno. Zrobiliśmy ubiegłej zimy eksperyment ze spektaklem Nancy. Wywiad, który trwa tylko godzinę. Próbowaliśmy dogrzewać tę przestrzeń, ale w sumie to było dość mordercze doświadczenie i dla widzów, i dla aktorów. O spektaklach, które trwają po pięć godzin, możemy zapomnieć właściwie już od listopada, dlatego jeszcze w tym sezonie będziemy musieli wrócić do wynajmowania studia ATM. Ale jesienią będzie można zobaczyć w hali Warlikowskiego. Już we wrześniu Kabaret warszawski i Opowieści afrykańskie według Szekspira. Wróci też Krum i Anioły w Ameryce, ale ich producentem jest TR, więc te spektakle będą grane w TR Warszawa.

Czy planujecie powrót do tytułów, które trudno było do tej pory zobaczyć w Warszawie? Myślę na przykład o Dybuku.

KO: Nie jesteśmy producentem tego spektaklu i nie mamy do niego żadnych praw. Gra w nim większość naszego zespołu i nasz dyrektor artystyczny jest reżyserem tego spektaklu, ale prawa producenckie należą do TR Warszawa. Podobnie jest z Aniołami. Ten spektakl wrócił do życia tylko z powodu ubiegłorocznej propozycji Festiwalu Open'er, wcześniej wydawało się, że jest już pogrzebany.

To kiepska wiadomość dla waszej publiczności, ale z drugiej strony widzę, że już przed remontem, w sezonie jesiennym, z niezłym rozmachem zamierzacie realizować zapowiadane otwarcie na innych twórców i działania z zewnątrz.

KO: Tak, jesteśmy otwarci na inne zespoły, innych artystów. Nie chcemy robić tutaj teatru jednego reżysera. To ma być miejsce otwarte. Zależy nam też, żeby zamienić miejsce na Madalińskiego w kulturalne serce Mokotowa. Prowadzimy nie tylko działania artystyczne, ale też socjalne. Staramy się na wiele wydarzeń oferować wstęp wolny. To się sprawdza. Jesienny program będzie intensywny. Właśnie skończyła się wystawa scenografii Małgorzaty Szczęśniak kuratorowana przez Olę Wasilkowską. Sezon zaczęliśmy koncertem Stanisławy Celińskiej, 20 września otwieramy wielką wystawę Zdjęcie miasta. Fotografia warszawska i praktyki pokrewne, której kuratorem jest Adam Mazur. W październiku czytamy młodego dramatopisarza Szczepana Orłowskiego, który był razem z Warlikowskim i Gruszczyńskim współautorem adaptacji Kabaretu. Będziemy pokazywać tutaj też spektakl Marcina Cecki i Krzysztofa Garbaczewskiego, który współprodukowaliśmy z Muzeum Powstania Warszawskiego Kamienne niebo zamiast gwiazd. Będzie też spektakl Igi Gancarczyk z aktorami i tancerzami, do którego punktem wyjścia jest twórczość Witolda Lutosławskiego. Robimy to razem z Fundacją Hobo. My wnosimy do projektu naszych aktorów, technikę i przestrzeń, a oni mają pomysł, realizatorów i dofinansowanie.

Dużo tych planów, ale hala jest naprawdę gigantyczna...

KO: Widzisz tylko jedną trzecią. Hala ma trzy tysiące metrów, więc zmieści się tu wszystko. Zimą mieliśmy tu targ ekologiczny, który potem przeniósł się na podwórze. Jesienią planujemy nową odsłonę targu - chcemy żeby stał się wegetariański, żeby toczyły się wokół niego działania propagujące wegetarianizm i dotyczące praw zwierząt. Zwiększanie świadomości społecznej w tej sprawie wydaje mi się bardzo istotne. A hala zacznie działać naprawdę pełną parą dopiero po remoncie. Na otwarcie w 2015 chcielibyśmy zrobić międzynarodowy program i pokazać artystów, których znamy i cenimy, a których warszawska publiczność nie miała okazji zobaczyć. Rozmawialiśmy już wstępnie z Janem Fabrem, z Pippo Delbono, z Ostermeierem - i wszyscy chcą przyjechać. Pozostaje do rozwiązania kwestia finansów.

Z waszej strony internetowej wynika, że robicie też we współpracy z SWPS-em ciekawy projekt edukacyjny.

Piotr Gruszczyński, dramaturg: Laboratorium Projektowania Kultury. Właściwie robi to SWPS. My jesteśmy ich partnerem merytorycznym przy układaniu programu i ustalaniu kadry naukowej. Wszystko zaczęło się niewinnie, od propozycji związanej z SWPS-em profesor Krystyny Duniec, której determinacja doprowadziła do otwarcia kierunku studiów podyplomowych. To bardzo poważne działanie, pierwszy w Polsce wydział studiów praktycznych - teatrologia stosowana. Studia dają możliwość lepszego zrozumienia tego, jak w praktyce funkcjonuje teatr i składają się na nie trzy moduły: dziennikarstwo kulturalne i krytyka teatralna, kuratorstwo i produkcja oraz dramaturgia. Klasyczna teatrologia też oczywiście zawiera te elementy, ale tylko na poziomie teoretycznym i w bardzo zredukowanej dawce. Program obejmuje zajęcia praktyczne i masterklasy z mistrzami w danej dziedzinie. Ten, kto zapisze się na wszystkie trzy moduły, może otrzymać dyplom, a kto wybierze tylko jedną ścieżkę, ma po prostu frajdę i rozwija się, chociaż nie otrzymuje na to kwitu. Projekt powstał w ubiegłym roku na zasadzie eksperymentu. Nie było wiadomo czy będzie się podobać czy nie - spodobał się bardzo. Słuchacze, którzy zgłosili się w pierwszym roku, byli bardzo ciekawi i mocno osadzeni w teatrze.

Mamy w Warszawie nowego dyrektora Biura Kultury. Czego od niego oczekujecie w kontekście działania Nowego Teatru?

KO: Oczekiwałabym na pewno wizji i konsekwencji w jej realizowaniu, bo w tej chwili panuje chaos i pokonanie go będzie wymagało trudnych decyzji. Jest też Program Rozwoju Kultury, którego wprowadzenie w życie dałoby Warszawie i środowiskom kultury jasne zasady działania i szansę na rozwój. To jest dobry program i oczekuję od nowego dyrektora jego realizacji. Zresztą już widać zmiany na lepsze, chociażby sam sposób wyboru nowego dyrektora. Odbył się konkurs, do którego zaproszono ekspertów. Warszawskie środowiska kultury w drodze realnej partycypacji miały wpływ na wybór kandydata, nie został on przydzielony odgórnie. I to jest rzeczywista zmiana.

PG: Roszczeniowość wszystkich instytucji jest gigantyczna. Każdy skupia się na sobie, co jest zresztą naturalne, a jednak trzeba dokonać zmian. Teatry miejskie są bardzo różne. Trudno odmówić zasług zarówno Warlikowskiemu czy Jarzynie, jak i Maciejowi Englertowi. Działania ich teatrów są z kompletnie różnych parafii i służą zupełnie różnej publiczności. Teatry miejskie to stajnia Augiasza.

Reforma będzie chyba musiała polegać między innymi na wyważeniu proporcji, bo w tej chwili zdecydowanie i chyba przesadnie dominuje tzw. teatr środka.

PG: Właściwie jest tylko teatr środka. Mamy wiele marzeń i projektów, których nie możemy zrealizować, a zapewniam cię, że spodobałyby się warszawiakom.

KO: Ja chciałabym od miasta dostać też po prostu wsparcie i zaufanie. Żebyśmy mieli minimum wiary w to, co robimy jako miejska instytucja. My raczej nie marudzimy i nie zawracamy głowy - jesteśmy skupieni na tym, co robimy. Widzę, że ta przestrzeń jest wyjątkowa, i wierzę, że jeśli dodamy do niej nasze kontakty i nasz know-how, możemy stworzyć tutaj coś wyjątkowego.

Czy jakaś konkretna zmiana ułatwiłaby wam życie?

PG: Nikt, przynajmniej do tej pory, nie zauważa tego, że ten teatr ma dosyć rewolucyjną strukturę, że jest bardzo nowocześnie zarządzany. Tu pracuje bardzo mało ludzi, którzy robią bardzo dużo rzeczy. Każdy może mieć pomysł, każdy może być twórczy. Zdobywamy też dużo pieniędzy od koproducentów, zarabiamy na wyjazdach. Problemem jest jednak dotychczasowa filozofia miasta, która polega na tym, że im więcej pieniędzy zdobędziesz sam, tym mniejszą dotację dostajesz w kolejnym roku.

KO: Na razie zaradność nie jest wynagradzana. Ale nie chcę narzekać. Uważam, że dostajemy i tak duże pieniądze. Mamy w tej chwili dotację od miasta w wysokości 4 600 000 zł. To niewiele, nawet w porównaniu z innymi teatrami warszawskimi, ale my umiemy zdobywać pieniądze na produkcję. Pomaga nam to, że jesteśmy rozpoznawalni na świecie. Nie lubię o tym mówić w ten sposób, ale nasza marka jest konkretną wartością. Jesteśmy równym partnerem dla innych twórców i instytucji kulturalnych za granicą. To co robimy w unikalny sposób promuje Warszawę i korzyści z tej promocji da się policzyć. Chciałabym, żeby władze miasta, zarządzając instytucjami kultury, brały pod uwagę wskaźniki jakościowe, których po prostu nie można pomijać. W tej chwili liczy się głównie bilety i frekwencję, a wtedy umyka to, że taki teatr jak nasz znacząco wzmacnia na polu kultury międzynarodową markę miasta i kraju.

Wygląda na to, że pierwszy raz od dawna mamy szansę na tego rodzaju zmianę - czego bardzo wam życzę.

 

Agata Diduszko-Zyglewska
Krytyka Polityczna
11 września 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...