Nowy sezon, nowe wyzwania

rozmowa z Markiem Weissem

Rozmowa z Markiem Weissem, dyrektorem Opery Bałtyckiej

W czerwcu wystawił Pan "Makbeta" Verdiego w wersji koncertowej. Teraz drugie podejście do tej opery.

Marek Weiss: Partytura jest ta sama, ale wtedy artyści śpiewali z nut, to jest inny rodzaj koncentracji. Gdy się śpiewa koncertowo, to ważna jest barwa głosu, czystość dźwięku, ogólna harmonia, a na spektaklu muszą na pierwszy plan wyjść prawdziwe emocje. Pokazaliśmy "Makbeta" w wersji koncertowej również dlatego, bo moim zdaniem widza trzeba przygotować muzycznie. Gdy utwór słyszy się pierwszy raz, a jednocześnie ogląda, co się dzieje na scenie, to trudno jest się połapać we wszystkich niuansach czy powiązaniach. Wierzę, że do opery przychodzi ktoś, kto przynajmniej raz puścił płytę albo był na koncercie, co znosi tę barierę pierwszego czytania. Do "Makbeta", pokazanego na koncercie, dodajemy teraz naszą świadomość społeczną, polityczną i metafizyczną oraz to, co przeżywamy obecnie w naszym kraju. Dlatego przyjęliśmy zaproszenie na Solidarity of Arts.

Jak wyglądać będzie sceniczna wersja opery?


- Chcieliśmy zagrać spektakl w stoczni, ale różnica 200 osób więcej w stoczni kosztem jakości muzycznej, nagłośnienia, akustyki, to było zbyt wiele. Zrezygnowaliśmy. W spektaklu odnosimy się jednak do tradycji "Solidarności" i do Sierpnia \'80. To nie znaczy, że nasz "Makbet" zamiast w Szkocji przed laty dzieje się w Gdańsku w sierpniu 1980 i ktoś jest Jaruzelskim, ktoś Wałęsą, a ktoś Kaczyńskim. Nie używamy takiego klucza, raczej robimy wszystko, żeby uniknąć bezpośrednich odniesień. Ale mit Szekspirowski opowiada o szaleństwie władz, o chorobie, jaką ono za sobą niesie, o zbrodni, którą można popełniać z jej podszeptu. To nie jest zamknięta interpretacja, która przenosi mit w konkretną epokę i określony czas. Widzimy za to pewne metafory, jak krzyż stoczniowy, pod którym rozgrywa się akcja.

Będzie taka scena, gdy Makduf, któremu wymordowano rodzinę, śpiewa swoją arię nad prochami bliskich i cały chór bierze w tym udział. Wszyscy są skupieni na prochach, cmentarzach, przodkach, czczeniu zmarłych. Aż powracający z emigracji Malkolm nieco cynicznie mówi "przestańcie płakać nad grobami - myślcie o ojczyźnie, ona jest tu i teraz. To domy, które zbudujecie, autostrady, które zbudujecie. Lament nad trupami nic nie zmieni". Spektakl ma pobudzać naszą wrażliwość - przecież wszyscy bierzemy w tym udział. Jeśli to nam się uda, to nic więcej nie trzeba.

Oprócz dwóch jesiennych koncertów - "Akademickiego" oraz "Requiem" Mozarta - na afiszu znajduje się informacja, że wiosną czekają nas ostatnie pokazy "Rigoletta", "Men\'s Dance" oraz "Gwałtu na Lukrecji".

- Musimy grać bieżący repertuar, premiery i trzymać dekoracje, a mamy ich tyle, że się nie mieszczą. To problem każdego teatru. Jednym z obowiązków dyrektora jest smutna konieczność zdjęcia jakiegoś tytułu. Z "Men\'s Dance" nie rezygnujemy do końca - być może część Wojciecha Misiury, "Tamashi", połączy się z tym spektaklem, który przygotuje nam w marcu i stworzymy wieczór Wojciecha Misiury. Będzie można zaprosić Jacka Przybyłowicza i połączyć to z jego spektaklem. Chcemy też "Święto wiosny" Izadory Weiss połączyć z "Czterema porami roku" z "4&4". "Gwałt na Lukrecji" jest ważną pozycją naszego teatru, ale to spektakl związany z główną wykonawczynią - Janią Vuletić - zgodziła się przyjechać i zagrać go trzy razy - jej roli nie może grać ktoś inny. Poza tym frekwencja na tym spektaklu jest bardzo nikła. "Rigoletto" to spektakl, który swoje zadanie już spełnił. Jest starym spektaklem, a stare spektakle muszą umierać, bo zwyczajnie śmierdzą - wszystko jest nie tak, ludzie robią coś mechanicznie, nie ma prawdziwych emocji, a na widowni siedzi człowiek, który widzi to po raz pierwszy.

W marcu czeka nas dwuczęściowy "Igor Strawiński" w wykonaniu Wojciecha Misiury i Izadory Weiss oraz "La Traviata" Giuseppe Verdiego.


- Na pierwszy rzut połączenie twórczości Wojciecha Misiury i Izadory Weiss w jednym spektaklu może zaskakiwać, ale dla formuły teatru tańca to dobrze. W "Igorze Strawińskim" pokażemy razem prekursora - od którego praktycznie teatr tańca w Gdańsku się zaczął - i osobę, która to wieńczy, jest ostatnia w kolejce gdańskich twórców, zajmujących się teatrem tańca. Oboje proponują utwory Strawińskiego - połączenie "Historii żołnierza" ze "Świętem wiosny". Moim zdaniem Bałtycki Teatr Tańca dojrzał do tego, aby się tego zadania podjąć. Wykorzystamy nagranie Gustavo Dudamela, który prowadzi orkiestrę arcyciekawie, z południowoamerykańską werwą. Historia, którą chcemy opowiedzieć, jest związana z Ameryką Południową. A "Święto wiosny" to już prawdziwy Mont Everest.

"La Traviatę" przygotowuje ekipa włoska - traktujemy ją jako coś lżejszego od tego, co ostatnio robimy - to utwór wychodzący naprzeciw upodobaniom melodramatycznym i ukłon w stronę tej części publiczności, która może nie przepada za naszymi cięższymi spektaklami. Reżyseruje ją Rosetta Cucchi, orkiestrę poprowadzi ceniony w świecie maestro Jan Latham-Kenig. Na pewno wystąpi Joanna Woś, najwybitniejsza polska Violetta.

Na tym propozycje Opery się jednak nie kończą.

- W kwietniu będzie premiera łączona "Dymitr Szostakowicz" - ja wyreżyseruję kameralną operę, której jeszcze nikt na świecie nie robił, pt. "Skrzypce Rotszylda", na podstawie opowiadania Antona Czechowa, napisaną przez ucznia Szostakowicza Fleischmanna, którą Szostakowicz opracował i dokończył. Janusz Wiśniewski zrealizuje "Nos" Szostakowicza. W drugiej połowie maja zrobimy baletową premierę dla dzieci do muzyki Rossiniego, którą stworzy włoski choreograf, ale jego nazwiska jeszcze nie zdradzę. Na koniec czerwca zaś wyreżyseruję "Salome" Ryszarda Straussa. To już nasze trzecie podejście do tej opery i wierzę, że do trzech razy sztuka. To będzie dziwna "Salome", którą prawdopodobnie zaprezentujemy na Festiwalu w Szeged, na który po raz trzeci otrzymaliśmy zaproszenie.

Możemy liczyć na jakieś niespodzianki?


- Tak, ale dopiero jesienią 2011 roku. Chcemy zrobić festiwal teatru tańca i zaprosić kilka uznanych zespołów teatru tańca - wtedy przyjechałby również Jiří Kylián z nową premierą, chciałbym, aby pojawiła się Ewa Wycichowska czy Jacek Łumiński. To ważne, by ludziom teatr tańca nie kojarzył się tylko i wyłącznie z amatorskimi występami jakiejś pary, która z trudem zbiera pieniądze na jeden rekwizyt. Dwie osoby na dywaniku, które chcą wykrzyczeć swój ból, to nie jest jeszcze teatr tańca. Oczywiście dzięki grupom offowym ma on wspaniałe zaplecze, ale teatr tańca, jak każdy teatr, wymaga pewnych środków, przestrzeni i zbudowania świata, który, niestety, kosztuje. Nie da się zrobić teatru w trzy dni, nawet z najbardziej uzdolnionymi ludźmi.

***

Zmiany w Operze Bałtyckiej:

Obowiązki zastępcy dyrektora Weissa od 1 października przejmie Danuta Grochowska.

- Jerzy Snakowski musi się dalej rozwijać w tym kierunku, do którego jest stworzony, czyli do popularyzacji opery. Będzie prowadził dalej cykl "Opera? Si!", którego ma być dwa razy więcej niż do tej pory. Nie chciał być dłużej urzędnikiem i na własną prośbę zmienia charakter pracy w Operze. Od 1 października moim zastępcą będzie Danuta Grochowska, która była kiedyś moją asystentką w Operze Narodowej, przez wiele lat była asystentką Mariusza Trelińskiego, a ostatnio pracowała z Krzysztofem Warlikowskim jako koordynatorka pracy artystycznej w Nowym Teatrze w Warszawie. Powołaliśmy także specjalistkę ds. promocji Opery - Olimpię Schneider - tłumaczy Marek Weiss.

Łukasz Rudziński
trojmiasto.pl
6 września 2010
Portrety
Witold Malesa

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...