O narastającym szaleństwie, uleganiu fascynacjom i miażdżącej sile władzy

Józefina Bartyzel / Forum Młodych Krytyków / Dziennik Teatralny: "Maria Stuart", ostatnia premiera w Toruniu, to sztuka niezwykła: polityczna, choć nie w sensie tabloidowym, bardzo śmiała obyczajowo, a jednocześnie oparta o tekst z 1800 roku. Jak Ci się pracowało nad tekstem bądź co bądź klasycznym?

Tomasz Mycan: Oczywiście miałem pewne obawy, zwłaszcza na początku. Zawsze, kiedy bierze się tekst klasyczny, pisany wierszem, aktor jest z początku troszeczkę wycofany. Po pierwszych kilku próbach z Grzegorzem Wiśniewskim okazało się jednak, że praca nad tym tekstem jest interesująca i że idzie dobrze; czerpałem z niej dużą przyjemność. FMK: Czy mówienie jedenastozgłoskowcem jest wytchnieniem po długim czasie mówienia prozą? T. M.: Tak, przyznam, że mi tego brakowało, bo nie robiliśmy wcześniej sztuk, pisanych wierszem. Cieszyłem się więc, że mogę znowu zająć się średniówkami, klauzulami... [śmiech] Wiersz ze względu na swoją formę trzyma aktora w pewnych ryzach, jest wyzwaniem, choć oczywiście nie uniemożliwia pracy nad własną interpretacją roli. FMK: Tekst dramatu został na potrzeby tej inscenizacji znacznie okrojony. Czy nad jego ostatecznym kształtem pracowaliście razem z reżyserem, czy była to jego zupełnie autorska wizja? T. M.: To była raczej praca reżysera, Grzegorz opowiadał zresztą, że swoją pracę nad tekstem tego dramatu zaczął na miesiąc przed przyjazdem do Torunia. W trakcie realizacji to się oczywiście zmieniało - pewne teksty znikały, inne się pojawiały FMK: Jak to było z Twoją postacią? Grasz Mortimera, młodego człowieka, który z wiary anglikańskiej przechodzi na katolicyzm podczas swojej podróży do Włoch. Jego konwersja wydaje się być istotnym faktem w życiorysie, u Schillera sporo się o niej mówi, ale na scenie nie pada na ten temat słowo. Czy nie brakowało Ci tych fragmentów, które być może uczyniłyby historię Mortimera bardziej wyraźną? T. M.: Nie, nie brakowało mi wspomnień Mortimera. Natomiast rzeczywiście brakowało mi obecności Mortimera na samym początku sztuki, mam na myśli konkretnie spotkanie Marii i Mortimera. Prosiłem Grześka o jakieś, choćby migawkowe, spotkanie mojej postaci z Marią Stuart, żeby to miało swoje konsekwencje później. Reżyser się zgodził i sztuka rozpoczyna się tym spotkaniem: w trakcie króciutkiej sceny Mortimer nie mówi nic i Maria też się do niego enigmatycznie zwraca - od samego początku z tą postacią dzieje się coś dziwnego. Nie wiadomo, kim jest i dlaczego milczy, jest tajemniczym człowiekiem. Maria coś mu daje, potem go wyrzuca i początkowo nic nie jest jasne, pojawia się tajemnica, która dotyczy Mortimera i jego roli w całej historii. To właśnie chciałem osiągnąć, dlatego walczyłem o tę dodatkową chwilę na scenie. Natomiast jeśli chodzi o pominięte wątki, dotyczące biografii mojej postaci, to uważam, że nie były one potrzebne. Szczegółowe opowiadanie jego historii nie było niezbędne, żeby pokazać, kim Mortimer jest. Można to przecież uwidocznić w inny sposób, niż poprzez słowa, i tak się dzieje w sztuce. FMK: Mam wrażenie, że Mortimer, obok Talbota, jest w pewnym sensie "jedynym wiernym" na dworze królowej Elżbiety. Nie rozgrywa swoich własnych interesów, nie lawiruje powodowany korzyścią, robi coś, co nie jest opłacalne, ale co jest zgodne z jego przekonaniami. Czy Ty także tak myślałeś o swojej postaci? T. M.: Z jednej strony tak, ale sądzę, że trzeba tu rozróżnić dwie rzeczy - to, co jest w Mortimerze zgodne z nim samym, a także to, co jest mu narzucone przez kogoś. On jest postacią, pozostającą pod wpływem innych - jest o tym mowa u Schillera, kiedy opisywana jest podróż mojego bohatera do Watykanu. Został do Anglii wysłany, żeby spełnić misję. Ktoś mu wmówił, że jest to misja podejmowana w imię Boga, że to misja bardzo ważna i on uległ tym argumentom, uwewnętrznił je. Można by się jednak spierać, co by się stało, gdyby Mortimer nie ulegał wpływom tak łatwo, jak to miało miejsce, gdyby był mniej skutecznie przekonywany... czy wszystko skończyłoby się tak samo? FMK: Jest postacią niejednoznaczną, prawda? Jego wiara zakrawa na fanatyzm, jego żar przechodzi w szaleństwo... T. M.: Trochę tak, ale byłbym ostrożny mówiąc o nim, że jest fanatykiem religijnym. Fanatyzm i religia podobno się wykluczają, aczkolwiek rzeczywiście tak został on pokazany przez reżysera. Spoglądając głębiej, wskazałbym raczej na to, że Mortimer jest człowiekiem mocno pogubionym wewnętrznie. Jest młody, pełen energii, zachwycony nową wiarą, ktoś mu sugestywnie wskazał kierunek, w którym powinien podążać, ale w sumie wykonuje on plan, którego autorem jest ktoś inny, jest powodowany z zewnątrz. FMK: Co więcej, obraca się w środowisku, zogniskowanym wokół dwóch niesamowitych i silnych kobiet - Elżbiety i Marii Stuart. Jak Ci się pracowało nad rolą, budując postać Mortimera obok tak wyraźnych kreacji obu królowych? T. M.: Oczywiście nie można się było do obu królowych nie odnieść. Cała sztuka opowiada przecież o tym, jak interesy i namiętności krzyżują się i przenikają w tym spolaryzowanym świecie. Myślę, że wszystkie postaci tej sztuki powstawały w jakimś sensie "wobec" Elżbiety i Marii. Pracowało się zaś niełatwo, bo reżyser był wymagający [śmiech]. Grzegorz chciał pobudzić w nas, a może nawet obudzić, coś, czego wcześniej nie było, wyciągnąć z nas więcej. Mogę oczywiście mówić tylko o swoich doświadczeniach, ale uważam to generalnie za doświadczenie ważne dla aktora. To trochę jak badanie nowych terenów, uruchamianie innego myślenia o roli. Chyba właśnie dlatego udało mu się nakłonić aktorów do śmiałych scen obyczajowych - potrafił je uzasadnić. Nagość na scenie nie jest w tej sztuce niepotrzebna, jest właśnie dobrze uzasadniona i dlatego ma siłę wyrazu. Trzeba też pamiętać, że aktor na scenie gra, tworzy postać i jego nagość nie jest nagością tego konkretnego aktora, ale nagością jego postaci. Nie lubię takiego oburzania się - jeżeli nagość oburza, bo oburza sztuka, w której ona się pojawiła, to zgoda, taka jest też rola sztuki, żeby wyrywać z utartych sposobów myślenia, poruszać, dotykać i skłaniać do rewidowania swoich sądów o świecie. Ale jeśli nagość oburza, bo taki jest obyczaj, bo oburzać się na nagość wypada, to oburzenie staje się tylko pustym gestem. Słyszałem oczywiście krytyczne głosy, także dotyczące mojej sceny z Marią [chodzi o próbę gwałtu na królowej - przyp. J. B.]... FMK: A to ciekawe, bo moim zdaniem jest to najlepsza scena tego przedstawienia... T. M.: Ja też ją lubię, chociaż jej jako widz nie zobaczyłem [śmiech] Podkreślam jednak, że na scenie jestem postacią z danego dramatu, a nie sobą samym. Oczywiście, nie da się oddzielić aktora od postaci w sensie fizycznym, bo to jedna osoba, ale nie należy za bardzo utożsamiać tych spraw. Gdybym jako Tomasz Mycan zobaczył na ulicy człowieka z takim tatuażem, jaki mam w sztuce, pewnie źle bym to odebrał - kto tatuuje sobie na klatce piersiowej krwawiące serce Chrystusa? Ale jeśli taki tatuaż pojawia się w sztuce, jest uzasadniony i ma swój cel, to naturalne jest, że patrzę na to zupełnie inaczej. Mortimer jest przecież trochę odjechany... FMK: Porusza się na granicy wierności wielkim ideałom i szaleństwa... T. M.: I wpada w tę pułapkę. Znamy to: ludzie, którzy w coś bardzo wierzą i przede wszystkim są ambitni, wrażliwi i odważni, zawsze ocierają się o to ryzyko, że staną się opętani swoją ideą. To wręcz może zakrawać na chorobę psychiczną. FMK: W Mortimerze w trakcie trwania sztuki narasta gdzieś to ciche szaleństwo, prawda? T. M.: To mnie w tej postaci najbardziej interesowało. Chyba po raz pierwszy miałem możliwość stworzenia postaci, która bardzo mocno ewoluuje w trakcie spektaklu - na początku jest wycofana, schowana i tajemnicza, a dopiero na końcu tak bardzo ekspresywna i ekstrawertyczna. FMK: Jego zapamiętanie sięga nawet tego, że tatuuje się w bardzo specyficzny sposób. Kto zaprojektował ten niesamowity tatuaż? T.M.: To znowu pomysł, który przechodził ewolucję. Początkowo nie miało być w ogóle tatuażu, ale koszulka z nadrukiem serca Chrystusa w koronie cierniowej. Niestety, okazało się, że ten nadruk przypomina raczej... truskawkę [śmiech]. Trzeba więc było wymyślić coś nowego. Cały czas się zastanawiam, czy to nie jest za dużo, ale dostaję sygnały, że ten tatuaż jest bardzo dobrym znakiem obłędu Mortimera. Ludzie mówią mi, że na początku się śmieją, bo wychodzi na scenę człowiek, który cały tors ma wytatuowany i to jeszcze samymi symbolami religijnymi: krzyżem i sercem w koronie cierniowej. Tylko, że to jest najpierw śmieszne, a potem robi się groźne. I o to chodziło w tej konkretnej scenie. FMK: A jak pracowaliście nad sceną gwałtu? Jest brutalna, ale też w jakiś sposób poruszająco piękna... T. M.: Myśleliśmy nad tym długo i sprawdziliśmy wiele wariantów. Miotaliśmy się, przytulaliśmy, całowaliśmy i to nigdy nie było to. Na jednej z prób zagraliśmy ją sami spontanicznie w taki właśnie sposób, jak to ma miejsce w sztuce. Reżyser był zaskoczony, ale pomysł był na tyle dobry, że się obronił i scena została. Choć tak naprawdę uważam, że w jakimś sensie zawdzięczamy ją Grzegorzowi Wiśniewskiemu, bo to on nas na nią naprowadził podczas długich rozmów, analizowania postaci i dyskutowania o całej sztuce. FMK: Prace nad sztuką trwały zresztą nadal także po premierze, prawda? Spektakl ewoluował, był nieustannie cyzelowany. T. M.: Tak, Grzegorz jest niezmordowany w pracy [śmiech]. Lubi być na swoich spektaklach, po pierwszych wystawieniach do każdego z osobna przychodził i mówił "spróbuj to zrobić tak, inaczej, zagraj to w inny sposób, zaskocz partnera...". To jest świetne, bo wtedy sztuka żyje. FMK: Powiedz, o czym przede wszystkim jest ten spektakl dla Twojej postaci? Jest w nim tyle wątków, całe bogactwo znaczeń, które są dla według Ciebie najważniejsze? T. M.: Dla mnie to jest sztuka o tym, jak władza albo jej pragnienie potrafią zniszczyć człowieka, jak pod pozorem niewinności i cnotliwości może dojść do zbrodni i jak działania innych ludzi mogą zniszczyć człowieka. Wątków jest oczywiście bardzo wiele, bo i polityka, i namiętności, i władza właśnie. W tym, według mnie, tkwi zresztą siła tekstu Schillera i tego konkretnego wystawienia. FMK: Dziękuję za rozmowę.

Józefina Bartyzel
Dziennik Teatralny Toruń
25 marca 2008
Portrety
Tomasz Mycan

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...