Nożem w słowa
"Noże w kurach" - 3. Międzynarodowy Festiwal Teatralny BOSKA KOMEDIA"Noże w kurach" w reżyserii Weroniki Szczawińskiej, to walka na słowa - zarówno te mówione jak i pisane. Metaforyczną funkcję noży pełnią mazaki, flamastry i farby, kury u Szczawińskiej to bohaterowie jak i ściany, po których nieustannie coś ktoś bazgrze. Pole, na którym rozgrywa się akcja dramatu to minimalistyczna, biała przestrzeń, w której aktorzy bawią się słowem i ich znaczeniami. Nic tu nie jest powiedziane wprost. Zarysowuje się patriarchalny podział wiejskich ról, zdominowany przez problem samotności i braku porozumienia. Obok koni, krów i traktora rozgrywa się historia trójkątnej relacji pomiędzy Oraczem, Młodą Kobietą i Młynarzem.
Spektakl ten to rodzaj plastycznego performance’u w trakcie którego powstają wizualizacje na żywo będące „obrazem” jednego z wielu języków komunikacji produkowanych na scenie. Każda postać używa bowiem innych kodów do porozumienia się z resztą. Punktem wyjścia jest kobieta, która jednocześnie stanowi spoiwo łączące całą trójkę. Trudno jest scharakteryzować każdy język z osobna. Szczawińskiej bowiem nie chodzi o to, żeby każdy z aktorów posługiwał się konsekwentnie tym samym systemem znaków. Różnica zauważalna jest na poziomie porozumienia, którego ewidentnie brakuje. Każde słowo – wyśpiewane, melorecytowane, wyplute, powtórzone – odbija się od białych ścian, którymi otoczona jest z trzech stron scena. Na niej też pojawia się coraz więcej dorysowanych przekaźników znaczeń. W efekcie czego, finalnie, powstaje kłębowisko obrazo-słowne, z którego nie ma ucieczki. Każdy bohater pozostaje sam ze swoją samotnością i próbą wyartykułowania swoich racji i emocji.
Przedstawienia silnie bazuje na cielesności aktorów. Ciało ma być alternatywną drogą komunikacji, staje się mediatorem pomiędzy językowymi kodami (związanymi z nimi zupełnie odmiennymi światopoglądami) zderzającymi się nieustannie na scenie. Słów coraz więcej, gestów i obrazów również, porozumienia z każdą następną chwilą brak coraz bardziej. Wszystkie próby komunikowania się bohaterów na scenie nie zbliżają ich do siebie nawet na centymetr, wręcz przeciwnie wciąż tylko oddalają. Młynarz wypisuje pojedyncze hasła na ścianach, Młoda Kobieta domalowuje literkom zabawne obrazkowe bonusy. Zanieczyszcza znaczenia artykułowane w ten sposób przez mężczyznę. Kobieta, która odbija się co i rusz od dwóch skrajnie od siebie różnych mężczyzn jest najbardziej świadoma konieczności odnalezienia odpowiednich sensów. Jako jedyna wyczuwa nieznośną niemożność osiągnięcia zrozumienia na poziomie komunikacji. Dlatego też niejednokrotnie jest prowokatorką tego, co dzieje się na scenie.
Linia fabularna zanika na rzecz językowych zabaw słowem i gestem, z którymi widzowie mogą zrobić, co chcą. Mało jest chwil ciszy. Głosy aktorów są jak amplitudy, obok krzyku nieustannie funkcjonuje teatralny szept. W spektaklu z czasem wszystkiego jest coraz więcej. Zaczynamy od minimalistycznej, pustej białej przestrzeni, w której widzimy tylko jedną aktorkę, próbującą wyartykułować słowo POLE, z czasem pole się zapełnia tworząc gąszcz, w którym jednak przez cały czas wyczuwa się krążącą wokół wszystkich bohaterów samotność i swego rodzaju bezradność.
Spektakl jest bardzo ciekawy wizualnie. Bazgranie po ścianach znakomicie komponuje się z video art’em. Wieś będąca miejscem akcji spreparowana jest do wymiaru białego pomieszczenia. Staje się polem o wielorakim znaczeniu tego słowa, przestrzeń konkretyzowana jest poprzez wypowiadane w niej i wypisywane na niej słowa.
Weronika Szczawińska stworzyła na scenie nieinteraktywną (z punktu widzenia widza) grę. Stawką w niej jest osiągnięcie porozumienia; znalezienie kompromisu pomiędzy ścierającymi się na scenie kodami językowymi, których w otaczającej nas rzeczywistości jest przecież jeszcze więcej niż w samum spektaklu. Wynik z góry został przez nią przewidziany: kapitulacja komunikacyjności, wszechobecna samotność i nieumiejętność słuchania siebie nawzajem.