O depresji, ale w zupełnie innym tonie...

"Terapia Jonasza" - Teatr Rozrywki w Chorzowie

Zbigniew Krzywański to człowiek - legenda. Bez solówek "Krzywego", będącego prawą ręką Grzegorza Ciechowskiego, trudno sobie wyobrazić "Reinkarnacje", "Lunatyków" czy "Masakrę". Najpierw wspólnie z Jackiem Bończykiem gitarzysta Republiki nagrał "Depresjonistów" - płytę, przy której się nie tańczy (chyba, że jest to samotny taniec z kieliszkiem w ręku), bo opowiada o "porzuceniu, przejmującej samotności, bezsenności, poszukiwaniu, kłamstwie i oszustwie, wyścigu, w którym wszyscy bierzemy udział i sztuczności, w jakiej żyjemy". O depresji, ale w zupełnie innym tonie, traktuje również "Terapia Jonasza"...

Świetnie się bawiłem, czytając libretto do chorzowskiego spektaklu. Hortensja mówi do parafianki „Spieprzaj, babo!”, parafrazując słynne słowa Lecha Kaczyńskiego, skierowane do praskiego pijaczka. Ksiądz Piórko – niczym Tadeusz Rydzyk - zbiera podpisy pod petycją w obronie radia, a po terapii jeździ Lexusem (redemptorysta poruszał się Maybachem). Matka wspomina o „warcholstwie” - jak prezes PiS – u (a ówczesny premier), wyrzucający z rządu po raz pierwszy Andrzeja Leppera. Fragment o „kartoflach” nie wymaga chyba żadnego komentarza. Jacek Bończyk potwierdza, że jest człowiekiem teatru – tak dokładnych didaskaliów nie powstydziłby się sam Beckett. Libretto zawiera niezwykle precyzyjne informacje, dotyczące nie tylko wyglądu i zachowań postaci, ale także kwestii technicznych – m.in. sztankietów, zmian świateł czy działań tancerzy. Wspomina się o „Teatrzyku Zielone Oko”, a publiczność decyduje, czy chce usłyszeć Hortensję. Mówi się o utworach Kombi, „Przeżyj to sam” Lombardu, a duchowny tańczy, nucąc refren „Dotyku” Edyty Górniak (widząc to, Wuj Wiechu pyta: „Ćwiczy Ksiądz do Tańca z gwiazdami czy to rodzaj modlitwy?”). Sondę uliczną, przeprowadzoną wśród mieszkańców miasta, kończy tendencyjne pytanie: „Kibicujecie Ruchowi Chorzów?”.  

Przezabawna jest scena monologu Jonasza (w kontekście późniejszych zdarzeń - raczej Bończyka), któremu w najważniejszym momencie psuje się mikroport. Aktorzy wychodzą z ról i zaczynają ze sobą rozmawiać. Robert Talarczyk – dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej - mówi, że gdyby on tu był dyrektorem, takie sytuacje nie miałyby miejsca, co Maria Meyer kwituje krótkim: „Ty, dyrektorem teatru? Nie żartuj, Robert”. Aktorka wspomina też, jak pisała raporty o tym, że akustyka rozwala im przedstawienia. Ostatnie słowo należy do Jacentego Jędrusika: „No i dupa. Przyjechał artysta gościnnie z Warszawy i nie dograł”. A nie mogą zagrać spektaklu od nowa, bo odtwórczyni roli Pani Doktor ma gości, Elżbieta Okupska musi z dziećmi odrobić lekcje, Jacentemu ucieknie tramwaj, a Renata Przemyk jeszcze dzisiaj musi być w Krakowie. Ostatecznie Wuj Wiechu zostaje wiceprezesem Towarzystwa Ornitologicznego w Józwach Małych koło Kaczorów (!!!), Pani Doktor zakłada klinikę „Orgasmus”, a Hortensja ucieka ze Zbigniewem Krzywańskim i ma w planach nagranie płyty pod pseudonimem „Renata Przemyk”.  

Jak to wygląda na scenie? Elżbieta Okupska jako Matka – mimo groteskowego kostiumu (zrośnięta z kuchennym zlewem) – podczas wykonywania piosenki unika przerysowania. Korzysta wprawdzie z zalecanej przez autora „operowej” maniery, ale w gruncie rzeczy zupełnie serio opowiada o pragnieniu, by syn w końcu miał kobietę, dom i psa. W trakcie przemowy „działacza partyjnego” parodiuje sposób mówienia któregokolwiek z braci Kaczyńskich, dodając pamiętne „coś tam, coś tam” autorstwa Elżbiety Kruk. Wspomina również o „pomroczności jaskrawej”. Rozdający piłeczki ping-pongowe niczym komunię ksiądz Piórko (Jacenty Jędrusik) niepokoi znajdowaniem przyjemności w widoku śladów rózgi na „opornych tyłkach”. To właśnie on wpada na pomysł, by zadać Jonaszowi ból (każdy ma to zrobić najlepiej, jak potrafi), a gdy rodzina osacza tytułowego bohatera, przestaje być zabawnie – na scenie materializuje się to, o czym w „Koźle ofiarnym” pisał Rene Girard. Skłonności sadystyczne przejawia więcej postaci. U wydekoltowanej Pani Doktor (Maria Meyer) łączą się one z nimfomanią – aktorka, tuląca się do figury mężczyzny i opowiadająca o „krzakoterapii”, była przezabawna. Z kolei mówiący głośno o moralności Wuj Wiechu (Robert Talarczyk) podglądał przez lornetkę żonę Jonasza, opalającą się na dachu garażu. Tłucze swoich synów, ale na „Wiesław! Do nogi!” natychmiast przybiega do siostry. Grając tego „buraka ze złotym łańcuchem”, aktor – w scenie zalotów do lekarki czy recytacji parafrazy dwóch pierwszych wersów „Trenu VIII” Jana Kochanowskiego – przypomina, że znakomicie sprawdza się w komedii. Jako ciekawostkę mogę dodać, że to właśnie „Piosenką Wuja Wiecha” Piotr Bukartyk zakończył niedawno „Ładne kwiatki” w Trójce. Fenomenalny jest skandujący w rytm ostrej, hardrockowej muzyki Andrzej Kowalczyk jako Ojciec, który „pogubił się w tym udawaniu / Milczącego męża o bezbarwnej twarzy”. Kiedy wyznaje „Co dzień ginę / Już nic się nie zdarzy”, brzmi to naprawdę przejmująco. Wszyscy wykonawcy znakomicie prezentują się wokalnie, ale kiedy usłyszałem „Piosenkę Hortensji” w wykonaniu Renaty Przemyk, poczułem się, jakbym z teatru nagle przeniósł się na koncert (również za sprawą rewelacyjnego nagłośnienia) – po prostu ciarki na plecach. Nie można nie wspomnieć o wcielającym się w role Narratora i Jonasza Jacku Bończyku. Kiedy na ekranie rapuje z „Leksykonu Psychiatrii” definicję słowa „terapia”, wspomina o tabletce czy lęku, wierzę mu w stu procentach, że zna tę rzeczywistość z autopsji. To dwa „Wyznania Jonasza” w jego wykonaniu kontrastują z humorystycznymi elementami przedstawienia. 

Wspomniana wcześniej sonda uliczna szczerze rozbawiła widzów. Jeden z mieszkańców Chorzowa pytany o depresję powiedział, że to „obszar lądowy, leżący poniżej poziomu morza”, a on sam kibicuje tej drużynie, która wygrywa. Śmiech na widowni wzbudził starszy pan, który prosił, by było szybko („spiesza się na Ligota”), a siebie określił jako ofiarę depresji („ja to mom”).  

Publiczność – 9 maja wypełniająca widownię jedynie w połowie – również zostaje włączona w akcję przedstawienia. Przemieszczają się wśród niej osobnicy z kadzidełkami, do widzów schodzą ze sceny również aktorzy, zachęcając do klaskania podczas finałowego „Wszyscy mamy alergię” (obok m.in. „Niepokoju”, „Piosenki Pani Doktor” czy „Piosenki Ojca Jonasza” - kolejnego łatwo wpadającego w ucho przeboju z „Terapii…”). Nie wspomniałem jeszcze o obecnym cały czas na scenie - w klatce – zespole, który na żywo akompaniuje aktorom. Zbigniew Krzywański nie po raz pierwszy staje na deskach scenicznych. 24 lata temu - wspólnie z kolegami z Republiki i nawet w podobnej, konstruktywistycznej scenografii – grał na gitarze w widowisku Ewy Wycichowskiej „Republika – rzecz publiczna”. Gitarzysta z innymi muzykami reklamuje na ekranie lek na przygnębienie, a w pewnym momencie zespół staje się pacjentami, palącymi fajkę wodną.  

„Terapia Jonasza” jest przedstawieniem, które można porównać jedynie z najbardziej zwariowanymi produkcjami wrocławskiego Capitolu. Osoby, znające opowieści o zażywaniu na noc tabletek, „duszeniu do snu” czy bohaterze „Bajki” z „Depresjonistów”, będą zaskoczone faktem, że Jacek Bończyk posiada poczucie humoru. Twórcy od początku podkreślali, że w historii Jonasza dominować będzie ironia, pastisz i muzyczny kabaret spod znaku Franka Zappy. Całość przedstawienia sprawia, że można przymknąć oko na dekapitację, dokonaną na pielęgniarzu przez Panią Doktor za pomocą piły mechanicznej i komentarz Narratora: „To się nazywa stracić głowę dla kobiety…” czy fragment o „Bucu / który się zawsze rzuca”. Szkoda, że spektakl po dwóch latach schodzi z afisza. Zostaje jednak znakomita, pięknie wydana płyta z piosenkami i kolejny projekt duetu Bończyk - Krzywański: grany w toruńskim Teatrze im. Horzycy, wyrastający z tradycji „republikańskiej” „Obywatel”.

Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
21 maja 2009

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia