Nowohuckie wejście smoka
"Wejście Smoka. Trailer" - reż. Bartosz Szydłowski - Teatr Łaźnia NowaŁaźnia Nowa wystawi spektakl "Wejście smoka. Trailer" Bartosza Szydłowskiego, w którym obok Jana Peszka wystąpią także Błażej Peszek i Tymon Tymański. Premiera spektaklu, opowiadającego o syndromie męskości, w którym zawiera się konflikt ojca z synem, odbędzie się 22 września
Peszek kontra Peszek
Jan i Błażej Peszkowie staną na scenie naprzeciw siebie. Nie tylko jako ojciec i syn, ale także jako rywale do sławy. - W tym spektaklu trochę się z ojcem boksujemy, to rodzaj pojedynku na wielu płaszczyznach - wyznaje Błażej Peszek. - To odwieczny pojedynek ojciec-syn, a także gwiazdor-wschodząca gwiazda.
- W spektaklu gramy nie tylko rolę ojca i syna, czyli Bruce\'a Lee i Brandona, ale po prostu jesteśmy realnymi ojcem i synem - tłumaczy Jan Peszek. - Bruce Lee nie był dla mnie postacią ważną, poznałem go, kiedy po raz pierwszy był wyświetlany w Polsce film "Wejście smoka". Nigdy nie miałem jego plakatów w pokoju, w przeciwieństwie do mojego syna. W czasie, kiedy było pokazywane "Wejście smoka", oglądałem filmy Bunuela i Bergmana.
- Z ojcem zawsze łączyły mnie dobre relacje - opowiada Błażej Peszek. - Dzięki tej sztuce nasza więź stała się jednak dojrzalsza, porozmawialiśmy ze sobą o paru ważnych sprawach.
Śladami wibrującej pięści
Dla twórców spektaklu Bruce Lee był kimś więcej, niż tylko idolem z czasów, gdy królowały magnetowidy. - Pamiętam, że usłyszałem o nim po raz pierwszy od mojego kolegi Zbyszka - opowiada Bartosz Szydłowski. - Następnego dnia wyruszyłem z gromadą kumpli z klasy do kina Świt na "Wejście smoka". Wszyscy zostali wpuszczeni, ale pani z kasy popatrzyła na mnie i powiedziała: "Ty nie wejdziesz, jesteś za młody".
Błażej Peszek po "Wejściu smoka" zaczął nawet ćwiczyć wschodnie sztuki walki. - W szkole byłem zawsze drobnym chłopcem, byłem wycofany, koledzy lubili mnie szturchnąć - wspomina aktor. - Marzyłem, by się odegrać. Wtedy pojawił się Bruce. Zacząłem nawet potajemnie ćwiczyć, podnosiłem kije z zawieszonymi pojemnikami na wodę. Ojciec mnie przyuważył, zabrał do sklepu i kupił profesjonalne hantle.
Epizod z życia karateki przeżył również Tymon Tymański, muzyk i performer. - Jako trzynastoletni chłopiec odbyłem z rodzicami podróż do Chin - dodaje Tymański, który w spektaklu zagra postać reżysera. - Bruce Lee był idolem w szarej rzeczywistości PRL-u. Zaraz potem pojawiło się "Wejście smoka" i szybko trafiłem na kurs karate. Ćwiczyłem przez kilkanaście lat.
Bartosz Szydłowski również podążał drogą wibrującej pięści, zwiedzając sekcje sportowe - taekwondo, kyokushin, kick-boxingu. - Pamiętam, że starszych łączyła Solidarność, a nas umiłowanie do Bruce\'a - wspomina reżyser. - Dziś Lee powraca, już jako forma ikony, autorytetu, w którym skupiają się tęsknoty za kimś, kto był postacią krystaliczną.
- Był spełnieniem mitu bohatera, pokazywał, że każdy może osiągnąć sławę i wspiąć się na szczyt - dodaje Tymański. - To był starszy brat, ojciec, kumpel. Był to świetny zawodnik, mistrz, miał charyzmę. To był ktoś. Za to wciąż go kochamy.
Spektakl w Łaźni Nowej, napisany przez Mateusza Pakułę, nie będzie jednak tanią heroizacją tragicznie zmarłego gwiazdora (zginął na skutek obrzęku mózgu spowodowanego przez pomieszanie środków przeciwbólowych z odurzającymi i alkoholem).
Cień sławy, który prześladował gwiazdę kina kung-fu odnajdziemy także w spektaklu w Łaźni Nowej. - Dotykamy Bruce\'a z perspektywy XXI wieku - opowiada Szydłowski. - Siłą rzeczy nakładamy kolejny filtr, bardziej krytyczny. Moda na sztuki walki i doskonalenie swojego ciała jest dziś podszyta paradoksem, rodzajem paranoi, dziwnymi emocjami. Kung-fu łączy się z przestrzenią agresji, męskim zaślepieniem, siłą fizyczną, przemocą.
Między słowami kung-fu
Twórcy spektaklu uznali, że nie można poprzestać tylko na wirtualnym poznaniu gwiazdy. Dlatego wsiedli w samolot i polecieli do Hongkongu, gdzie gwiazdor zmarł. A potem przeskoczyli do klasztoru Shaolin, słynnej szkoły, z której wywodzą się wschodnie sztuki walki. Tu Jan i Błażej Peszkowie intensywnie trenowali.
- Wyjazd do Honkongu i Chin po części był dla mnie męską przygodą, tym bardziej że brało w nim udział pięciu facetów - byliśmy na siebie skazani, nie było tam żadnej kobiety, no może oprócz chińskich masażystek - wspomina Jan Peszek. - Miałem taką przygodę - moja chińska masażystka, zresztą bardzo urocza, rzuciła się na moje włosy na piersiach i na nogach jak dzikie zwierzę. Chińczycy nie są obrośnięci, a ona zaczęła reagować silnie emocjonalnie, jej się to szalenie podobało, była niezwykle podekscytowana takim owłosieniem rąk i klatki piersiowej i wcale nie patrzyła na moją siwiznę!
Dzięki tej wyprawie Bruce stał się dla Błażeja Peszka bardziej człowieczy. - Z ikony, dziwnego ideału zszedł na poziom nasz, ludzki - wyznaje aktor. - Gdy przebiegłem po słynnych schodach, na których codziennie trenował, stał mi się nawet bardzo bliski (śmiech).
To nie była jednak wyprawa z serii łatwych i przyjemnych. Aktorzy wylali litry potu, trenując niczym zawodowcy i pod okiem zawodowców. - Ćwicząc z 18-letnim trenerem Sifu, który ma 12-letnie doświadczenie z Shaolin, badałem swoją odporność fizyczną. Stwierdziłem, że nie jest źle - uśmiecha się Jan Peszek.
Dotarli do miejsc, gdzie trenował Bruce Lee. - Pojechaliśmy tam, by zrozumieć jego pasję. Aby kogoś poznać, trzeba po prostu dłużej mu się przyglądać. Jak mówił Bruce Lee: "Żeby przebyć tysiąc mil, trzeba zrobić pierwszy krok". Choć nie wykazuję jakiegoś szczególnego zainteresowania sztukami walki, Bruce Lee stał mi się bliższy, połączyła nas pasja. Zobaczyłem, jak intensywnie pracował, do utraty tchu, nie stosował taryfy ulgowej. Ta postawa bardzo mnie z Bruce\'em łączy - dodaje Jan Peszek.
- Kultu Bruce\'a w Hongkongu nie zauważyliśmy - tłumaczy Szydłowski. - Stał się częścią komercji, są już inni idole, przede wszystkim Jackie Chan. Wszyscy chylą czoła przed Lee, ale widać, że jest figurą czysto akademicką.
W czasie podróży kręcono film, który ma uzupełniać spektakl i być zapisem tej niecodziennej eskapady. W spektaklu, do którego scenografię zaprojektowała Małgorzata Szydłowska, wystąpią także osoby na co dzień nie związane z teatrem. Na scenie zobaczymy m.in. mieszkańców Nowej Huty, a także mistrzów wschodnich sztuk walki - Marcina Adamowicza (aikido), Michała Adamowicza (wushu), Roberta Karpińskiego (jeet kune do), Rafała Simonidesa (muaythai).