O kobiecie – matce – kochance – aktorce
"Rzywot" - reż. Sebastian Majewski - Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, Teatr w Podziemiu we Wrocławiu„Rzywot" część pierwsza: rozpadająca się biografia miał pewną, przeznaczeniową genezę powstania. Mimo członu w nazwie „część pierwsza", w rzeczywistości powstał jako drugi w cyklu: „biografie nie/zapomnianych wrocławskich aktorów" , został niejako zainspirowany wcześniej powstałym spektaklem czyli: „ Postacią dnia", opowiadającym o Igorze Przegrodzkim, aktorze i przyjacielu Igi Mayr czyli bohaterki „Rzywota" właśnie.
Twórcą oryginalnego tekstu jest duet pilgrim/Majewski, a nietuzinkowy koncept polega na tym, że opowieść o kobiecie – matce – kochance – aktorce i kolejność jest tu naprawdę przypadkowa( czy przypadkowość kolejna) snuta jest z perspektywy jej córek, będących jakby jej alter – ego z przeszłości i przyszłości.
W historii sztuki po podobną alegorię sięgnął Edward Munch, ukazujący życie jednej kobiety poprzez postacie z różnych okresów jej życia.
Nikt bardziej nie zrozumie lub zrozumie kobietę jak inna kobieta, jej toksyczności, niejasności i kreacji. Gdyż właśnie motyw autokreacji jest bardzo ważny w przedstawieniu i wcale nie ma na niego wpływ zawód Igi czyli aktorstwo. Wydaje się, że twórcy spektaklu celowo (co podkreślają też we wstępie) odsunęli jej aspekt zawodowy, jego przylgnięcie do jej osoby mogłoby zbytnio uprościć i wtłoczyć w zachowawczy schemat. Mimo to są w spektaklu podjęte drobne wątki dotyczące aktorstwa jako misji, z której aktorka próbuje się wydostać jak z pajęczyny, żeby uzyskać niezależność i poczucie autonomii.
Mężczyzna (sarkastyczny i bardzo męski Wojciech Świeściak) ma trudną rolę pośród trzech mocnych i wyrazistych postaci kobiecych, ale świetnie sobie z nią radzi. Niczym współczesny im Wernyhora rozwiesza w jakimś transie plakaty, kieruje ruchem na platformie życia i śmierci.
Niełatwo jest ukazać w jednym przedstawieniu życiorys jednej kobiety, tak by nie uciec w patos czy zbytnią pospolitość i wulgarność. Chyba najmocniejsza, wybitna scena w spektaklu to odgrywanie sceny zbliżenia intymnego przez Agnieszkę Kwietniewską, przywodzącą skojarzenie ze słynną sceną z filmu „Kiedy Harry poznał Sally", kiedy to Meg Ryan odtwarza w barze scenę osiągania orgazmu. Aktorka z niedbale opadającym ramiączkiem halki bardzo ekspresyjnie zdaje relację z seksualnej eskapady, przenosząc ją jednak w sferę symboliczno – transtendencalną. W spektaklu nie uciekniemy też od polityki, siermiężne czasy komunizmu wydają się jednak nie wpływać specjalnie na los postaci, nie ma tu historycznego determinizmu. Idole socjalizmu funkcjonują tylko jako ciekawe, pop – kulturowe wzory na kurtkach z sieciówek.
„Rzywot" nie jest wipikedyczną biografią ukazaną w atrakcyjnym i dramaturgicznym fasonie, jest raczej wielowymiarową wariacją i pomnikiem w stylu sztuki współczesnej, różowym, jaskrawym i antyproporcjonalnym.
My, widzowie, zostajemy z pytaniami, które spektakl zaledwie muska, zostawiając nas z wątpliwościami w oparach absurdu, np. czy można powielać w nieskończoność wiele żyć, podobnych do siebie, czym właściwie różnią się od siebie jedne biografie od drugich. Czy nasze życie jest tylko kserem kser, bo czy szczegóły mogą mieć jakieś znaczenie.
Polecałabym obejrzeć spektakl w obu lokalizacjach, wałbrzyskiej i wrocławskiej. W wałbrzyskim teatrze przedstawienie odbywa się na Scenie Kameralnej, kondensacja emocji jest intensywna, bliskość aktorów na granicy ekshibicjonimu, żar i pot dosłownie odczuwalny jest wszystkimi porami skóry. Natomiast we wrocławskiej siedzibie Teatru Polskiego w Podziemiu czyli Piekarni, industrialnym połączeniu nowoczesności i starej cegły, pełnym przestrzeni, stajemy w dystansie wobec aktorów, sztukę odbieramy bardziej rozumowo niż emocjonalnie. Nie grzejemy się w blasku postaci ani nie odczuwamy aż tak dogłębnie ich smutku.
Myślę, że miejsce ze swoistym genius loci, w którym ogląda się sztukę, bardzo wpływa na jej percepcję, zmienia wręcz nawet kierunki jej interpretacji.
Polecam bardzo to wspomnienie Igi Mayr, rozszerzające się na innych, wspaniałych aktorów wrocławskich scen, w których hołdzie powstało. I ta scenografia, składająca się z drewnianych klocków i szkieletów w połączeniu z mroczną muzyką, konstatującą w nasz myśl o nieuchronnym przemijaniu. Czym będzie nasz ślad, do jakiego pretekstu posłuży w przyszłości?