O miażdżeniu żeber bez gorączki

"Tektonika uczuć" - reż: Zbigniew Najmoła - Lubuski Teatr w Zielonej Górze

Trochę prawdy o kobietach, trochę o mężczyznach, trochę o przypływach uczuć i odpływach. Trochę radości i więcej smutku. Ot, życie, które czasem komplikuje się nam z czyjegoś powodu, a czasem na własne życzenie.

W Teatrze Dramatycznym - "Tektonika uczuć" wedle tekstu E.E. Schmitta a w reżyserii Julii Wernio. To historia skomplikowanych układów damsko-męskich, potwierdzenie teorii "o konieczności gonienia króliczka", i tego, że czasem granica między miłością a nienawiścią bywa bardzo cienka. Szkopuł tylko w tym, że tekst Schmitta jest niekiedy zbyt łopatologiczny, przegadany, oczywisty. W rezultacie są momenty w Węgierce, że opowieść płynąca ze sceny staje się tak banalna i płaska, że aż nie do zniesienia. Ale to raczej tylko momenty niż całość. Spektakl w sumie się broni - głównie za sprawą niezłych aktorskich interpretacji.

Oto Ona i On, Diane i Richard (Maria Pakulnis i Piotr Dąbrowski, na równym poziomie odgrywający i uczucie, i nieszczerość jednocześnie, między dwojgiem swoich bohaterów). Ona jest kobietą sukcesu, silną osobowością, trzymająca długi czas Jego na dystans. On o nią nieustannie zabiega. Któregoś dnia, gdy Ona jest już gotowa na legalizację związku, dopadają ją wątpliwości. Czy On ją kocha jeszcze tak jak kiedyś, skoro nie ma już w ich związku takiej gorączki, niecierpliwości, skoro On przytulając ją już "nie miażdży jej żeber"? Diane decyduje się na mały eksperyment: podpuszcza Richarda, sugeruje, że nie ma między nimi już tej iskry jak kiedyś, co dalej więc? I nieoczekiwanie dostaje cios - Richard się cieszy, dziękuje Jej, że odważyła się nazwać to, co jest między nimi; słowem miłość uleciała, trzeba się z tym pogodzić, ale przecież zawsze możemy zostać przyjaciółmi, czyż nie? - mówi z ciepłym uśmiechem mężczyzna. Zdruzgotana Diane wymyśla szatańską intrygę, czy może raczej anielską, skoro rzekomo chce przy okazji pomóc jeszcze komuś...

Tak się zaczyna emocjonalna gra między kochankami, która przyniesie więcej zgliszcz niż rzeczywistego zwycięstwa. I tyle właściwie napisać możemy o treści, by nie pozbawić widzów efektu niespodzianki. Bo zwrotów akcji w spektaklu trochę jest, choć nie wszystkie wypadają wiarygodnie. Są w końcu sytuacje, w których trudno uwierzyć w czyjąś bezinteresowność; są osoby, których wcześniejsze postępowanie raczej nie pozwala uwierzyć w bezwarunkowość uczucia.

Wszelki fałsz wyczuwa na odległość Rodika (świetna rola Aleksandry Maj), rumuńska prostytutka, która Diane prosi o pewną brzemienną w skutki przysługę. Rodika zna życie, jest nieufna, nie wierzy nikomu, nie ma złudzeń, by ktoś chciał jej pomóc bez ukrytego celu. I to ona właściwie najszybciej rozszyfruje emocje Diane. Zupełnie na innym biegunie jest młodziutka podopieczna Rodiki - słodka i smutna Elina, niewinna ofiara handlu żywym towarem (ciekawa rola Katarzyny Mikiewicz; gdy przejmująco recytuje fragment poezji po francusku, można się w tej melodii zasłuchać, i nawet nieważne jest już, czy francuski znamy, czy nie).

Ale absolutną faworytką spektaklu jest, sądzę, starsza pani Pommeray, matka Diane. To triumfalny powrót na scenę Alicji Telatyckiej, znakomitej emerytowanej aktorki Teatru Dramatycznego. Jej rola to rzemiosło najwyższej próby: niby od niechcenia, podane z lekkością, prostotą, ale wyjątkowo sugestywne. W każdym geście, minie, sposobie mówienia widać tzw. starą szkołę. To postać pełnowymiarowa - i nieustannie zaskakująca. Zmienia się na oczach widza: ze staroświeckiej, pełnej wdzięku starszej pani - w małą psotną dziewczynkę, która potrzebuje wiecznego zainteresowania, najlepiej przystojnego mężczyzny, bo "przy nich nie myśli o śmierci". Z matki, która jest dla swej córki przyjaciółką, podpowiadającą jej sposoby na mężczyzn - w matkę, która córką jest zawiedziona i - nawet jeśli gniew trwa tylko moment - wyrzekającą się jej.

Przemian w przedstawieniu jest zresztą wiele - inna jest też pod koniec spektaklu Diane, kiedy z pełną świadomością odkrywa jakąś część prawdy o sobie.

Spektakl mówi o najróżniejszych odcieniach miłości. O trudnych i czasem nazbyt skomplikowanych relacjach damsko-męskich. Ale też o relacjach między matką i córką. Między otoczeniem a człowiekiem tak zranionym, że otoczenia aż nienawidzącym.

To też rzecz o pysze i oszukiwaniu samego siebie. I o tym, że zemsta ulgi nie przynosi, a raczej mściciela wyjałowi.

Teatr Dramatyczny, E.E. Schmitt "Tektonika uczuć", reżyseria - Julia Wernio, scenografia - Elżbieta Wernio, opracowanie muzyczne - Julia Wacławik-Dąbrowska, najbliższe spektakle: pt., godz. 18, sob.-niedz., godz. 17.

Monika Zmijewska
Gazeta Wyborcza Białystok
11 marca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...