O "Machii" i Machiavellim

Rozmowa z Juliuszem Machulskim

Juliusz Machulski o "Machii" i Machiavellim.

Skąd u Pana zainteresowanie postacią Niccolò Machiavellego i historią Florencji końca XV
i początku XVI wieku?

Przede wszystkim stąd, że to jest taka postać, o której niby wszyscy wszystko wiedzą, a tak naprawdę nie wiedzą nic lub mają naprawdę mgliste pojęcie. Ten pomysł ma zresztą już dobre dwadzieścia lat. Gdy moi rodzice prowadzili Teatr Ochoty i szukali współczesnej sztuki, to ja miałem akurat w ręku Księcia, który jest – jak wiadomo – podręcznikiem dla tyranów. Jak zacząłem czytać przy tej okazji o samym Machiavellim to okazało się, że była to postać paradoksalnie mało skuteczna, szczególnie w odniesieniu do stworzonej przez siebie filozofii. Udało mi się wtedy zainteresować tym pomysłem Jerzego Stuhra, który poprosił, bym napisał dla niego monodram. Zacząłem pisać, ale nic z tego mi nie wychodziło. Wtedy wydawało mi się, że skoro robię to z Jurkiem, to historia Machiavellego powinna być podana w sposób komiczny, trochę jak Macbett Ionesco. Zaczynało się to mniej więcej tak: „Proszę Państwa, nazywam się Niccolò Machiavelli, proszę nie mylić mnie z Niccolò Paganinim. Jeśli będą
Państwo we Florencji w kościele Santa Croce, to znajdą tam Państwo mój grób, ale tam mnie nie ma...". Fajne to było, ale tak na trzy strony. Autor Księcia jest chyba jednak zbyt mało znaną postacią, by pisać o nim taką żartobliwą wariację. Zrozumiałem, że powinienem napisać o nim serio. Pomysł długo leżał odłogiem, aż do czasu, gdy dostałem ofertę od lubelskiego Teatru Starego, co mnie zdopingowało do tego, by tę sztukę wreszcie napisać.

Pana Machiavelli wydaje się być zastanawiająco mało cyniczny.

Wszystko wskazuje na to, że on taki był, skończył w biedzie, nie zapewnił sobie dostatku, za życia nie wydrukowano mu zdaje się niczego poza Historiami florenckimi. To postać ciągle żywa, bo opisał mechanizmy psychologiczne, które są niezmienne, bo człowiek się nie zmienia – niezależnie od tego, czy posługuje się iPhone'm, czy tam-tamem. Zafascynowało mnie w nim to, że już w XVI wieku potrafił przyszpilić to wszystko, co człowiek powinien wiedzieć o władzy, jak ją zdobyć, a co ważniejsze – jak ją utrzymać i dlaczego się ją traci. Był on też takim trochę myślicielem mimo woli, bo gdyby nie wygnanie i areszt domowy, pewnie byłby dalej dyplomatą (średnio skutecznym zresztą) i niewiele by po sobie zostawił. W ogóle jego życiorys robi wrażenie biografii człowieka przegranego: niesłusznie oskarżony, uwięziony i torturowany nie przyznał się do winy, co nie pozwoliło go skazać. Jak na swoje czasy był dość porządnym człowiekiem – wiernym sobie i żonie, skupionym na tym, by jak najlepiej służyć Florencji. Tyle, że mówiąc naszym językiem – to nie jest medialne. Pamięta się zatem Machiavellemu przede wszystkim to, że Książę był ulubioną lekturą Katarzyny Medycejskiej, Napoleona czy Hitlera.

Słuchając tego, co mówi Machiavelli w Pana sztuce trudno oprzeć się wrażeniu, że dobrze to wszystko znamy.

Z życiorysu Machiavellego starałem się wydobyć to, co do dziś aktualne. Na przykład walczył on całe życie o zjednoczenie Włoch. Tłumaczył, jak bardzo ten podział szkodzi, jak pozwala, by były one terenem walk toczonych ich kosztem przez silniejszych od nich Francuzów czy Hiszpanów. Ponadczasowe wydaje się być niestety i to, że tak jak za czasów Machiavellego, gdy pojawia się jakiś ambitny projekt – jak ten przywołany w sztuce pomysł zawrócenia rzeki – to zbierają się różne komisje, które z miejsca decydują o tym, by ciąć koszty i projekty te przepadają zanim na dobre się zaczną, marnując przy okazji sporo środków i energii. Dziś to nazywa się „tanim państwem". Jak to słyszę, to mi się nóż w kieszeni otwiera.

fragment programu do spektaklu „Machia"
rozmowę przeprowadził Jarosław Cymerman
Lublin, 6 marca 2014

Jarosław Cymerman
Materiał Teatru
22 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia