O historii pewnego szaleństwa

Heksy" - aut. Agnieszka Szpila - reż. Monika Pęcikiewicz - Teatr Polski w Podziemiu we Wrocławiu

Sztuka teatralna staje się autentyczna wtedy, gdy pozwala nam odczuć nastroje naszej epoki: w sposobie przedstawienia danej historii, grze aktorów, kreacji postaci, formie, w jakiej odnosi się do konwencji. W dobrym spektaklu możemy rozpoznać naszą codzienność, otaczające problemy, dostrzec odbicie naszego świata wraz z jego paradoksami, niuansami, spojrzeć na niego z odmiennej perspektywy, zobaczyć coś więcej, niż zwykle. Taki teatr „otwiera nam oczy", pozwala myśleć i widzieć inaczej rzeczywistość, w której żyjemy, przełamać krępujące granice schematów myślenia. Jest także niepowtarzalny - nie ma bowiem identycznych sposobów odczuwania świata, a każde przedstawienie stanowi wspólny wyraz ekspresji grupy tworzących go artystów.

Jaki obraz i jakie nastroje odnajdujemy w najnowszej sztuce Teatru Polskiego w Podziemiu pod tytułem „Heksy"? Czego dowiadujemy się o nas samych? Jakie pytania stawia ten spektakl i w jaką stronę kieruje nasze myśli? W jaki sposób do nas przemawia i czy zmienia naszą wrażliwość? Czy jest w stanie nas poruszyć i sprawić, że otworzymy się na swoisty „dialog" z twórcami, który przyniesie nam nowe odkrycia?

Nowa religia
Koncept spektaklu opartego na powieści Agnieszki Szpili o tym samym tytule jest bardzo ciekawy. Akcja dzieje się bowiem w dwóch światach, dwóch wymiarach czasowych. Z jednej strony jest to współczesność. Bohaterką jest tu Anna Szajbel , dyrektorka znanego koncernu paliwowego. Zdaje się symbolizować „wyzwoloną kobietę sukcesu", niezależną, której udało wspiąć się na szczyt kariery. Widzimy jednak jednoznacznie, że w jej osobistym życiu rozgrywa się dramat.

Z drugiej strony przenosimy się do historycznych „realiów" z XVI i XVII wieku. Odnajdujemy tu rodzaj sagi - dziejów rodu Mathilde Spalt, przedstawicielki stowarzyszenia „Ziemistych". Poznajemy kolejno losy kobiet, założycielek „nowej wiary" oraz ich trudną walkę o rozpowszechnianie odmiennej niż dotychczasowa wizji świata. Niczym w „Żywotach świętych" dowiadujemy się o ich prześladowaniach oraz kolejnych triumfach; o tym, jak stopniowo zjednywały sobie coraz większą liczbę „wyznawców".

Jakie ideały głosiła ta jakże rewolucyjna religia? Była próbą interpretacji historii świata na nowo, wskazania odmiennego od dotychczasowego sposobu rozmienia i odczuwania rzeczywistości. Wyrastała z dostrzeżenia zakłamania i hipokryzji w istniejącym modelu kulturowym, w jego fundamentach, gdzie kobieta była sytuowana na niższej od mężczyzn pozycji, wielokrotnie uprzedmiatawiana i wykorzystywana. Wraz z nią degradacji podlegały wszystkie pojęcia związane z kobiecością: emocje, uczucia, a także przyroda, która także stała się przedmiotem eksploatacji i wyzysku. Na pierwszym planie dominowały cechy męskie: rozum, przemoc, siła, bezwzględność, relacje dominacji. Wszystko to, co nie mieściło się w tak zwanych „racjonalnych" kategoriach, usankcjonowanych przez kulturę schematach, było z góry kategoryzowane negatywnie jako szaleństwo - „delirium", zejście z prostej drogi rozumu. Bo kryterium prawdy miała być prostota, oczywistość, logika i jeśli dane zjawisko go nie spełniało, stawało się złudzeniem, mniemaniem, wyrazem „zbłądzenia". Na tych zasadach została oparta nasza kultura, wszystkie mity z nią związane, nasze systemy wartościowania i doskonale widać to zarówno w książce, jak i w spektaklu. Jednocześnie w procesie takiego wykluczania wszelkich aberracji, odmienności, dominujące schematy znajdowały swoją siłę, uzasadnienie.

Tworząc wizję nowego świata, czcicielki Matki Ziemi buntowały się przeciwko zmaskulinizowanej, patriarchalnej, opartej na sztywnych konwencjach i hierarchiach kulturze. Stworzyły wspólnotę, w której żyją w zgodzie z przyrodą, w miłości i szacunku do natury, ale też wsłuchując się we własną intuicję, uczucia, potrzeby. Wszystkie seksualne pragnienia kierują właśnie ku naturze, kultywując swoje pokrewieństwo z pierwotną boginią. Ponieważ podważają i krytykują zastany porządek, chwalą piękno i przyjemności życia, są prześladowane i uznawane za heretyczki, tytułowe Heksy - czarownice, okrutnie karane za odwagę odstępstwa od panujących zasad. A przecież ich założycielka - „Helene wskazywała, jak kochać i nie podporządkowywać, nie walczyć, nie nakazywać, jeno współodczuwać i towarzyszyć w czułości". A. Szpila, „Heksy". W ich wizji świata abstrakcyjny, odległy Bóg zostaje zastąpiony wiecznie żywą, wciąż odradzającą się w nas samych Matką Ziemią.

Mity kultury
Co łączy obydwa światy, obydwie epoki? W jednym i w drugim kobiety wciąż są wykorzystywane, a pierwotna Bogini - Natura nadal niszczona i eksploatowana. Patriarchalna wizja świata, obecna w kulturze i obyczajowości niezależnie od epoki, pozostaje wciąż bardzo silna, sprawiając, że kobiety nadal poddawane są presji. Obie „rzeczywistości" odsłaniają też hipokryzję, na jakiej zdaje się być oparta kultura i jej fundamenty: to mężczyźni zajmują w niej rolę dominującą, ustalając „swój porządek", swoje „zasady". Wszystko to jednak dzieje się za cenę ukrycia i stłumienia naturalnych potrzeb, za cenę kłamstw.

Konflikt między tym, co męskie i tym, co żeńskie znajduje swoje odbicie w przeciwstawieniu natury i „cywilizacji". Przychodzi na myśl obecna od wieków dyskusja znajdująca jeden ze swych wyrazów w książce Freuda: „Kultura jako źródło cierpień", czy Foucaulta „Historia seksualności". Wedle francuskiego filozofa, ukazana na przestrzeni stuleci ludzka seksualność wpisana zostaje w schematy panowania, w porządek obowiązujących hierarchii czy relacji władzy. W takim świetle przedstawia ją też A. Szpila, proponując w zamian wizję życia w zgodzie z naturą i prawdą o człowieku wolnym od wszelkich opresji, od wykorzystywania; czerpiącego radość z otaczającego świata, z doświadczeń zmysłowych. Autorka demaskuje wszelkie „idee", mity, obecne od wieków w naszej kulturze oraz będące elementami świata wartości, w jakim wyrośliśmy; pokazuje, w jaki sposób stały się narzędziem manipulacji i usprawiedliwieniem zadawanego innym cierpienia. Jednym z tych mitów jest pojęcie prawdy. W tle zdaje się wybrzmiewać głos F. Nietschego: „ Czym więc jest prawda? Ruchliwą armią metafor, metonimii, antropomorfizmów, krótko, sumą ludzkich stosunków, które zostały poetycko i retorycznie wzmożone (...) upiększone, a po długim użytkowaniu wydają się ludowi kanoniczne i obowiązujące: prawdy są złudami, o których zapomniano, że nimi są (...)". F. Nietzsche, „O prawdzie i kłamstwie w pozamoralnym sensie", przeł. B.Baran.

Czytając książkę „Heksy" czy oglądając spektakl, dzięki zestawieniu obydwu epok: współczesności i odległej przeszłości zyskujemy ciekawą perspektywę - widzimy te same problemy, z jakimi zmagają się kobiety dziś i z jakimi zmagały się przed wiekami. Mimo upływu lat, rozwoju nauk, a przy tym, jakby się wydawało, naszej samoświadomości, wzorce zakorzenione w kulturze pozostają tak silne, że nie udało się ich zmienić. Jednym z ich katalizatorów staje się Kościół, którego nauki i tkwiące w nich założenia przenikają sposób naszego myślenia nawet wtedy, gdy nie zdajemy sobie z tego sprawy i staramy się temu zaprzeczyć. Dlatego głosicielka rewolucyjnych poglądów, Helene „w odróżnieniu od wiary w męskiego Boga, pragnęła przybliżyć [ludziom] postać Starodziewicy (...) bóstwa, dla którego wbrew naukom Kościoła najważniejsza jest radość życia, a nie myślenie i życie ku śmierci" (A. Szpila, „Heksy"). Wraz z odkrywaniem uroków rzeczywistości przedstawicielki nowej religii głoszą dowartościowanie potrzeb ciała, wagę zmysłów, uczuć, a w relacjach zrozumienia, współodczuwania i partnerstwa w miejsce hierarchii i dominacji. Uczą mówić i myśleć inaczej o miłości, także tej cielesnej. Nie degradują jej, nie sprowadzają do grzechu czy nie wpisują w mechanizm reprodukcji, ale ukazują jako jedną z epifanii - źródeł radości i piękna życia, zjednoczenia z naturą.

Swoistym łącznikiem między dwoma światami staje się Anna Szajbel (nomen omen), która jednoczy się duchowo z Mathilde Spalt słysząc jej głos. To w „duszy" Anny, w jej psychice otwiera się „przejście" między dwoma epokami . Dzięki bohaterce - reprezentantce nowoczesnych, „wyzwolonych" kobiet i jej doświadczeniom możemy wyraźnie zobaczyć, że problemy sprzed kilkuset lat nie straciły na swej aktualności. Znajdują dziś nieco inny wyraz, jednak w istocie wciąż pozostają takie same, jak pewne wzorce, schematy zakorzenione w naszym myśleniu, zmuszające nas do takiego a nie innego odbierania rzeczywistości, wartościowania wedle z góry ustalonych norm. Gdzieś u źródeł swych doświadczeń, w momencie cierpienia, które zmusza do poszukiwania prawdy o swej tożsamości, poza sztucznymi konstruktami rozumu, Anna Szajbel słyszy głos sprzed wieków - głos Mathilde Spalt palonej na stosie za próbę głoszenia swych przekonań. I wsłuchuje się w niego, rozumie go doskonale do tego stopnia, że odczuwa jako swój własny, rozpoznaje w nim samą siebie. To bardzo piękny symbol rozumienia - tylko bowiem wsłuchując się w głos innego, próbując spojrzeć na świat jego oczami, możemy wyjść poza jakże niszczące czasami konwencje, przemożne pragnienie osądzania.

Poza konwencjami
Agnieszka Szpila w swej książce pokazuje jak wiele zła, cierpienia powodowane jest przez nierówne relacje mężczyzn i kobiet, przez degradację i zniewolenie jakiego kobiety doświadczały i wciąż doświadczają od stuleci. Widzimy, jak silna jest ta tendencja, wpisana w schematy naszej kultury i cywilizacji, w nasze wciąż obowiązujące systemy wartości. Dziś, tak samo jak eksploatuje się naturę niszcząc ją dla zysku, traktuje się i uprzedmiatawia kobiety.

Powieść jest pełna gniewu oraz buntowniczego, emocjonalnego, obrazoburczego tonu. Wyczuwamy w niej pragnienie wykrzyczenia sprzeciwu, obnażenia wszelkiej hipokryzji, na której opiera się nasza kultura. Tej demaskacji służy groteskowy styl, specyficzny humor, ironia posunięta do granic absurdu. Autorka posługuje się stylizacją języka: w pierwszej części powieści pojawia się wiele wulgaryzmów, słowotwórczych eksperymentów, neologizmów. To styl wyrażający oburzenie, który za nic ma sobie wszelkie normy - wprost przeciwnie, próbuje pokazać ich opresyjny, destrukcyjny, sztuczny charakter i śmieszność. Język staje się tu plastyczny, dynamiczny, pełen życia. We fragmentach, kiedy akcja toczy się kilkaset lat temu, tekst także jest stylizowany na archaiczny. Wszystko tworzy efekt komizmu, krzywego zwierciadła, w którym świat, w jakim żyjemy, jest celowo zniekształcony, jego problemy wyolbrzymione, byśmy mogli zobaczyć je w pełnym świetle. Przywołuje to na myśl styl François Reblaise'a, autora „Gargantui i Pantagruel'a" czy sceny z powieści Gombrowicza. Dla równowagi mamy też piękne, poetyckie fragmenty epifanii życia, pochwały natury i miłości, a także opisy tortur i cierpienia kobiet.

W książce liczącej ponad 400 stron każdy element ma istotne znaczenie. Warto spojrzeć na nią jako na całość i nie sugerować się fragmentami - zdaje się, że tylko wówczas będziemy w stanie odczytać jej sens. Koncentrowanie się na „wycinkach" tekstu może budzić wrażenie chaosu narracji, być mylące i potęgować uczucie nadmiernej ostentacji, agresywnego tonu, dalece wykraczającego poza granice konwencji i norm, którego jedynym celem wydaje się szokowanie odbiorcy, nie wnosząc głębszych znaczeń. Wszystko jednak znajduje uzasadnienie w całościowym - holistycznym spojrzeniu na powieść. Artyści tworzący spektakl musieli zmierzyć się z ryzykiem, szczególnym wyzwaniem, jakie postawiła przed nimi ta szczególna powieść. Czy im się to udało?

Sztuka w reżyserii Moniki Pęcikiewicz podzielona została na dwie części. Każda z nich utrzymana jest w innej stylistyce. Na początku spektaklu widzimy tańczących w rytm elektronicznej muzyki aktorów. Powoli, z rogu sceny wychodzi młoda kobieta, której twarz wkomponowana jest w obraz Matki Boskiej. Dziewczyna płacze, ma rozmazany makijaż, tworzący na jej oczach dwie czarne plamy. Poznajemy tym samym ton i klimat sztuki. Tak jak styl książki jest pełen buntu, demaskatorski, ujawniający prawdę, ile cierpienia kryje się za wszelkimi idealizacjami, zwłaszcza za tendencją do zamykania w gotowe ramy-pomniki, do upraszczania; ile hipokryzji drzemie w religijnych symbolach, które „na siłę" próbuje się wcielać w rzeczywistość, a rzeczywistość kształtować na ich wzór. Sięgając do historii czy spoglądając na otaczającą „codzienność" łatwo możemy rozpoznać sytuacje, kiedy „prawdy" głoszone przez Kościół czy w imię „obowiązujących norm" stają się uzasadnieniem wyrządzanych innym ludziom krzywd, zgodnie z zasadą: my wiemy lepiej i dopóki nie przyjmiesz naszych reguł, pozostaniesz gorszy, wykluczony poza wszelką „normalność", przyzwoitość, niczym szaleniec na marginesie społeczeństwa. Wybrzmiewają tu jakże znane nam hasła: „to nie przystoi kobiecie", „jako kobieta, nie powinna" a obraz Matki Boskiej cierpiącej ma być wpisanym w dogmat założeniem, że rolą kobiety jest cierpieć, bo to zbliża ją do ideału. Dostrzegamy tu jeden z bardzo silnych, powszechnych narzędzi manipulacji - kiedy wywołuje się w ludziach poczucie winy za to, że nie są w stanie sprostać ideałom. Taka wizja kultury staje się tu przedmiotem ostrej krytyki, momentami parodii. Być może nie bez powodu po lewej stronie sceny widzimy rodzaj lustra - krzywego zwierciadła, czy konstrukcję na kształt wielkiej cierniowej korony. Może to czas, abyśmy ujrzeli nasz świat, naszą kulturę i samych siebie z innej perspektywy, zobaczyli dysfunkcje rzeczywistości, w jakiej żyjemy, a które konsekwentnie wpisywane są w ideał tak zwanej „normalności".

Cena „sukcesu"
W pierwszej części przedstawienia poznajemy historię Anny Szajbel (w tej roli Anna Ilczuk) oraz jej męża Bartka (Andrzej Kłak). Główna bohaterka wykreowana jest na typową businesswoman, bezwzględną kobietę stojącą na czele dużej firmy, „wyzwoloną", „nowoczesną", przekonaną, że za pieniądze można kupić niemal wszystko, „skłonić słońce, by świeciło zgodnie z naszym dyktatem". Anna niemal całkowicie zrywa kontakty z przeszłością, z tradycjami, które uważa za „staroświeckie i niemodne". Będąc prezeską koncernu paliwowego nakazuje nowe odwierty, za nic mając sobie protesty ekologów. Jednocześnie w zaciszu jej nowoczesnego, eleganckiego domu bohaterka konfrontuje się z problemami. Zajmuje się mężem-kaleką, z którym od dawna nie łączą jej czułe relacje. Żyją obok siebie, nie rozumiejąc nawzajem swoich potrzeb, jakby miłość, która kiedyś ich połączyła, całkowicie wygasła. Kobieta jednak stara się zapewnić partnerowi wszelkie niezbędne wygody, wydaje majątek na jego zachcianki. Sama, odreagowując stres i presję, jakim jest poddawana, wychodzi na spacery do położonej nieopodal stacji benzynowej, gdzie nałogowo kradnie batoniki i uprawia sex ze sprzedawcą. Przyjmuje coraz większe dawki litu łagodzącego objawy zaburzeń afektywno-dwubiegunowych. Pewnego dnia odkrywa, że mąż oszukuje ją odnośnie swojego kalectwa i jest uzależniony od pornografii, wykorzystując jej poświęcenie. Dodatkowo, jej kariera załamuje się, gdy, lunatykując, zostaje przyłapana na przytulaniu się do drzewa w środku nocy. Podświadomie szuka miłości szczerej, autentycznej, bazującej na uczuciach.

Anna Ilczuk z powodzeniem tworzy postać charyzmatycznej businesswoman przekonanej o swojej władzy, pogardzającej przeszłością, tradycją. To kobieta stojąca na granicy szaleństwa, znerwicowana, próbująca za wszelką cenę sprostać aktualnemu „wzorowi" kobiecości, który w istocie, jak widzimy w spektaklu, został stworzony na potrzeby mężczyzn. Jest w tym wszystkim zabawna, groteskowa, ale jakże autentyczna. Bohaterka zdaje sobie sprawę, że w jej środowisku ciężko jest osiągnąć wysokie stanowisko - te bowiem zarezerwowane są dla mężczyzn. Podejmuje więc „męską" grę, niejako wnika w świat „męskich" wartości, gdzie ten ma władzę, kto dysponuje pieniędzmi, kto jest bezwzględny i traktuje otaczających świat, przyrodę i ludzi jako narzędzia do osiągania korzyści, wyzysku. Anna wyzbywa się uczuć, dąży jedynie do zaspokojenia swych podstawowych potrzeb. Pokazane jest to chociażby w scenie seksu ze sprzedawcą na stacji benzynowej, pełnej komizmu, ale i tragizmu zarazem, na końcu której kobieta ze zdenerwowaniem stwierdza, że ma dziurę w rajstopach. Jest to jedyne uczucie, jakiego zdaje się doświadczać w relacji z chłopakiem. Aktorka świetnie odgrywa różne stany emocjonalne: raz jest charyzmatyczną, pewną siebie dyrektorką, by za chwilę stanąć na granicy wybuchu gniewu przy spotkaniu z rodzicami, wpaść w furię demaskując kłamstwa męża, czy zachować sztuczną obojętność wobec sprzedawcy na stacji paliw.

O gniewie, który wyzwala
Kiedy już od dzieciństwa uczymy się patrzeć na świat przez pryzmat określonego systemu wartości, trudno jest zająć wobec niego postawę krytyczną, trudno jest kwestionować. Gniew jest jednym z tych uczuć, które daje ku temu odwagę - kiedy możemy przekroczyć swoje własne ograniczenia, stać się naprawdę autentyczni, nie zwracać uwagi na to, co jest dobrze lub źle widziane. To czas kryzysu - zgodnie z grecką etymologią słowa - czas dostrzegania granic, ich przekraczania. Dopiero wtedy, w tej osobliwej przestrzeni możemy zmieniać nasz świat i nasze myślenie. I właśnie w tym stanie ukazane są bohaterki spektaklu – buntowniczki, burzycielki starych, skostniałych wartości, czcicielki życia i natury.

Jednym z ciekawych fragmentów ukazujących niezwykłą siłę gniewu jest ten, kiedy Szajbel przyłapuje męża na masturbacji i dowiaduje się tym samym, że nie jest on kaleką, tylko oszukiwał ją przez ostatnie lata dla własnych korzyści. Bohaterka wpada w napad szału, masakrując Bartka uderzeniami pięści. W tej scenie Anna zdaje się być naprawdę sobą, odsłania autentyczną, ludzką twarz, pokazuje prawdziwe uczucia, jakby dopiero gniew pozwalał jej naprawdę wyrwać się ze stanu psychozy, wyzwolić ze sztucznych, krępujących ją konwencji.

Zarówno autorka książki, jak i twórcy spektaklu posługują się groteską i ironią jakby wyolbrzymiając, deformując obraz naszej rzeczywistości, pragnęli pokazać nam absurd i zakłamanie otaczającego nas świata. Znajduje to odzwierciedlenie w zastosowanej stylistyce, języku, obrazoburczym, buntowniczym, demaskatorskim tonie przedstawionych scen. Jedną z nich jest ta ukazująca masturbację Bartka przed wielkim ekranem z gwiazdą porno (w tej roli Anastazja Kowalska). Wybrzmiewa z niej pewien zarówno humor jak i tragizm. Jednocześnie wydaje się być ona nadmiernie wydłużona, odnosimy wrażenie, że dążenie do zaszokowania odbiorcy pozbawiło ten fragment pewnej równowagi. Patrząc na spektakl jako całość, rozumiemy jej sens, jednak trudno pojąć, dlaczego zdaje się ona przeciągać w nieskończoność, powodując finalnie negatywny efekt.

W pierwszej części sztuki napotykamy jeszcze kilka podobnych scen, w których sens zdaje się rozmywać pozostawiając uczucie, że poza chęcią wzbudzenia oburzenia odbiorcy twórcy nie mają nic do zaoferowania. Zdecydowanie jednak tak nie jest, bo tak jak książka, przedstawienie jako całość tworzy piękny, barwny, ciekawy, poruszający obraz.

W pełni zrozumiała jest chęć zaszokowania odbiorców przez twórców spektaklu. Wszak będąc przesiąknięci kulturą patriarchalną, opartym na niej systemie wartości niemal powinniśmy poczuć się lekko „zbici z tropu", „dotknięci" - możemy nawet powiedzieć, że wówczas sztuka naprawdę spełni swe zadanie. Tak jak książka, przedstawienie wymaga od nas zmiany perspektywy widzenia, uczy dystansu, krytycznego spojrzenia na samych siebie, niemalże „na siłę" wytrąca nas z naszych wyidealizowanych wizji. W tym sensie możemy doświadczyć, że chcąc nie chcąc czasem stajemy się nie tylko ofiarami krytykowanej kultury, ale jej rzecznikami, reprezentantami. To duża wartość, jaką niesie powieść, a za nią spektakl, stając się dla nas testem sprawdzającym: na ile jesteśmy otwarci w naszym myśleniu, czy możemy jeszcze choćby spróbować wejść na drogę zupełnie innej interpretacji świata i śmiać się z samych siebie, z naszej kultury, z jej dysfunkcji. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć inną niż nasza wizja świata.

Kiedy Pamela Fellatio (Anastazja Kowalska) półnaga tańczy z miotłą w ręku niczym królewna Śnieżka, bardzo wyraźnie dostrzegamy problem uprzedmiotowienia kobiet zakorzeniony w mitach naszej kultury. Po chwili widzimy aktorkę siedzącą na środku sceny, w ciemności, z której powoli wyłania się rój kolorowych motyli - projekcji na całej przestrzeni sceny. Następnie rój powoli gęstnieje, by w końcu skoncentrować się i zniknąć w brzuchu kobiety. Bohaterka rozchyla nogi, między którymi ukazuje się różowy kwiat - symbol waginy, matki ziemi, kobiecości. Punkt światła skupia się jedynie w tym miejscu, wokół panuje absolutna ciemność. Scena jest sama w sobie piękna, przynosząc atmosferę cudu - objawienia tajemnicy, ubóstwienia kobiecości, kobiecej seksualności. Zostaje jednak zmącona tym, że przez kilka minut obraz jakby nieruchomieje i trwa. Taka pauza ma sens wtedy, gdy jest niedługa. Tu jednak zdaje się przeciągać w czasie. Po minucie oczekiwania obraz jakby tracił sens; staje się „płaski", gubi gdzieś swoją „magię", głęboki, symboliczny charakter.

Rozbić mury systemu
Poza światem współczesnym, w którym rozgrywa się historia spektaklu, akcja ma miejsce także w przeszłości, między XV a XII wiekiem. Tu poznajemy, pracującą w klasztorze jako gospodyni mnichów Kunegunde Greppel (w tej roli Anastazja Kowalska). Uosabia ona wszystkie pozytywne cechy żeńskie, zdaje się być idealną „panią domu". Gotuje, sprząta, pielęgnuje ogród; posiadła sztukę wytwarzania leków z ziół, dba, by wszystko wokół było piękne, zna przyrodę, potrafi się „w nią wsłuchać". Jest jednocześnie obiektem seksualnych marzeń mnichów. Kiedy tłumaczy im, jak podlewać rośliny swoim własnym moczem, ci nie mogą patrzeć na nią inaczej, jak na obiekt pożądania. Aktorka tworzy bardzo autentyczną postać , pełną dziewczęcej naiwności. Jest też w tym fragmencie wiele obscenicznego humoru, kiedy widzimy mnichów nie potrafiących wyzwolić się od swoich „instynktów".

Momentem przełomowym w klasztorze staje się pojawienie małego dziecka, sieroty, Helene Spalt. Szybko zjednuje ona sobie przyjaźń mnichów, a Kunegunde bierze ją pod swoją opiekę. Gdy dziewczynka (w tej roli Justyna Janowska) zaczyna dorastać i doświadcza pierwszej miesiączki, wpada w trans, wykrzykuje serię bluźnierstw, jakby nagle zmieniła swoją tożsamość z potulnego dziecka we wrogą buntowniczkę, przepełnioną destrukcyjną siłą. Bohaterka zdaje się symbolizować każdą młodą osobę, która dojrzewając pragnie przeciwstawić się systemowi i samodzielnie zbudować swoją tożsamość, uwolnić się od wszelkich więzów poprzez ich kontestację. Z drugiej strony ten krytyczny moment pokazuje, że każdy podobny bunt odczytywany jest przez społeczeństwo jako rodzaj „opętania przez szatana", aberracji, szaleństwa, wszak z założenia podważa on struktury kultury, systemu, w jakim żyjemy - trzeba go zatem wyeliminować przez napiętnowanie, osądzenie jako przejawu zła . Justyna Janowska świetnie odegrała pełne humoru sceny szaleństwa dziewczyny, wobec których utrwalony porządek ukazuje swą śmieszność, opresyjność, konwencjonalność.

Z czasem Helene staje się głosicielką nowej wiary „Staroziemców", „która wbrew tej oferowanej przez Kościół byłaby skrojona specjalnie dla niewiast, ze szczególnym uwzględnieniem ich potrzeb". W myśl tej religii należy odkryć swoje pokrewieństwo z Matką Ziemią, wyrażające się także w seksualności nieskrępowanej ideologią, nakazami, przymusami - będącej źródłem szczęścia i przyjemności. Symbolem nowej idei - symbolem kobiecości, zatem nowego sposobu odczuwania i rozumienia świata, wolności staje się figura macicy - źródła życia. Od tej pory Helene, a następnie jej córka i wnuczka będą prowadzić wspólnotę i głosić swoją wersję historii świata, pragnąc uwolnić wszystkie kobiety od podporządkowania mężczyznom i manipulacji, jakiej są poddawane. Jak czytamy: „ (...) A przecież w istocie chodziło o nią (...) Człowieka i starodziewicze bóstwo w jednym, mieszkające w każdej z nas. W tych rozwścieczonych. W tych niepokornych. Wyplutych przez system, którym zarządza Bóg". A. Szpila, „Heksy".

Jedną z bardzo zabawnych scen tej części, budzącą śmiech publiczności jest fragment, kiedy udająca staruszkę Helene (w tej roli Justyna Janowska) usiłuje odkupić od biskupa (Michał Opaliński) fragment lasu, by założyć w nim siedzibę stowarzyszenia. W pewnym momencie duchowny demaskuje usiłującą zmylić go kobietę. Z trzęsącej się staruszki o delikatnym głosie zamienia się ona w młodą, charyzmatyczną dziewczynę.

Epifanie życia
Druga część spektaklu utrzymana jest w odmiennej niż pierwsza stylistyce. Parodia i rubaszny, wulgarny wprost humor z pierwszej części zdają się ustępować miejsca głębokiej symbolice z pięknymi rozwiązaniami scenograficznymi. To po jej obejrzeniu możemy dostrzec w pełni sens spektaklu, a sceny z części poprzedzającej zdają się zyskiwać swoje uzasadnienie. Głównym tematem stają się tu kobiety, ale ukazane już w innym świetle - z perspektywy „nowej wiary", z ich wrażliwością, potrzebami. Zyskujemy wrażenie, jakby pierwsza część była ukazana z „męskiego" punktu widzenia, przedstawiała absurdy patriarchalnej kultury dzisiaj i w przeszłości. Druga część została stworzona z inną wrażliwością, w całkiem innej estetyce. I tu musimy przestawić się na inny sposób odbioru, a raczej artyści zapraszają nas do tego.

Na początku tej części naszą uwagę przyciąga tło sceny - rozciągnięta na jej całej szerokości delikatna folia, niczym przezroczysta ściana dzieląca ją na dwie części jest lekko poruszana przez aktorów, tworząc efekt pulsującej tkanki, rozdzielającej dwa światy. W jej środku zostaje rozdarta szczelina – symbol waginy, źródła życia.

Po lewej stronie widzimy rodzaj postumentu - kilkupiętrową konstrukcję na kształt szerokich schodów, na której siadają kobiety. Rozmawiają ze sobą jak przyjaciółki, uczestniczki wspólnoty. Mówią o wyzysku, jakim były i wciąż są poddawane przez mężczyzn, o ciężkiej pracy, związanej choćby z wychowywaniem dzieci czy utrzymywaniem domów, za którą nikt ich nie docenia i nie wynagradza, a jaką mężczyźni uznają za coś oczywistego, wszak wpisanego w jakże okrutny, społeczny podział ról, mówią też o wykorzystywaniu seksualnym przez mężczyzn. Jest w tych wyznaniach wiele poruszającego autentyzmu, wiele smutku, rozgoryczenia, żalu wybrzmiewającego w głosach kobiet i trafiającego do publiczności. Być może kiedyś wierzyły w „stary" porządek, były mu w pełni oddane, poświęciły życie dla jego idei. Teraz już wiedzą, że jest on źródłem ich krzywd. Szczególnie w pamięci zapadają kwestie wypowiedziane przez Anastazję Kowalską. Nie ma znaczenia, a jakiej epoki pochodzą te kobiety - wszystkie dzielą taki sam los.

To w tej części możemy podziwiać też najpiękniejszą scenę spektaklu, która na długo zapadnie w pamięci widzów. Oto w pewnym momencie kobiety układają się na podeście -postumencie i zaczynają po nim lekko przesuwać swoje ciała. Dodatkowo, w miejscu ich ruchu pojawia się projekcja innych ciał, które zdają się zwielokrotniać tak, iż w pewnym momencie nie wiemy już, co jest projekcją, a co rzeczywistością. Scena ta zdaje się być symbolem epifanii, doświadczenia ekstazy, a jednocześnie odejścia od nieludzkich, abstrakcyjnych ideałów w stronę prawdy - w stronę ziemi z całym jej pięknem i autentyzmem, prawdą o życiu, o cielesności. Ciało nie jest tu już tylko „więzieniem duszy" lecz wartością samą w sobie, pięknem i źródłem życia, radości z niego płynącej, narzędziem poznania i odczuwania. Ponownie przychodzi na myśl ważny głos F. Nietzcshego: „Znużenie to było, które jednym skokiem chciało dotrzeć do ostatnich krańców, krokiem śmiertelnym; biedne, nieświadome znużenie, które nawet nie chce już chcieć: ono stworzyło bogów i zaświaty. (...) Nowej dumy uczyło mnie me „ja"; jej to ludzi uczę: nie wtykać dalej głowy w piach rzeczy niebieskich, lecz wznosić ją wolno: głowę ziemską, co ziemską stwarza treść (...) Coraz rzetelniej mówić się uczy to „ja": zaś im więcej się uczy, tym więcej znajduje słów i chwał dla ciała i ziemi.". F. Nietzsche: „Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo", przeł. W. Berent.

Innym ciekawym fragmentem drugiej części jest ten, kiedy na stojącej w centrum rzeźbie zostają wyświetlone projekcje raz to twarzy starca, jakby moralnego autorytetu, przedstawiciela kościoła zdającego się wygłaszać moralne nakazy, zasady, sądy a raz ciał i twarzy kobiet. Zderzają się tu ze sobą dwa światy, dwie przeciwstawne siły: ta tłumiąca życie w imię abstrakcyjnych ideałów, pragnąca je stłamsić w tak metodyczny sposób, że wymyśla system wartości, aby uzasadnić swoje „prawdy". Z drugiej strony ta faktycznie oznaczająca życie, chwaląca jego piękno, demaskująca wszystkie mechanizmy jego zniewolenia.

„Rozpadajmy się na kawałki. (...) Niechaj nas nigdy nie zwiedzie „NORMALNOŚĆ" czy tak zwana osobowość kompletna".
Spektakl, za książką, daje nam niemal panoramiczny obraz naszej kultury eksponując jej patriarchalny, opresyjny charakter w stosunku do kobiet i wszystkiego, co związane z kobiecością i naturą. Dzięki zaskakującym, ciekawym obrazom, zmuszając do zajęcia dystansu także wobec nas samych, pozwala odczuć absurdy świata, w którym żyjemy i w którym zostaliśmy wychowani. Sięgając w przeszłość, ukazuje historię walki „Ziemistych" z Kościołem, walki o wyzwolenie kobiet i ich prawa do myślenia poza dogmatami „tradycyjnej" wiary, tak przecież obecnymi w naszym myśleniu.

Sztuka jakże dobitnie odsłania, że panujący system wciąż bazuje na mechanizmach piętnowania poprzez zakorzenione głęboko w kulturze i formach myślenia schematy. Jeśli się im nie podporządkujemy lub pozwolimy sobie na życie według „innych" zasad, zostaniemy z góry z tego systemu wykluczeni jako „szaleńcy", „odmieńcy". W przedstawieniu bardzo jasno możemy dostrzec, do jakich paradoksów prowadzi dążenie do sprostania „idealnym" wartościom: odgrywanie ról idealnej żony, kobiety, matki. Możemy też zobaczyć, z jaką premedytacją i hipokryzją ci wszyscy, którzy stoją po stronie panujących „reguł", wykorzystują swoją władzę. Bo w wielu przypadkach popieranie skostniałych wizji świata, niepasujących do rzeczywistości, zmuszanie ludzi do przestrzegania danych wartości przez ustanowienie kryteriów „normalności" staje się po prostu wywieraniem przemocy, niedostrzegalnym, bo wpisanym w porządek obowiązujących norm. Co więcej, spektakl pokazuje i pozwala doświadczyć, ile zła i krzywd wyrządza się ludziom pod pretekstem ich „umoralniania", odwoływania się do obrony obyczajów; ile hipokryzji kryje się w takich założeniach i jak silnie wciąż zakorzenione są one w naszej kulturze.

Dwie bohaterki spektaklu: Anna Szajbel i Mathilde Spalt muszą zdobyć się na wielką odwagę, by „głosić" swoje prawdy. Pierwsza z nich musi stanąć na granicy szaleństwa, zmierzyć się z ekstremalną sytuacją, by uwolnić swój prawdziwy głos, wyrwać się z opresji kultury i jej norm. Mathilde i wyznawczynie jej „wiary" uciekają do lasu, by żyć na granicach cywilizacji, blisko natury. Obie postawy wymagają całkowitego oderwania się od dominującego systemu, obie są próbą realizacji marzenia o wyzwoleniu. I wokół takiego założenia zbudowany jest spektakl. Jego pierwsza część utrzymana w stylistyce groteski, parodii ukazuje rzeczywistość, ideały, na których opiera się nasza kultura i paradoksy z nich płynące. Momentami zyskujemy wrażenie, że groteska nie jest tu jedynie środkiem stylistycznym - groteskowa jest sama otaczająca nas rzeczywistość, a wszelkie próby jej podważania czy krytykowania jakże często kończą się ich tłumieniem przez odwołanie się do jakże abstrakcyjnych „wartości", „norm moralnych", całkowicie nieadekwatnych do dramatycznych sytuacji, jakim musimy stawiać czoło. Foucault w swej „Historii szaleństwa w dobie klasycyzmu" zwrócił uwagę, że choroby psychiczne demaskują problemy systemów, w jakich żyjemy, są niejako reakcją na ich dysfunkcje wśród jednostek, które nie chcą się przystosować do panujących norm. Jak czytamy:

„(...) Choroba umysłowa pochodzi z uogólnionej reakcji obronnej systemu nerwowego wobec środowiska. (...) Sprzeczności społeczne wywołują alienację, alienacja wywołuje mechanizmy obronne". M. Foucault, „Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu", przeł. H. Kęszycka.
Takimi buntowniczkami stają się bohaterki sztuki. Pokazują nam rewers świata ułudy, w jakim żyjemy, jego sztuczne podłoże. W pewien sposób szalone bo podważające wartości „promowane" przez system, ale w tym szaleństwie autentyczne, żyjące w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami, „odporne" na wszelkie manipulacje, na wszystko, co tłamsi, ogranicza prawdziwe, pełne dynamiki życie. Jak czytamy w książce: „Niechaj nas nigdy nie zwiedzie „NORMALNOŚĆ" czy tak zwana osobowość kompletna. Rozpadajmy się na kawałki, a potem scalajmy od nowa". A. Szpila, Heksy.

Spektakl zdaje się realizować ideę bohaterek książki wyrażającej się w haśle: „rypania martwiaków". W jej myśl najpierw należy zniszczyć wszystko to, co martwe, by mogło narodzić się nowe życie. Stąd tyle ironii i groteski w pierwszej części - byśmy mogli jasno zobaczyć dysfunkcje, chorobę naszej kultury, wynikające z prób wtłoczenia życiowych sytuacji w sztywne, „martwe" ramy idei. Wygodnie jest uciekać się do ideałów, ustalonych systemów wartości. Być może dlatego często udajemy, że nie widzimy cierpienia innych i na nie nie reagujemy. Łatwiej jest przyłączyć się do tłumu i osądzać w zgodzie z „normami". Trudniej jest rozumieć - wsłuchać się w głos osoby, której dzieje się krzywda, postawić się choć na chwilę w jej sytuacji, bez osądzania i wydawania wyroków, tak, jak to zrobiła Anna Szajbel wsłuchując się w głos przerażonej Mathilde.

I tego uczy nas ta sztuka: patrzenia z innej perspektywy na nas samych, na kulturę i schematy, w których żyjemy i w której nas wychowano. Uczy też rozumienia, wsłuchiwania się w inne głosy, ich odczuwania. To fakt, jest w niej wiele chaosu, łatwo można się w niej zgubić. Trudno jest ułożyć w spójną całość bez lektury książki. Niektóre sceny wydają się mocno przesadzone, momentami wydłużone, uderza też pewien nadmiar. Inne z kolei poruszają i na długo zapadają w pamięci. Odnosimy wrażenie, że patrzymy na świat z różnych perspektyw: mamy tu wyidealizowane obrazy, dramatyczne sceny przemocy, groteskowe fragmenty ukazujące parodię wizerunku kobiety, w końcu sceny pokazujące rozczarowanie po konfrontacji ideałów z okrutną rzeczywistością. Być może jednak ta fragmentaryzacja jest świadomym założeniem twórców odzwierciedlającym pewne szaleństwo, gniew, afekty, dezintegrację spójnych narracji, które nigdy nie są przekonujące, gdyż tak dalekie od prawdziwego życia, o jakie przecież tutaj przede wszystkim chodzi. Jest tu jednocześnie wiele pięknych i poruszających fragmentów.

Ogromną wartością spektaklu jest bardzo dobra gra aktorów, z których największą sympatię budzą Anna Ilczuk, Anastazja Kowalska, Katarzyna Wuczko czy Justyna Janowska tworząc barwne, dynamiczne, jedyne w swoim rodzaju postaci (każda z aktorek gra co najmniej dwie różne role). Tak jak na książkę, na spektakl warto spojrzeć jako całość, bo pozornie niepowiązane ze sobą sceny uzupełniają się nawzajem i nadają sobie wzajemnie głęboki sens, dzięki czemu wszystko układa się w bogaty, pełen wewnętrznej dynamiki krajobraz.

Ta pełna rozmachu i dynamiki sztuka doskonale wpisuje się w nurt poszukujący nowych środków ekspresji, eksperymentów, swoistej transgresji w teatrze będącej ukazywaniem odmiennych sposobów myślenia, odkrywaniem nowych możliwości postrzegania, a przez to jakże cennym. Jest niczym wyzwanie wobec wszelkich moralizatorów, którzy zapomnieli o rozumieniu, rękawicą rzuconą konwencji tłumiącej dynamikę życia, hymnem o wyzwoleniu i autentyczności. Nie bez powodu premiera odbyła się 21 marca, w pierwszy dzień wiosny, kiedy przyroda budzi się do życia.

Dorota Seńków
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
12 kwietnia 2025

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia