O sile dziecięcych marzeń
"Tymoteusz i psiuńcio" - reż. Arkadiusz Klucznik - Teatr im. Andersena w LublinieJan Wilkowski – legenda teatru lalkowego. To właśnie on zrewolucjonizował sposób myślenia o teatrze dziecięcym, czyniąc z lalki równorzędnego partnera. Nowatorskiemu myśleniu o teatrze towarzyszyła nieprzeciętna zdolność wniknięcia w psychikę dziecka i zrumienia jego potrzeb. To właśnie owa wyjątkowa wrażliwość przebija się na pierwszy plan bajek, które stworzył. Teksty jego autorstwa spotykają się z ogromnym entuzjazmem dzieci, te kochają go miłością bezbrzeżną oraz rodziców, którzy aby zrozumieć i cieszyć się wraz ze swoimi pociechami, muszą na nowo odnaleźć w sobie dziecko.
Spośród wielu ponadczasowych tekstów ogromną popularnością cieszy się cykl opowieści o misiu Tymoteuszu. Jedną z nich („Tymoteusza Rymcimci") można zobaczyć w lubelskim Teatrze im. H. CH. Andersena. W spektaklu tym Tymoteusz nie jest misiem, ale zwykłym chłopcem, który zupełnie przypadkiem spotyka na swojej drodze najcudowniejszego przyjaciela, jakim okazuje się pies. Któż nie chciałby takiego zwierzaka? Nie jest to słodki szczeniaczek, ani śmieszny kundelek. To jedyny w swoim rodzaju psiuńcio – wielki i puszysty. Muszę przyznać, że robi wrażenie pod każdym względem. Rozmiarem przewyższa nie jednego przedszkolaka, do tego biega po widowni, wzbudzając radosny pisk najmłodszych. Ten piesek wprost uwielbia zabawę i z radości tak mocno uderza ogonem o podłogę, że słychać go chyba na całej Dominikańskiej.
Psiuńcia po prostu nie da się nie kochać. Jest z nim tylko jeden problem, trudno go ukryć przed zdroworozsądkowym tatą, który nawet nie dopuszcza do siebie myśli o posiadaniu psa. Cóż, znamy tę sytuację bardzo dobrze. Ze świeczką szukać rodzica, który choć raz w życiu nie usłyszał błagalnego „kupimy psa". Niestety zawsze jest jakieś „ale" – dorośli to wręcz specjaliści od negowania dziecięcych marzeń. A co by było, gdybyśmy choć raz pozwolili, żeby dziecięce „proszę" wygrało z niekończącą się listą racjonalno – logistycznych wywodów? To by było coś, to stanowiłoby prawdziwy dowód, że gdzieś głęboko posiadamy w sobie cząstkę cudownej, dziecięcej naiwności. Zważmy, że taki przyjaciel jest kimś więcej niż ogromem obowiązków, czego słusznie dowodzi lubelski spektakl. Okazuje się bowiem, że psiuńcio potrafi obronić swoich domowników przed podstępną lisicą. Co więcej, nasz bohater odzyskuje przedmioty skradzione przez sprytną złodziejkę – to ostatecznie przekonuje tatę Tymoteusza, by zwierzak pozostał z nimi na zawsze. Radość na scenie i na widowni nie miała końca.
Spektakl przygotowany przez lubelski zespół nie zawierał żadnych kontrowersyjnych elementów. Prosta scenografia z wykorzystaniem nieprzeciętnie dużych rekwizytów, takich jak jajo wielkości dyni, czy jeszcze większego garnka, wystarczyła by pobudzić dziecięcą fantazję. Do tego nieskomplikowana fabuła, rytmiczne piosenki i zjawiskowy psiuńcio – ten wywołał żywą interakcję z publicznością, która krzyczała, podpowiadała i zanosiła się śmiechem. Czego chcieć więcej? Moja dusza została nasycona, dlatego bez zbędnego utyskiwania, z uśmiechem od ucha do ucha, opuściłam budynek teatru, podśpiewując sobie pod nosem „rymcimcim".