O opiekę nad Ojczyzną i nami

"Straszny dwór" - reż. Ryszard Peryt - Polska Opera Królewska

Chyba nikt nie ma wątpliwości, że "Straszny dwór" wraz z "Halką" to nasze dwa największe narodowe arcydzieła operowe. Większych nie stworzył żaden z polskich kompozytorów operowych, zarówno dawnych, jak i współczesnych. Zdaję sobie sprawę z tego, że słowo "narodowy" u niektórych powoduje drgawki alergiczne. Owi alergicy przystąpili do ataku na najnowszą premierę "Strasznego dworu" w reżyserii Ryszarda Peryta wystawioną w Polskiej Operze Królewskiej w niezwykle skromnej, ale jakże znakomitej i wiele mówiącej inscenizacji, z pięknym, głębokim, przejmującym finałem odwołującym się do naszej tradycji, w której przez całe wieki polska tożsamość narodowa i religijna są ze sobą ściśle zespolone.

Ileż jadu znajduję w niektórych recenzjach "Strasznego dworu". Są nawet tacy, którzy próbują umniejszyć postać samego Stanisława Moniuszki i powątpiewać w słuszność ustanowienia przez Sejm Roku Moniuszkowskiego z racji dwustulecia urodzin kompozytora. Bo dlaczego - jak twierdzą - nie ustanowiono też roku na przykład Mieczysława Wajnberga, polskiego kompozytora żydowskiego pochodzenia, który urodził się sto lat temu, itd., itd. Jak słusznie ktoś w internecie napisał, nie każdy, kto urodził się w Polsce, szanuje polski kod kulturowy. Nic dodać, nic ująć. Reakcja części autorów recenzji na inscenizację Ryszarda Peryta jest tego jaskrawym dowodem.

Natomiast nie przeszkadzała owym "alergikom" karykatura "Strasznego dworu" dokonana w listopadzie 2015 r. w Operze Narodowej przez angielskiego reżysera Davida Pountneya, któremu wątek patriotyczny zawarty w arcydziele Moniuszki posłużył do ośmieszenia polskiego patriotyzmu i próby zdyskredytowania naszej tożsamości narodowej. Polskie barwy narodowe są prawnie chronione i powinno to być przestrzegane przez wszystkich. Także przez teatry. Przypomnijmy, iż premiera tej - ogołoconej z polskiego obyczaju, polskiej tradycji i w ogóle polskości - inscenizacji odbyła się tuż po wyborach parlamentarnych 2015 r. Pountney niedawno otrzymał polskie obywatelstwo, a w 2013 r. (za czasów poprzedniej władzy) został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP za promocję polskiej kultury za granicą.

Inscenizacja Ryszarda Peryta wpisuje się w okres wyjątkowy. Tym patriotycznym dziełem Polska Opera Królewska niejako podsumowuje obchody stulecia odzyskania niepodległości przez naszą Ojczyznę. A zarazem "Straszny dwór" otwiera ustanowiony uchwałą Sejmu RP Rok Stanisława Moniuszki. Ponadto autor najnowszej inscenizacji Ryszard Peryt - jak sam wyznaje - nadał spektaklowi w pewnym sensie także osobisty akcent w kilku wymiarach: w myśleniu w ogóle o operze, a także o operze polskiej, o Ojczyźnie, o rodzinnym domu, o przyjaciołach. Jeszcze przed premierą reżyser powiedział mediom, iż "Straszny dwór" jest dlań "żywiołem tego, co najważniejsze w polskiej kulturze" - "Dziadów" i "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza.

Nie mogło też zabraknąć w inscenizacji Peryta elementu historycznego jako niezbędnego kontekstu dla odczytania utworu Moniuszki. Klęska Powstania Styczniowego silnie wstrząsnęła kompozytorem. Swoim dziełem starał się podnieść Polaków na duchu, tworząc (wcześniej rozpoczęty) "Straszny dwór" w kierunku tzw. pokrzepienia serc na wzór wspomnianego "Pana Tadeusza". Prapremiera "Strasznego dworu" odbyła się we wrześniu 1865 r. Klimat polskości zawarty zarówno w libretcie, jak i w muzyce szybko obudził czujność rosyjskiej cenzury, która zdjęła spektakl po trzech przedstawieniach. W przedstawieniu Ryszarda Peryta wszystkie te elementy, klimaty, akcenty spotykają się, tworząc spójne artystycznie dzieło. Począwszy od "ubogiej" (z założenia) scenografii, przez ciemne i wręcz czarne kostiumy (nawiązujące do żałobnych sukien noszonych przez Polki w czasie powstania), po rezygnację ze scen sytuacyjnych. Peryt zbudował swój spektakl trochę na wzór gatunku funkcjonującego na scenie dramatycznej, mianowicie teatru rapsodycznego. A więc teatru o dość surowej formie, rezygnującego z tzw. atrakcji inscenizacyjnych. W teatrze rapsodycznym słowo jest najważniejsze, zaś wszystkie inne elementy pojawiają się tylko w tym celu, by uwypuklić wyrazistość słowa i oddać mu prymat. Podobnie jest i tutaj, tyle że najważniejsza pozostaje oczywiście strona muzyczna (świetnie wykonana), ale też i libretto. Stąd nierzadko śpiewacy są ustawieni frontem do publiczności, by mówić-śpiewać wprost do niej.

Aby zaprezentować operę w tak - nazwijmy umownie - rapsodycznym stylu, potrzeba doskonałych wykonawców. I tacy właśnie niosą ów wyjątkowy, ważny, wspaniały spektakl, że wymienię Adama Kruszewskiego, Anetę Łukaszewicz, Wojciecha Gierlacha, Remigiusza Łukomskiego, Witolda Żołądkiewicza, Monikę Ledzion-Porczyńską, Gabrielę Kamińską, właściwie cały zespół.

A na finał zamiast słynnego mazura, na który nie pozwalają warunki maleńkiej sceny w Teatrze Królewskim w Łazienkach, otrzymujemy Agnus Dei pochodzące z III Litanii Ostrobramskiej Stanisława Moniuszki. Mistrzowsko wykonanemu przez cały zespół utworowi Moniuszki nadaje głęboką wymowę i wyraziste przesłanie przepiękny obraz Matki Bożej wolno powiększający się i przesuwający w naszą stronę. Ta finałowa scena jest jak przejmująco brzmiąca modlitwa, posiadająca najwyższy wyraz artystyczny, z metaforycznym błaganiem o opiekę nad naszą dzisiejszą Ojczyzną, nad nami.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
21 stycznia 2019
Portrety
Ryszard Peryt

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia