O tym, jak tworzy się sztukę

Rozmowa z Patrykiem Lupą

Czasami życie, w najmniej oczekiwanych miejscach, pozwala nam poznać inspirujących ludzi. Tak właśnie poznałam Patryka, który swój wyjątkowy talent przelewa na kartki. W dwóch naładowanych emocjami zbiorach poezji „Metaforanie" i „Bieguny" porusza tematy, które dla nikogo nie są obce, ale jakże trudne do wyrażenia.

 

Patryk po mistrzowsku ubiera w słowa to, z czym każdy zmagał się nie raz – w końcu dla nikogo obce nie jest przygniatające cierpienie, zbolała dusza i tkliwe serce. Wersy trafiają w newralgiczne punkty, każą się zatrzymać, dać sobie czas, pomyśleć, nabrać świadomości, wydorośleć i zmądrzeć. Warto dostrzec, że na tym świecie może być niewygodnie, coś nie pasuje, uwiera, nie wychodzi, staje się męczące i ciężkie do zniesienia – życie to nie licytacja szczęścia, a my możemy być prawdziwi w tym, co czujemy.
A jak sobie z tym wszystkim radzić? Ludzie mają setki sposobów, tych gorszych i lepszych, destrukcyjnych i budujących – a sposób Patryka jest unikatowy i piękny.

Monika Golec: Co łączy Cię ze sztuką i jak rozpoczęła się Twoja przygoda z pisaniem?

Patryk Lupa - Zabrzmi to jak banał, ale sztuka, odkąd pamiętam, w naturalny sposób jest obecna w moim życiu. Podobnie naturalna jest moja na nią wrażliwość. W sztuce dostrzegam emocje. Te z kolei dają się analizować, co (moim zdaniem) jest najlepszą drogą do samorozwoju, zagłębienia się w siebie i zrozumienia tego, co przyjdzie nam odkryć. W sztuce pociąga mnie to, co niezgłębione, skryte za warstwą doświadczalną zmysłowo.
Dzięki dostrzeżeniu tych mechanizmów zacząłem sam tworzyć. Pierwsze próby bywały ciężkie, powierzchowne, niezgłębione, a i zapewne niejednokrotnie żałośnie puste. Wynika to chyba z faktu, iż w pierwszych próbach tworzenia rozpaczliwie poszukujemy formy. W sposób nienaturalny, wypracowany, wręcz rzemieślniczy staramy się uwznioślić, ubarwić, rozwinąć, udoskonalić tę wspomnianą wyżej warstwę widoczną na pierwszy rzut oka. Prawdziwy początek przygody z pisaniem nastąpił więc dopiero w momencie, gdy zrozumiałem, że sztuka nie jest rzemiosłem, a osobliwym aktem.

Skąd czerpiesz motywację do tworzenia?

- Sam sobie jestem motywacją. Dokładniej są nią wszelkie procesy, które zachodzą we mnie niezależnie od mojej woli. Procesy, które chciałbym zrozumieć, uzewnętrznić, racjonalnie ocenić czy wyzwolić się od nich. Możliwość ku temu zapewnia mi właśnie proces twórczy, który stwarza mi okazję do spojrzenia na całokształt siebie w pewien sposób z boku. A to, co zwizualizowane, znacznie łatwiej daje się poznać. To właśnie moja motywacja – chęć odkrywania tego, co świadome i nieświadome oraz stopniowego samopoznania.

Czy potrzebujesz jakiejś inspiracji/wydarzenia w życiu, aby coś napisać, czy to po prostu myśli, które nagle przychodzą?

- Inspiracją zawsze jest myśl. Czasem jest ona konkretna, czasem przybiera formę nielogicznej, nieukształtowanej jeszcze masy, która zalega w jakimś zakamarku świadomości.
W pierwszym przypadku spisanie owej myśli ujmuje jej uporczywości. Stwarza okazję do jej rozwinięcia, odkrycia przyczyny, zrozumienia istoty. Przeobraża z nieuchwytnego impulsu panoszącego się w myślach w namacalny byt statyczny, ograniczony, zamknięty w jakichś ryzach.
Drugi przypadek jest o wiele trudniejszy, lecz tym bardziej satysfakcjonujący. Akt twórczy nadaje tutaj mocy sprawczej. Mogę rozpoznać, wyklarować, uformować niejasną myśl. Pozwolić jej istnieć w postaci i pod imieniem, które sam jej nadałem, zanim ta zdążyła w pełni dojrzeć. Uwolnić ją od ograniczeń, które z jakiegoś powodu nie pozwoliły jej w pełni się rozwinąć. Przynieść ulgę zmęczonej myśli, która tym samym męczy i mnie. Taki rodzaj odkrywania stanów jeszcze nienazwanych umożliwia doskonalenie w zgłębianiu samego siebie. Pozwala spojrzeć przez dziurkę od klucza zamkniętych drzwi podświadomości.

Czy ktoś Cię wspiera w tym, co robisz (może komuś chcesz podziękować)?

- Podziękować chyba wręcz powinienem każdemu, kto zdecydował się na przeczytanie choćby jednego z moich wierszy. Ofiarowałem w każdym z nich siebie, a druga osoba mnie przyjęła. To jeden z najbardziej budujących momentów dla artysty – utożsamienie się przez odbiorcę z dziełem (choćby i w niewielkim stopniu). Niezmiernie wdzięczny jestem więc każdemu, kto podjął się szukania siebie samego w mojej twórczości. Takie odnajdowanie nici porozumienia ze słowami drugiej osoby nadaje im celowości. Utwierdza sens ich istnienia. Uwzniośla do rangi siły oddziałującej bezpośrednio na uczuciowość istnień zdolnych do emocjonalnego przeżywania. To piękne i subtelne koneksje. Wyższy rodzaj nienarzucającej się i nieskalanej, bo jakby bezosobowej więzi.

Co najbardziej satysfakcjonuje Cię w całym procesie tworzenia?

- Najciekawszym i bardzo satysfakcjonującym przeżyciem jest powracanie do wierszy sprzed lat. Uczucie najbardziej budujące towarzyszy odkrywaniu zarówno subtelnych, jak i diametralnych różnic pomiędzy dawną a obecną świadomością. Uwidaczniają one mozolny proces rozwoju, pogłębiania zrozumienia, zdobywania i przyswajania dojrzałości. Ukazują ogrom drogi, jaki udało nam się przejść, by być tym, kim jesteśmy w momencie ich dostrzeżenia. Dodatkowo powracanie do dawnych przeżyć zamkniętych w słowach daje szansę na wypracowanie holistycznego, logicznego, przyczynowo-skutkowego obrazu siebie. Najbardziej cieszy moment, w którym uwidacznia się nabieranie niejednoznacznej mądrości życiowej, umiejętności oceny, poznania i wartościowania tego, co we mnie i odnoszenia do wszystkiego, co zewnętrzne.

Co chcesz przekazać poprzez swoje wiersze?

- Pisząc, pragnę nie tylko uczyć się rozumieć i tworzyć okazje do racjonalnej samooceny. Tworząc, w słowach staram się zamknąć ból - wyklarować najczystszą jego formę, wbić się w samo jego serce, by nastąpić mógł oczyszczający rytuał o zbawczej mocy trzymania bólu, przeżyć i emocji w ramach zdroworozsądkowych, ujmujących im destruktywności. Płaczę tymi słowami, krzyczę tymi wersami, zagłębiam się w siebie, odkrywam, analizuję i tak bardzo staram się zrozumieć. Tworzeniem zmuszam się do niepoddawania się w heroicznym, lamentującym i poniżającym akcie mówienia o bólu. Spełniający byłby moment, w którym moje słowa zmotywowałyby choćby jedną osobę do tej ciągłej walki. W którym zaświeciłoby światełko nadziei nad zmaganiem się z własnymi potworami. W którym zaszczepiłyby ziarenko ufności w ogólnie rozumiane powodzenie i bezwstydne pragnienie dobra. W którym zamanifestowałyby ogrom drzemiącej w nas siły, potrafiącej przezwyciężyć wszelkie przeciwności.

Dlaczego wybrałeś akurat taką formę wyrażania siebie – czy faktycznie ułatwia coś, pomaga?

- Nigdy nie zastanawiałem się nad wyborem tej, czy innej opcji. Całą moją relację z różnego rodzaju aktami twórczymi charakteryzuje wspominana już naturalność. Nie jest to mój jedyny sposób na wyrażanie siebie – wywoływanie upragnionych, bo wyzwalających i oczyszczających emocjonalnych wymiotów (choć brzmi to brutalnie). Inne formy działalności twórczej, jak rysunek, prozatorstwo, czy muzyka również pełnią istotną rolę w moderowaniu procesów i zależności występujących pomiędzy moją uczuciowością, świadomością, podświadomością i zdolnością przeżywania.
Twórczość ułatwia życie – tezy tej jestem całkowicie pewien. Robi to, pomagając w wypracowaniu poglądu na siebie i otoczenie, w którym ułatwia umiejscowienie się. Mówiąc kolokwialnie, upraszcza drogę ku byciu na OK z samym sobą. Nadaje sielankowości codzienności, ściągając z naszych barków ciężar, nadbagaż emocjonalny, który skutecznie wgniatałby nas w podłoże codzienności zarówno błahych, jak i decydujących o naszych losach. Taki bagaż odkłada się, kumuluje i zalega. Im jest go więcej, tym trudniej stawiać codzienne kroki naprzód, tym trudniej będzie się go pozbyć.

Czy chciałbyś, żeby Twoje wiersze miały szeroki zasięg, stały się popularne i znane?

- Byłby to niezwykle satysfakcjonujący i gratyfikujący dodatek. Nigdy nie był to mój cel i zapewne nigdy nie będę do tego uparcie dążył. A już z pewnością nie przez wzgląd na rozgłos, uznanie czy inne korzyści. Pięknym byłoby uczucie spełnienia związane z rozpowszechnieniem mojej twórczości. W moim odczuciu nadałoby jej ono charakteru misyjnego – moja samozwańcza terapia miałaby szansę pomóc też innym osobom. To najważniejsza dla mnie kwestia, która wiązałaby się z szerokim zasięgiem moich wierszy.

Czy łączysz swoją przyszłość z tym unikatowym talentem?

- Wiem z pewnością, że pisać nie przestanę. Więc tak, planuję leczyć się słowem pisanym tak długo, jak będzie to konieczne, skuteczne i niosące ulgę. Czy proces tworzenia zajmie jeszcze dodatkowo inne miejsce w moim życiu? Tego nie wiem i nie rozważam. Czasem lepiej miło się zaskoczyć niż przykro rozczarować.

Czy tworzysz z myślą o terapeutycznym działaniu dla siebie, czy uwzględniasz też to, że Twoje wiersze mogą pomóc innym?

- W tworzeniu na pierwszym miejscu stawiam siebie. W końcu jest to wypracowana przeze mnie metoda na zbawienne uzewnętrznienie, która właśnie ma mnie ratować przed rozsypaniem się gdzieś w środku. Jest to mój lek, który zażywam zarówno prewencyjnie, jak i w bezpośredniej walce ze wszystkim tym, co próbuje ściągnąć mnie w dół niczym choroba.
Nie ma lepszego określenia na moją relację z twórczością niż działanie terapeutyczne. Terapia ta polega na stopniowym uczeniu się sztuki wglądu w siebie. Na utwierdzaniu własnych przekonań; prawideł definiujących i kierujących nami i otoczeniem.
W mojej terapii ja jestem najważniejszy i tak być powinno. Otwarcie się na nią uczy tego stawiania się na pierwszym miejscu, górowania nad atencyjnymi trudnościami. Uczy, że wszelkie wyznaczniki w naszym życiu, którym pokornie się poddajemy, zależne są od nas. Uczy nas sztuki nieburzliwego i nieburzącego przeżywania. Materializuje przed nami zalążek harmonii, który stać się może budującym celem, niedoścignionym wzorem, do którego będziemy chcieli się upodobnić. To właśnie dzięki temu codzienność staje się owocna – dzięki przepełnionemu odwagą, pewnością siebie i zdrową brawurą parciu naprzód.
Jeśli jest lub będzie choć jedna osoba, która zainspirowana moją twórczością, zdobędzie się choćby na myśl o zrobieniu kroku naprzód, wtedy bez wahania stwierdzę, iż dokonałem czynu wzniosłego i pięknego, a poezja moja stała się czymś więcej, niż tylko mniej lub bardziej przypadkowym zlepkiem słów.

Podobne motywy można znaleźć u wielu artystów, czy utożsamiasz się z którymś z nich, masz jakiegoś idola, czy jesteś zupełnie indywidualny?

- Nie utożsamiam się z żadnym artystą, gdyż żaden z nich nie jest mi celem czy ideałem, do którego chciałbym się zbliżyć czy upodobnić. W artystach doceniam indywidualność. Szanuję zdolność do wzniesienia sztuki ponad kategorie rzemieślnictwa. Chylę czoła przed każdym artystą, który pozwala korzystać innym z tego, co stworzył dla siebie.
Ból jest jedną z bardziej złożonych emocji. Ciężko jest nam go zrozumieć, nazwać, przetrwać, zaakceptować i uszanować. Poezja wychodzi naprzeciw temu, co trudne. Nic więc dziwnego, iż tylu artystów stara się ból wyrazić i zrozumieć poprzez sztukę. Tak długo, jak podobne motywy nie przestaną w sztuce występować, tak długo udowadniać będą, że człowiek zdolny jest do walki, rozwoju, kontemplacji. Że istota ludzka nie jest bierna.
Podziwiam wielu artystów. Mam oczywiście swoich ulubionych przedstawicieli danych kategorii sztuki. Każdy z nich zasługuje na osobny rodzaj szacunku i podziwu. Nie zamykam ich bowiem w jednej kategorii określającej np. artystów czy rzeczy podziwiane. Każdy z tych i wszystkich artystów stanowi indywiduum, chcące dzielić się niepowtarzalnymi, jednostkowymi, tak bardzo intymnymi przeżyciami, stanami, emocjami, myślami. Takie postrzeganie twórców pozwala na wyzbycie się skłonności do wartościowania na lepsze i gorsze. Ukazuje bezcelowość porównywania jakości, wartości estetycznych i moralnych, głębi mniej lub bardziej prywatnych dzieł sztuki. Ułatwia zachowanie indywidualności, podbudowanej przeświadczeniem o własnej unikatowości – zupełnie nieporównywalnej, bo stanowiącej samoistną, indywidualną kategorię poznawczą.

Według Twojej opinii – czy ból często wpływa na kształtowanie siebie i to on wielu artystom zapewnił niesamowitą płodność w twórczości?

- Ból w łatwy sposób przybiera w naszej świadomości formę wyznacznika. Zaczyna podporządkowywać sobie to, co piękne i dobre, uniemożliwiając tego odbieranie i przeżywanie. Jest jak pasożyt, bezczelnie panoszący się w świadomości, zatruwający bezsilnością i nijakością wszystko, czego tylko dotknie; dążący do podporządkowania sobie całości sfery emocjonalnej, której samozwańczym panem pragnie się stać. Ból nie toleruje na swej drodze żadnych przeszkód mogących zagłuszyć jego dominację.

Ostatecznie zaczynamy żyć w przekonaniu, że istnieje już tylko ból.

- To destruktywna emocja, zamknięta na racjonalne poznanie, o pierwotnym znaczeniu i pochodzeniu ukrytymi pod warstwą ochronną, zbudowaną z bezradności, bezsensu, przygnębienia, bezcelowości, otępienia, marazmu, demotywacji, bezsensu i wszystkiego tego, co na drodze życia zmusza nas do stania w miejscu. Nie dziwi więc fakt, iż tak wielu twórców stara się ją uzewnętrznić i zmaterializować. Wyrzucić z siebie raz a dobrze. To nie jest jednak możliwe. Nie pozbędziemy się go jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Uporczywość bólu jest jednak ogromna, co zmusza do podejmowania desperackich prób wyzbycia się go.
Ja nie potrafię jeszcze w pełni zrozumieć bólu. Ani tego, który towarzyszy mi, ani tego rozumianego jako pojęcie ogólne. Tak długo jak przed oczami widać jedynie tego maskującego się po mistrzowsku pasożyta, tak długo moja płodność w twórczości będzie niezachwiana. A tak długo jak istnieć we mnie będzie pragnienie dobra i harmonii, tak długo odkrywać będę podburzające je formy bólu. Tak długo będę je zamykał w słowach.
Najbardziej zgubny jest fakt, iż najłatwiej z pasożytem żyć jest w symbiozie.

Czy uważasz, że każdy może odnaleźć w sobie artystę i wyrażać się w sposób podobny do Twojego, czy tę zdolność jednak coś determinuje?

- Ciężko znaleźć ogólnie akceptowalny wyznacznik słuszności określenia kogoś mianem artysty. Myślę, że dziełem sztuki może być wszelka podjęta działalność, cechująca się celowością, formą doświadczalną zmysłowo, konkretną intencją, przewodnią myślą. Walory estetyczne zdecydowanie postawiłbym na drugim planie. Bowiem nie wszystko, co jest piękne – jest sztuką, ale wszystko, co jest sztuką – jest piękne. Oczywiście, że każdy może być artystą. Nikt jednak nie może wyrażać się w sposób podobny do mojego. A to dlatego, iż to będzie jego sposób. Nawet jeśli z pozoru wyda się podobny, to zbudowany będzie na zupełnie innej, niepowtarzalnej, jedynej w swoim rodzaju emocjonalności. Każdy może być artystą. Nawet jeśli miałby być nim dla samego siebie.
Zdolności najczęściej warunkuje praktyka. Nawet wrodzony talent trzeba najpierw odkryć, by następnie poznać go i pozwalać mu się rozwijać. Sami jesteśmy trochę jak taki talent. Składamy się ze słów, które biegają w nas w formie myśli. Całokształt tych słów jest owym talentem – drogocennym skarbem, niepowtarzalnym mechanizmem zdolnym do skoordynowanego funkcjonowania. Ciekawość, jak działa ta machina, jest zupełnie naturalna. Pragniemy ją odkrywać. Zagłębiamy się więc w siebie, uczymy się zauważać zależności występujące pomiędzy zlepkami naszego całokształtu. Stopniowo odkrywamy siebie coraz bardziej. A im więcej odkryjemy, tym więcej pojawi się pytań, nieodkrytych mechanizmów i procesów wpływających na nas z zakamarków świadomości.
Ten, kto w jakikolwiek sposób postanowił udokumentować swą podróż w głąb siebie, uzewnętrznić odkryte, zadać głośno pytania o nieodkryte, ten stał się artystą.

Wiersze utrzymują się w tematyce pewnego bólu, cierpienia i niespełnienia, czy masz jakąś radę dla osób, które czują się podobnie?

- Nie ośmieliłbym się radzić czegokolwiek osobie, która zatraciła się w symbiozie z bólem. Wciąż nie nauczyłem się w pełni radzić sobie ze swoim. Kimże więc jestem, żeby prawić morały na temat cierpienia. Można powtarzać oklepane formułki, iż wszystko będzie dobrze, czas leczy rany, poboli i przestanie, inni mają gorzej. Ale to wszystko irracjonalne banały. Nigdy wszystko nie będzie dobrze. Ból jest zbyt sprytny i uparty, by dać się pokonać samym poznaniem. A to jedyna broń, jaką posiadamy. Dlatego radzę każdemu z osobna, by nie poddawał się bólowi i wychodził mu naprzeciw. Otworzył się na jego przyjęcie, gdyż najwyższą z umiejętności, najszlachetniejszym poświęceniem jest świadome wystawienie się na zranienie. Ta odwaga da nam siłę do pytania nie o to, czemu boli, lecz jak boli i przygotowuje na przyjęcie podobnych ciosów w przyszłości; o to co boli – a skupienie się nie na samym bólu, lecz na jego podłożu złagodzi boleści, odwracając uwagę i kierując ją na przyczyny, nie skutki bólu; o to kiedy boleć przestanie – być może nigdy, a zaakceptowanie tej świadomości uzbroi nas w nadludzką siłę i wytrwałość; o to co mogę zrobić z tym bólem – gdyż ten zawsze daje się formować, nawet jeśli za moment ma wrócić do pierwotnej postaci; o to ile przybędzie mi siły; o to w co ubrać ten cały ból, by już nie był taki straszny.
Każdemu, kogo ból przygniótł mentalnie do zimnej posadzki, życzę (gdyż niesłusznie byłoby radzić w kwestii tak indywidualnej), by odnalazł swój własny sposób na wyrażanie bólu. Ma on bardzo lepką istotę. Zawsze zostaje gdzieś na rękach. Odrobina mojego zostaje jeszcze na kartce.

Dziękuję za te wyjątkowe i głębokie słowa oraz za chęć współpracy. Z niecierpliwością czekam na więcej!
__
Patryk Lupa – urodził się 27 listopada 1999 roku, dyplomowany menedżer kultury. Przyszły magister sztuki, wiążący swoją karierę z krakowskim sektorem kultury. Artysta amator, pasjonat sztuki, literatury, wszelkiej działalności twórczej i kreatywnej, tanatologii oraz suicydologii.

 

Monika Weronika Golec
Dziennik Teatralny Kraków
25 lipca 2022
Portrety
Patryk Lupa

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia