O Polakach dla Polaków
"O północy przybyłem..." - reż. Mikołaj Grabowski - Teatr IMKA w WarszawieKołtun polski czym, bądź kim właściwie jest? Jeśli chorobą (podobno zakaźną) włosów to pół biedy. Jeśli zaś człowiekiem ograniczonym, zacofanym, to już gorzej. Jak bardzo w naszych umysłach, sercach i zachowaniu tkwi ta polska kołtuneria. "O północy przybyłem do Widawy czyli Opis Obyczajów III" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego teatru IMKA z Warszawy to przede wszystkim satyra na polska mentalność, wady narodowe i przypadłości.
Zadziwia jednak to, iż ta prawda zgromadzoną publiczność śmieszyła, bawiła, jakby dotyczyła kogoś zupełnie innego. A przecież my, Polacy, odcinając się od stereotypów, jesteśmy megalomanami, krytykantami ze zbytnimi skłonnościami do kieliszka, czy też z drugiej strony do katolicyzmu. A te rodzą nietolerancję, ignorancję i zamknięcie na to, co obce. Być może ten stary sposób, by ucząc bawić, po raz kolejny się sprawdził.
Zadziwia i zastanawia konwencja spektaklu. Już samo "mówienie" do nas językiem XVIII wiecznym w sposób ciekawy, inspirujący jest dużym wyzwaniem. Wykorzystanie tekstów ks. Jędrzeja Kitowicza ("Opis obyczajów za panowania Augusta III"), Henryka Rzewuskiego ("Pamiętnik Soplicy") i innych tekstów cudzoziemców odwiedzających Polskę w czasach Augusta nadaje sztuce smaczku. Ascetyczna scenografia, płócienny quasi-domek, krzesła i ograniczenie rekwizytów stawiały aktorów na pierwszym planie. Współcześnie ubrani bohaterowie opowiadają nam historie z obyczajowości Polaków oczami ich samych bądź zagranicznych gości, którzy komentują jakość życia w kraju nad Wisłą. A sucha nitka nie zostaje na żadnej grupie społecznej od króla poprzez dwór, kler, Żydów, aż do pospolitych ludzi - każdy jest zilustrowany ze znamienitym dla Kitowicza dystansem. I tak jak refren powraca zdanie, że za czasów Augusta III w Polsce żyło się najlepiej. I śmiejemy się, ponieważ jakoś podświadomie wydaje nam się, że to historia osiemnastowiecznych ludzi, ale... Refleksja jest prosta. Od wieków nic się nie zmieniło. Jesteśmy nietolerancyjni, zakłamani, nieumiarkowani w piciu i przesadnie na pokaz religijni.
Ukazane zamiłowanie do obcych kultur i języków, "upszczenie" zwrotami obcojęzycznymi polszczyzny czyż nie jest aktualne właśnie dziś. Żartobliwe popisywanie się przez aktorów francuszczyzną, w której pojawiają się także nazwy hipermarketów czy produktów wywołuje salwy śmiechu. Równie nieumiejętnie posługujemy się chociażby zapożyczeniami z języka angielskiego, ale to już tak nas nie bawi. To, co można w obcym języku powiedzieć, to jak najbardziej zostaje wypowiedziane. Ustawa o czystości języka polskiego nic w tej mierze nie zmienia.
Korowód aktorów wśród publiczności z butelkami alkoholu nadał smaczku i został entuzjastycznie przyjęty, bo przecież Polak pić musi, a okazja zawsze się znajdzie. Chętnych do kieliszka nie brakuje. I niech to nawet będzie lekarstwo na kołtun, niczemu nie szkodzi. Porusza nas nagość, tortury, pijaństwo, kpina z księży. A wszystko to przyprawione muzyką z epoki tyle że uwspółcześnioną , śpiewem i interakcją z widownią. Spektakl Teatru IMKA to krytyka obyczajów w lekkostrawnej formie. Nie odbija się czkawką, nie razi przesadnym dydaktyzmem. Aktorzy w pozornym chaosie poruszają się po scenie, chociaż czasem miałam wrażenie, że nie do końca wiedzą, co ze sobą zrobić. Postać przewodnika (w tej roli Mikołaj Grabowski) oprowadza nas po realiach XVIII-wiecznej Polski, pozwala nabrać dystansu, pewności rzetelnej oceny z punktu widzenia obcokrajowca, choć i jemu zarówno strój kontuszowy, jak i swoboda szlachecka bardzo odpowiadały.
Z perspektywy całej Wiosny Teatralnej uważam, że był to najlepszy spektakl tej edycji. Zachwycał specyfiką spojrzenia, świetnie zbudowanymi kreacjami aktorskimi i konsekwentną konwencją.