O nieistnieniu

"Ja Feuerbach", Teatr im. Słowackiego w Krakowie

W teatrze każdy występ jest wyjątkowy. Nie da się go powtórzyć, zapisać w odpowiedni sposób. Tym właśnie jest fenomen teatru i aktora. Nie do odtworzenia, nie do zapisania, zostaje jedynie w pamięci. Aktor, który opiera na tej ulotności swoje życie, balansuje ciągle na granicy nieistnienia. Trudno znaleźć opowieść, która ukazuje to w tak ciekawy sposób jak "Ja Feuerbach".

Na scenie montowane są kolejne elementy – ścianki i kran. Buduje się jakaś prowizoryczna, obskurna kuchnia. W tle włączone zostaje radio, nadające aktualne wiadomości. Przed widzem odsłaniają się kulisy teatru – pospolitość i rutyna. Żadnych sztuczek i magii – tylko nudne i mozolne budowanie kuchni do jakiegoś spektaklu. Po ułożeniu wszystkiego pracownicy znikają. Gaśnie światło. Słychać głos, który próbuje określić swoje miejsce w ciemności, mówiąc do mężczyzny i oczekując, domagając się jakiejkolwiek reakcji, uwagi. W głosie słychać błaganie i desperację oraz wiarę, że widz, obserwujący go biernie, jednak odpowie. 

W świetle widzimy drobnego mężczyznę ubranego w garnitur, kamizelkę, koszulę i krawat. Odcina się całkowicie od współczesnego otoczenia, wydając się wyjętym z innej epoki. W trakcie spektaklu uczucie nieprzynależności tego osobnika do rzeczywistości będzie uderzało w widza falami. Zatopiany zostanie w niezwykły świat Feuerbacha (Tadeusz Kwinta) – życia aktora oraz wszystkich postaci granych przez niego samego.

Prezentowany jest kontrast miedzy starym, a nowym w teatrze. Teatr Freubacha nie niszczy iluzji przedstawienia. Nie widzimy ukazywania kulis występu, przygotowań, „szwów”. Zostajemy wciągnięci w klasyczny spektakl magii, pełen popisów niezwykłej sprawności, przekonywującej gestykulacji oraz możliwości głosu i wspaniałej roli. 

Ten seans widm jest przerywany co jakiś czas, przez ironiczne uwagi asystenta reżysera (Rafał Sadowski). Postać, która przypadkowo znalazła się w teatrze, postanowiła zostać reżyserem, nie interesując się niczym, co istniało przed nim. W cieniu postaci Feuerbacha, który prezentuje przed nim wachlarz swoich możliwości, historię oraz ciemne strony zawodu, asystent reżysera zmienia się. Od pogardy przechodzi do współczucia, ustawiony przez starego aktora w pozycji widza daje się wciągnąć w jego sztukę. Gdy Feuerbach powołuje do życia słowami kolejne ptaki, które zaczynają swoje trele, słyszymy coraz więcej głosów. Ta wizja jest niezwykle sugestywna i staje się przełomowym momentem dla młodego człowieka, który dostrzega całą chmarę ptaków. Ulega iluzji tak mu na początku obcej - tak samo najbardziej krytyczny widz musi uznać wielkość rzemiosła Tadeusza Kwinty.

Dla Feuerbacha TEATR to świątynia sztuki, pełna iluzji i magii, aktorstwo jest powołaniem, pełnym pracy, poświeceń, upokorzeń. Każda rola jest najważniejsza, a wiedza o autorach jest wielka. Dostrzegamy również destruktywny element teatru – zatracenie się w sztuce i fałszywej rzeczywistości. Stary aktor poddający w wątpliwość nierealność świata dramatów, ją jednak wybiera ponad szarość codzienności. Tragedie są w nim wyrazistsze i pełne godności a nie lekceważenia i litości, z jaką traktowany jest stary aktor. Jego śmierć nie ma nic z wielkości postaci, lecz w jego teatrze jest ona zakończeniem godnym artysty. Wychodzi w jasność zostawiając buty, aby najmniejszym dźwiękiem nie zmącić ciszy.

Justyna Stasiowska
Dziennik Teatralny Kraków
5 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia