O śmierci, o śmierci, o miłości

"(A)pollonia" - reż. Krzysztof Warlikowski - Nowy Teatr w Warszawie

Pytanie czy (A)pollonia w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego jest dobrym spektaklem nie jest pytaniem zasadnym. Nie dlatego, żeby nie mogła mi się nie podobać, ale ponieważ niezależnie od opinii jednej dziennikarki, to wystawienie wpisało się na stałe w kanon kultury polskiej drugiej dekady XXI wieku. Odbyły się dwie premiery – 16 maja 2009 roku w Warszawie i dokładnie dwa miesiące później w Awinionie.

Od początku historia ta chciała rezonować z uniwersalnym humanitaryzmem i człowieczeństwem, i odnosiła się do niego, nie porzucając przy tym z natury nieporzucalnej polskości i ciągnącą się w związku z nią masą zobowiązań, skomplikowań i trudnych kontekstów. Konsekwentnie więc trupa odbyła ze swoją opowieścią tournée po Europie, a potem długo, długo grała w Polsce, uparcie wypełniając sale i kłując sumienia. W grudniu Anno Domini 2022 wróciła do Teatru Nowego, i nowe czasy, nowe realia polityczne i na nowo wymyślane, stare okrucieństwa tylko dodały jej znaczeń. Młody Stuhr brzmi po prostu inaczej w swoim genialnie powiedzianym monologu o zabijaniu, w Polsce, w której tydzień temu porozsyłano młodym mężczyznom – cywilom wezwania na ćwiczenia wojskowe.

Krzysztof Warlikowski razem z Jackiem Poniedziałkiem i Piotrem Gruszczyński stworzył opowieść sklejoną z greckich tragedii i reportaży Hanny Krall, Świetlickiego i Tagore'a. Wyszła im historia o umieraniu, ale o życiu. O nienawiści, ale o miłości. O podłości człowieka, o jego słabości i zadzwiającej sile, i dobroci której nikt się nie spodziewa.

Zadanie trudne i zrealizowane ze wspaniałymi współtwórcami. Małgorzata Szczęśniak stworzyła świat, w którym starożytność przechodzi w XX, a potem XXI wiek tak płynnie jak sam scenariusz, a plastikowe klatki w zupełnie intuicyjny sposób odgradzają od siebie światy, bogów i ludzi, żywych i martwych. Nie będzie to wielką niespodzianką, że aktorzy Teatru Nowego są wspaniali, a w (A)polloni grają najlepsi. Przy tym bezczelnie genialny był Chyra, momentami genialna Maja Ostaszewska i absolutnie przeszywająca Ewa Dałkowska. Do tego Magda Cielecka w jednym wrzasku opowiedziała wielką zbrodnię zadawaną teraz Palestyńczykom, opowiedziała ją w historii opowiadanej o Izraelu.

Chociaż tak naprawdę nie jest to historia o Izraelu. Nie jest też o Polsce. Nie jest o bogach, ani o ich ludzkich wyobrażeniach. To jest historia o ludziach i zwierzętach, jak przepisany, wyzbywający się kolonializmu Kipling. Jest o Wielkim, Nieskończonym Złu, które implikuje istnienie Wielkiego Dobra, musi implikować.

Na początku pokazywane jest nam ludzkie, wyrządzane zło, patrzymy na nie z ciemności widowni i chcąc nie chcąc oceniamy. Jesteśmy sędziami, tych opowiadanych od starożytności i powtarzanych co kilkanaście lat okrucieństw. Potem sprawa się komplikuje, na Sali robi się jaśniej, nie można się schować, z prostych, schowanych widzów stajemy się współodpowiedzialni, mieszczańsko pełni hipokryzji, zdemaskowani jako zdolni do okrucieństwa.

Takimi wypuszczają nas na przerwę, w niezbyt, szczerze mówiąc, dobrym stanie. Kiedy wracamy, napici niemoralnie drogim winem, okazuje się że sprawa jest jeszcze gorsza niż się, wychodząc wydawało – ale nie beznadziejna.

Ten brak beznadziei odróżnia moim zdaniem katharsis Wielkiego Teatru od masochizmu spektakli traktujących o Źle. Jak mają starać się zmieniać ludzie, którym opowiedziany został świat bez możliwości naprawy. A Warlikowski chyba naprawdę chce, żebyśmy próbowali, po co inaczej tworzyłby ten ogromny moralitet filozoficzny.

Maja Ostaszewska „wierzy w małe żabki" i to jest nauka z tych pięciu godzin spędzonych w Teatrze Nowym, to znaczy mówi że miłość jest w świecie, schowana w wysokich trawach.

Nela Bocheńska
Dziennik Teatralny Warszawa
10 grudnia 2022

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia