O współczesnych architektach snów
"Stado. W środku jesteśmy baśnią" - reż. Martyna Majewska - Wrocławski Teatr Pantomimy„(...) Czyś zapomniał, że człowiek woli spokój, a nawet śmierć, od wolnego wyboru w poznaniu dobra i zła? Nie ma nic bardziej ponętnego dla człowieka niż wolność sumienia, ale nie ma też nic bardziej męczącego". F. Dostojewski, „Bracia Karamazow".
Od początków swoich dziejów człowiek tworzył wizje utopii, będące wyrazem tęsknoty za miejscem idealnym, bezpiecznym, wolnym od wszelkich opresji. Wizje te zdawały się wyrastać z krytyki rzeczywistości, w której żył, z lęku, niepewności. Im bardziej dojmujące stawały się problemy otaczającego świata, tym bardziej nasilały się tendencje utopijne. Każda obawa znajdowała swoją przeciwwagę w marzeniu o perfekcyjnym społeczeństwie, przynosząc nadzieję spokoju, tworząc portret uniwersum bez strachu, pełnego miłości, sprawiedliwości i wolności. Podobny mechanizm zdaje się też funkcjonować w przypadku mitów: oto niezrozumiała, chaotyczna, często okrutna, niedająca się pojąć rozumowo rzeczywistość w mitach znajdowała logiczne wytłumaczenie, które niosło ze sobą określony, spójny, jasny system wartości, z wizją raju dla tych, którzy będą go przestrzegać. W tym sensie zarówno utopie, jak i mity stanowią doskonały portret społeczności, w jakich powstają - niczym rewers najgłębiej oddają jej niepokoje i obawy.
Najnowszy spektakl Wrocławskiego Teatru Pantomimy ukazuje wizję społeczeństwa utopijnego na miarę naszych czasów. Przedstawia nasze marzenia, pragnienia wyrosłe z różnego rodzaju lęków cywilizacyjnych, egzystencjalnych, społecznych, dotykając istoty świata, w jakim żyjemy, a także istoty nas samych, odsłaniając to, co kryje się za całą machiną fantazji i idealizacji, w której jesteśmy tak głęboko pogrążeni. Przedstawienie Martyny Majewskiej stawia szereg fundamentalnych pytań o charakterze etycznym, które towarzyszą ludzkości od początku jej istnienia, są to jednak pytania silnie osadzone we współczesnej rzeczywistości. Czy można stworzyć społeczeństwo idealne uwzględniając indywidualność i wolność każdej jednostki? Gdzie przebiega granica między aktywną nauką a manipulacją? Czym jest nasza jednostkowa tożsamość na tle społeczności, kultury w jakiej dorastamy? Jak mają się ogólne normy będące gwarantem społecznej harmonii do każdorazowych, złożonych dramatów poszczególnej osoby? W jakiej mierze musimy poświęcić naszą wolność, jednostkowe pragnienia, by stworzyć idealną społeczność?
Artyści roztaczają przed nami obraz idealnego społeczeństwa: szereg pięknych, poruszających scen - jakby zabierali nas w podróż do świata naszych własnych marzeń, świat ten jednak momentami odkrywa niepokojące oblicze, stając się swego rodzaju krzywym zwierciadłem kultury, w jakiej żyjemy, parodią ideałów, za którymi tęsknotę budują w nas każdego dnia komercyjni „architekci naszych dusz".
Współczesna „wytwórnia ładu"
Jaka jest wizja idealnej ludzkiej wspólnoty z perspektywy dzisiejszego człowieka? Jakie doskonałe społeczeństwo stworzylibyśmy, gdybyśmy mieli dzisiaj taką możliwość?
Przede wszystkim „nowy świat" jest szczelnie odgrodzony od reszty rzeczywistości, jego twórcy dążą do całkowitej separacji. Ma on być przeciwieństwem dawnego porządku; wszelkie więzi, które je łączą, powinny zostać zerwane, tak, aby złe zwyczaje przeszłości nie mogły skazić nowej wizji - tu wszystko ma być zbudowane od początku. Odgraniczenie ułatwia stworzyć uniwersum, nad którym łatwiej zapanować, gdzie nie wkradnie się żaden nieprzewidziany, chaotyczny element, nie będzie miejsca na rozterki, wątpliwości, pytania, wszystko stanie się proste. Oderwanie od korzeni, wspomnień, przeszłości czyni też ludzi podatnymi na manipulację, „naukę o nowych wartościach".
Symbolem owej granicy w spektaklu stają się drzewa otaczające w formie okręgu główną część sceny. Las symbolizuje tu zerwanie z przeszłością, zewnętrznością, ale też chaos, żywioł, którego nie sposób ogarnąć rozumem, wszystko, co wykracza poza racjonalny porządek, czego nie można ująć w kategoriach systemu: emocje, podświadomość. To stąd przychodzą wrogowie budząc lęk mieszkańców. Wszak nowa społeczność ma opierać się na przejrzystych, prostych, zrozumiałych zasadach. Żadnemu z jej członków nie wolno wejść do lasu, gdyż jest on siedzibą tego, co złe - to przestrzeń zakazana. Ciekawość, która skłania do odkrywania nieznanych „prawd", pytania, wątpliwości stają się tu niemile widziane, burzą bowiem wewnętrzny porządek, są symptomami nieprzystosowania.
Na granicach osady stoi wieża, na której czuwa strażnik (w tej roli Krzysztof Szczepańczyk). Jego zadaniem jest alarmowanie społeczności, kiedy z lasu zaczną wychodzić potwory. Tak jak strażnicy w „naszym" świecie, i tu trzyma on w ręku broń, w jej lufie jednak niezmiennie widnieje kwiat - manifestacja sprzeciwu wobec przemocy. Obronna wieża zdaje się mieć jeszcze jedno znaczenie - symbolizuje mechanizm ciągłego nadzoru nad panoptycznym społeczeństwem, w którym każda anomalia jest skrupulatnie odnotowywana jako zagrożenie wewnętrznego ładu i szybko pacyfikowana, gdyż zagraża idealnemu systemowi.
Czy wizja ta nie zaczyna wyglądać znajomo? Czy w świecie wszechobecnej konsumpcji nie jesteśmy wciąż nadzorowani przez narzędzia internetowe, które śledzą nasze preferencje jako potencjalnych klientów, by potem przedstawić nam dostosowany do naszych oczekiwań towar czy usługę? Czy nie sprawia to, że zaczynamy wierzyć, w jak wspaniałym społeczeństwie żyjemy i uzależniamy się od coraz to lepszych ofert? Czy w ten sposób, badając skrupulatnie nasze potrzeby, nie buduje się świata naszych pragnień i marzeń, jakie wciąż są nam wpajane, a które uznajemy za najbardziej własne? Czy tak, w sposób zawoalowany i niezauważalny, nie konstruuje się subtelnej sieci zależności, której stajemy się ofiarami i niewolnikami? Czy nie uczy się nas takiej, a nie innej optyki widzenia i doświadczania rzeczywistości? Jak czytamy w jednej z książek J. Tischnera: „Zapanować nad drugim znaczy wtrącić w jakąś formę zależności. I tak pole obcowania staje się polem gry o władanie. Człowiek z kryjówki rozumie drugiego dopiero wtedy, gdy nad nim zapanuje, a zapanuje nad nim dopiero wtedy, gdy go przystosuje do założonego z góry rozumienia". (J. Tischer, „Ludzie z kryjówek:, w: „Myślenie według wartości").
Centrum przestrzeni teatralnej utopii wyznacza unosząca się nad sceną tajemnicza czarna kula, niczym grecka wyrocznia, axis mundi, albo po prostu główna ozdoba każdej dyskoteki. Na jej powierzchni - wielkim projektorze wyświetlane są teksty będące wskazówkami do odczytywania symboli spektaklu. Jakby chwilami stawała się głosem współczesnego boga - reżysera reality show, w którym uczestniczą członkowie społeczności, a także my jako widzowie. Jej kluczowy charakter zostaje jednak odsłonięty w jednej z ostatnich scen.
Tęsknota za systemem
„Obraz świata rozbity, fragmentaryczny... Słowa te odsłaniają jakąś głęboką nostalgię za systemem, który przy pomocy kilku oczywistych zasad mógłby wyjaśnić tajemnice ludzkiego bytu. Także w tym wołaniu o system jest coś irracjonalnego, a nawet paradoksalnego. (...) System znaczy totalizm". J. Tischner, „Myślenie według wartości".
W miejscu odgrodzonym lasem od reszty świata, strzeżonym przez ochroniarza, poznajemy idealną społeczność. Każdy jest tu ubrany na biało, każdy pełni swoją funkcję. Biel symbolizuje czystość, niewinność, wolność, ale także równość, niezmącony porządek systemu, oderwanie od „grzechów" przeszłości. Jest znakiem uniformizacji, standaryzacji cechujących doskonałą wspólnotę. Bohaterowie żyją blisko natury i zdaje się, w zgodzie z nią, sprawiają wrażenie bardzo szczęśliwych, tworzą między sobą rodzinne relacje.
W pierwszych scenach widzimy jak wszyscy zachwycają się idealną rzeczywistością - z głośników rozbrzmiewa jakże znana nam reklama serka Almette. Społeczność egzystuje w raju będącym urzeczywistnieniem marketingowej wizji - to reklamy bowiem kreują świat naszych marzeń, przynosząc odpowiedź na nasze najgłębsze obawy i potrzeby.
Członkowie „komuny" spędzają wspólnie czas na tańcach i zabawach, mają też swoje powtarzalne rytuały, które zdają się regulować przepływający czas. Możemy podziwiać tu świetne aranżacje taneczne, w jakich uczestniczy cała grupa, tworząc jakby jeden, idealnie działający, zharmonizowany mechanizm. Z jednej strony symbolizują one system - doskonały porządek, w którym każdy zajmuje ściśle określoną pozycję. Z drugiej strony pokazują opresyjny charakter takiej organizacji. Każdy musi perfekcyjnie dopasować się do innych, nie ma tu miejsca na indywidualność, różnorodność, zwątpienie. Taką cenę płacą mieszkańcy za idealny świat.
W utopijnej wspólnocie jej członkowie wszystko przeżywają razem. Kiedy jedna z bohaterek wydaje na świat martwe dziecko, wszyscy pogrążają się w rozpaczy - to bowiem dziecko całej wspólnoty. Granica między życiem prywatnym a publicznym zostaje zatarta.
Wszyscy stanowią tu jedną rodzinę. Widzimy kobietę w zaawansowanej ciąży, której czułe gesty wyrażają miłość do nienarodzonego jeszcze dziecka (w tej roli Eloy Moreno Gallego). Poznajemy niewidomą dziewczynę w masce (Karolina Pewińska), poruszającą się dzięki kulom, młodego rolnika z kosą w ręku (Jakub Pewiński), czy parę małżeńską, (Jan Kochanowski, Monika Rostecka). Bohaterowie emanują spokojem, radością, która momentami zdradza cechy groteski.
Wizja sielanki przerywana jest od czasu do czasu przez alarm wzniecany przez strażnika, kiedy do granic osady zbliżają się potwory symbolizowane przez kolor czerwony. Wówczas nagle całe życie zamiera, członkowie społeczności zastygają w bezruchu, jakby zamieniając się na chwilę w przedmioty. Na czarnej kuli wyświetla się, niczym alarm przeciwpożarowy hasło: „czerwone". To ona podpowiada nam, jak rozumieć to, co właśnie dzieje się na scenie, ukierunkowuje nasze myśli. Słyszymy alarmujący dźwięk, którego niepokój podsyca brzmienie saksofonów, na jakich grają muzycy siedzący po zewnętrznej stronie sceny. Widzimy rozlewający się na ścianach czerwony kolor, w głębi zarysowują się z złowrogie figury przybyszów z innego świata. Idealne uniwersum jest zagrożone, jego mieszkańcy zdają się zyskiwać kolejny powód, by go bronić, by poprzez ład przeciwstawiać się chaosowi i wszystkiemu, co nie zgadza się z ich wizją. Jednocześnie perspektywa bliskiego zagrożenia paraliżuje bohaterów. Jest tak, jakby budowali swoją „rzeczywistość" na podstawie wykluczeń - tym bardziej ona istnieje, im bardziej bronią się przeciwko inności, im bardziej się izolują. Lęk staje się jednym z mechanizmów, na którym wspierają się fundamenty misternej konstrukcji społeczności.
W idealnym społeczeństwie nie ma miejsca na anomalie - przybysze z zewnątrz są niemile widziani. Paradoksalnie jednak, społeczeństwo to umacnia swój status dzięki opozycji wobec „obcych". Jak pisze Z. Bauman, „(...) izolacja obcych to element zabiegów ładotwórczych. Obcy to ten, kto podważa zasadność istnienia granic, odsłania ich umowność, ale też umowny charakter całego ładu społecznego" (Z. Bauman, „Ponowoczesność jako źródło cierpień"). W spektaklu granice osady zagrożone są nie tylko przez potwory przychodzące z lasu, ale też przez kobietę (w tej roli Izabela Cześniewicz), która nie należy do wspólnoty, ale zbliża się do niej bardzo blisko, by w końcu przekroczyć jej granice. Zdaje się być mieszkanką innego świata, świata chaosu, przestrzeni granicznej. Z jednej strony sprawia wrażenie, jakby pragnęła dołączyć do idealnego uniwersum, stać się jego częścią, z drugiej stanowi jego zaprzeczenie. To ona, kiedy mieszkańcy osady śpią, niczym zwierzę wyje przechadzając się przy jej granicach.
To ona też nocą przekracza bramy osady, niczym demoniczny wamp, mityczny trickster zakrada się do wnętrza „utopii" rozbudzając w mieszkańcach pragnienia miłości, destabilizując ustaloną harmonię i porządek, ukazując tym samym prawdę o ich afektywnej, zwierzęcej naturze, ale też o wolności. Wolność bowiem jest wroga systematyzacji, ukazuje jej ograniczenia i zagrożenia, jest żywiołem, którego nie sposób ująć w statycznych definicjach, hierarchiach.
Obrzędy ponowoczesnego świata
Z czasem obserwujemy, jak w idealnej wspólnocie zaczyna wyłaniać się hierarchia, dochodzą do głosu indywidualne pragnienia. Każdy z bohaterów zostaje na chwilę „gwiazdą". Każdy wykonuje swój utwór muzyczny. Stajemy się świadkami występów poszczególnych aktorów, jakbyśmy zamienili się w publiczność telewizyjnego show. Urzeczywistniają się marzenia o niepowtarzalności, jednostkowości każdej z postaci. Widzimy, jak wartości „starego świata": pragnienie indywidualizmu, bycia podziwianym uobecniają się w grze poszczególnych osób. I tak możemy posłuchać znanych hitów, jak miedzy innymi „Cudownych rodziców mam" Urszuli Sipińskiej, czy „Chciałem być marynarzem" Krzysztofa Krawczyka. Twórcy nowego świata zaczynają postrzegać samych siebie przez pryzmat wartości „starego" systemu, odsłaniają iluzję, w jakiej żyją - identyfikują się z gwiazdami popkultury, w której się wychowali, stają się nimi w swoich własnych oczach.
Parodystyczny charakter sytuacji świetnie oddaje pełna humoru scena, kiedy strażnik - Krzysztof Szczepańczyk, naśladując Krawczyka jeździ na scenie na deskorolce, śpiewając: „Przemierzyłem cały świat, od Las Vegas po Krym...". W perspektywie marzeń bohaterów widzimy, jak bardzo ograniczona jest ich „rzeczywistość". Jednocześnie jednak ich pragnienia pokazują, jak silnie są pogrążeni w iluzjach na temat samych siebie, pełnych megalomaństwa i egoizmu. Tak, żyją w baśni - stają się nią. A jej treść wyznaczają mechanizmy i wartości kultury, w jakiej dorastali, które stały się nierozerwalnie częścią ich samych, podstawą ich marzeń i pragnień. Mimo, że usiłują stworzyć zupełnie nowy świat, odciąć się od przeszłości, ta przeszłość już żyje w nich, tak jak wizja raju z reklamy serka Almette, kusząc prostotą, doskonałością, komfortem, ale też zniewalając i ograniczając zarazem. Ludzie chętnie w nią uciekają przed niepewną rzeczywistością, domagającą się ciągłych decyzji, odpowiedzialności, rządzoną przez niezrozumiałe dla nas, bezwzględne mechanizmy.
Przychodzi tu na myśl tekst M. Foucallta: „(...) Ciało zanurzone jest bezpośrednio w sferze polityki, stosunki władzy wpływają na nie wprost: blokują je, naznaczają, urabiają, torturują, zmuszają do (...) różnych obrzędów. To polityczne blokowanie ciała wiąże się (...) z jego wykorzystaniem ekonomicznym. (...) Potrzeba staje się politycznym instrumentem". (M. Foucault, „Nadzorować i karać. Narodziny więzienia"). Czy tańce naszych bohaterów nie odsłaniają iluzji świata, w jakim żyjemy, zbudowanego z pragnień dyktowanych nam przez media, będących dziś głównym narzędziem władzy? Zawsze uczono nas, że nasze marzenia, sny są przestrzenią wolności - tymczasem spektakl pokazuje, że w dzisiejszych czasach to tu rozgościła się współczesna władza, wychowując nas niejako pod swój dyktat, w sposób niezauważalny.
W wizji idealnej społeczności stworzonej przez artystów wszelkie decyzje podejmuje rada wspólnoty. Jednostka już nie decyduje sama, ciężar odpowiedzialności, płynący z każdego wyboru, często niewygodny, przejmują wybrane osoby. Kiedy młody chłopak (Jakub Pewiński) pragnie udać się poza osadę (być może w poszukiwaniu narzędzi mogących poprawić życie wspólnoty), rada nie wydaje zgody na przekroczenie granicy lasu. System wartości zdaje się tu opierać na jasnym schemacie: dopóki mieszkańcy poddają się decyzjom rady i nie przekraczają granic swojego świata, wszystko jest dobre, przejrzyste. Całe zło znajduje się na zewnątrz. Na ile członkowie wspólnoty bronią granic swojego świata, jego porządku, na tyle są bezpieczni przed tym, co złe. Gdy próbują się buntować, straszy się ich wykluczeniem - utratą bezpieczeństwa.
W bezpiecznym świecie iluzji
Idealne społeczeństwo powoli zaczyna przejawiać jednak swe słabości. Możemy zadać pytanie, co robi tu dziewczyna z maską bokserską na twarzy - przed jaką przemocą miałaby się tu bronić. Kiedy w nocy kobieta-wamp przychodzi i atakuje jedną ze śpiących mieszkanek osady, każdy milczy, nikt nie staje w obronie, jakby wszyscy udawali, że nic się nie stało - są obojętni żyjąc w swoim pełnym złudzeń świecie.
Czy obraz ten nie odsłania kolejnej pułapki „idealnych" społeczeństw – a jednocześnie nad wyraz trafnie nie pokazuje problemów naszego świata? Jak pisze J. Tischner: „Zdarza się, że człowiek rozdarty między niepewnością zaczyna pożądać rzeczy niemożliwej: radości bez smutku, hazardu bez ryzyka przegranej, wolności wyboru ze z góry zagwarantowanym happy endem, pragnie wolności bez ryzyka. Kłopot na tym polega, że ryzyko i wolność rosną razem i razem mogą się skończyć". (J. Tischner, „Myślenie według wartości"). Uczestnicy wspólnoty zdają się wyzbywać wszelkiego dyskomfortu płynącego z odpowiedzialności za swoje własne decyzje, a tym samym własnej wolności na rzecz bezpieczeństwa, „spokoju sumienia", jakie daje poddanie prawom społeczności. Samych siebie postrzegają jako dobrych. Wizja ta jest jednak tylko elementem „baśni", w której żyją, gdyż kiedy przychodzi stawić czoła złu, nie dostrzegają go (albo nie chcą go dostrzegać) - każda przeciw niemu reakcja byłaby niewygodna, zaburzałaby spokój i harmonię. Wolą pogrążać się w swoich wizjach pięknego świata, który ich usprawiedliwia.
Takim społeczeństwem najlepiej jest sterować. Tworzący go ludzie pragną wygody za cenę własnej wolności, szczycą się wielkimi ideałami (kwiat w lufie karabinu), a nie potrafią zareagować na autentyczne ludzkie dramaty dziejące się tu i teraz. To społeczność żyjąca w strachu. Zniewolona mitami. Im większy lęk i obawy, tym większe pragnienie poddania autorytetom, które za nas podejmą decyzję.
Czy nie zdarza się też tak, że ludzie rozprawiają o ideach sprawiedliwości, równości aby odciągnąć uwagę od codziennych, „przyziemnych" ludzkich dramatów dziejących się tu i teraz? Czy nie pragną dyskusjami oczyścić swojego sumienia, i im zacieklej walczą z „uniwersalnym" złem, tym bardziej próbują oderwać się od odpowiedzialności za brak reakcji na zło, które dzieje się tuż obok nich? Im bardziej oskarżają innych, tym gorliwiej próbują ukazać samych siebie jako sprawiedliwych. Paradoksalnie, w spektaklu „Stado", zło nie przychodzi tak naprawdę z zewnątrz - ono ujawnia się w samych mieszkańcach pod płaszczykiem idealnej wizji społeczeństwa, ujawnia się jako pewna potencjalność, kiedy mogą decydować o samych sobie, kiedy mogą być wolni i z tej możliwości rezygnują.
Poza bramami raju
Jednym z bardziej niezapomnianych fragmentów jest ten, kiedy jedna z bohaterek - niewidoma dziewczyna (Karolina Pewińska), aby ratować swojego partnera (Jakub Pewiński) przekracza granice osady. Stawiając powoli niepewne kroki wchodzi między widownię i znajduje lekarstwo dla ukochanego. Wygląda ono jak krew: jest czerwone, tak jak zło, którego kolor był symbolem. Przypomina prawdziwe życie, zawsze w jakiś sposób naznaczone cierpieniem, niewygodą, ciężarem decyzji, niedoskonałością. Być może to właśnie ta bohaterka, pozbawiona wzroku, jest bardziej odporna na manipulację, śmielej podąża za głosem swojego sumienia, za uczuciami. Być może odwagi dodaje jej miłość i gotowość do poświęcenia się dla drugiego człowieka, czy fakt, że odczuwa świat inaczej niż inni. W spektaklu scena ta zdaje się być symbolem wyzwolenia - dziewczyna sama dokonuje wyboru, przełamuje własne lęki i ograniczenia, wykracza poza idealny system, konfrontuje się z prawdziwym życiem - staje się wolna, wznosi się ponad strach, który jest głównym narzędziem manipulacji i zniewolenia. Sztuka wyzwala się ze swojej konwencji i otwiera na „rzeczywistość" symbolizowaną przez publiczność. Stajemy się jej elementem.
Innym, niewątpliwie poruszającym obrazem jest scena transu przeżywanego przez młodą dziewczynę. Wychodząc na podest niczym na ołtarz znajdujący się na scenie sprawia wrażenie, jakby wszystkie mocno krępowane dotąd uczucia usiłowały znaleźć swój wyraz. Przywołuje to na myśl wielkich mistyków, ludzi żyjących w świecie zniewoleń i opresji. Niedługo potem w jej miejscu pojawia się matka (Monika Rostecka). Jej postać spowita jest w białą tkaninę rozpościerającą się za nią na wzór projektora, na którym odbijają się różne kolorowe obrazy. W pewnym momencie widzimy tylko głowę kobiety, jej ciało zdaje się jednoczyć ze światem, jakby wszystkie zdarzenia odciskały na nim swoje piętno. To piękna i bardzo symboliczna scena. Widzimy w niej córkę, której ciało w transie wyraża ograniczane wcześniej emocje, a z drugiej strony matkę - jej ciało przyjmuje i pozwala się kształtować przez różne doświadczenia stając się wyrazem duszy, tego, kim jesteśmy otwierając się na ciągle żywą, nie dającą się ująć w ramy rzeczywistość.
Można też spojrzeć na tę scenę inaczej - bardziej krytycznie. Oto nasza dusza niczym biała karta, ukształtowana jest przez wizje wszechobecnych reklam, jakie rozbudzając nasze pragnienia, stają się nowoczesnym mechanizmem władzy w skomercjalizowanym społeczeństwie. Tworzenie coraz to nowych obiektów pragnień konsumenckich, od których uzależniamy się coraz bardziej staje się nowoczesną techniką „sterowania" ludźmi. Kształtują one nasze marzenia, sny, nie pozwalają nam się wydostać z zamkniętego kręgu manipulacji, wyrażają się w codziennych obrzędach, rytuałach składających się nasze życie, krępując naszą autentyczność, wolność.
W spektaklu odnajdujemy bardzo wiele symboli. Na długo można zapamiętać kobietę, która dołącza do społeczności z zewnątrz (Izabela Cześniewicz), i kilka razy zakłada na twarz lustro. Idealna społeczność, którą tworzą bohaterowie, zdaje się być groteskowym odbiciem rzeczywistości, w której wszyscy żyjemy - utopijna wizja jest tylko rewersem prawdziwego świata, od którego człowiek pragnie uciec, świata pełnego niepokoju i lęków. Tym samym w lustrze możemy ujrzeć nasze własne odbicie i postawić pytanie o źródła naszego systemu wartości.
W twarzy-lustrze możemy też dostrzec symbol tożsamości współczesnego człowieka. Nie ma tu tajemniczej, umykającej definicjom głębi - jest za to bierne odbicie wszechobecnego świata reklam, za którym nic się nie kryje.
W wizji idealnego świata co jakiś czas dostrzegamy elementy groteski, parodii. Szczere, autentyczne odczucia ukazywane przez bohaterów momentami odsłaniają swoją sztuczność, są jakby wyolbrzymione. Wszak to reklamy i komercyjny świat dyktują nam, w jaki sposób mamy wyrażać emocje. Kiedy kobieta w ciąży traci swoje dziecko, jej sztuczny brzuch przesuwa się na plecy - obrazy, do których się przywiązaliśmy, nagle odsłaniają swe paradoksalne oblicze.
Bardzo istotna dla przedstawienia pozostaje jedna z finalnych scen, kiedy widzimy, jak otwiera się wielka czarna kula unosząca się przez cały spektakl w centrum teatralnego uniwersum. Jest jak zaprzeczenie słońca: zamiast dawać światło, pochłania je. W jej środku odnajdujemy kostium potwora. I tak po raz kolejny odkrywamy próbę zdemaskowania naszego własnego świata i rządzących nim mechanizmów. Jednym z głównych narzędzi manipulacji staje się lęk - wiedzieli o tym już starożytni kapłani wielu religii, wiedzą o tym także współcześni „architekci" dusz, proponując cały wachlarz metod uśmierzania naszego strachu, bogatą gamę pozornych rozwiązań naszych problemów. A im większy strach, tym bardziej poddajemy się zniewoleniu, im większe pragnienia - tym większa determinacja w ślepym dążeniu do ich spełnienia bez względu na cenę.
Tym, co szczególnie zachwyca w spektaklu, co stanowi jego „serce" jest bardzo dobra choreografia. Możemy podziwiać tu złożone układy taneczne, świetnie, z pełnym zaangażowaniem wykonywane przez aktorów - taniec buduje świat sztuki. Kiedy ukazywane jest doskonałe społeczeństwo, aktorzy tańczą razem, tworząc harmonijne figury, wyrażając perfekcyjny porządek utopijnej rzeczywistości. W scenach, gdy utopia powoli zaczyna ukazywać „niespójności", zamienia się w dystopię, bohaterowie wykonują poszczególne utwory muzyczne, tańczą pojedynczo w takt znanych „hitów" - każdy w społeczności śpiewa „swoją" piosenkę, inni go podziwiają.
Ukryty „rytm" sztuki wyrażają te fragmenty, gdy w trakcie dynamicznego tańca wszyscy nagle nieruchomieją, zastygają w bezruchu, jakby stając się na chwilę żywymi posągami. Tworzy to niezwykły efekt, kierując naszą uwagę na element inscenizacji, sztuczności, który przecież jest bardzo obecny w naszym codziennym, steatralizowanym życiu, grożąc pozbawieniem autentyczności, odebraniem mu jego dynamiki przez narzucanie krępujących, martwych schematów. Cały roztańczony, barwny, pełen życia świat na chwilę zamiera, jakby ktoś zatrzymał film w jego kulminacyjnym momencie, a jego bohaterowie, z wyrazami emocji na twarzach, zamienili się w marionetki.
Pełne ekspresji kreacje aktorów doskonale budują przedstawione uniwersum. W pamięci zapada rola Izabeli Cześniewicz jako kobiety przychodzącej z lasu do wspólnoty - roztacza się wokół niej aura tajemniczości, wieloznaczności. Raz jest uosobieniem dzikości, zwierzęcości, innym razem przejmuje funkcję narratora, by za chwilę stać się gwiazdą zaaranżowanego, komercyjnego show. Na szczególną uwagę zasługuje pełna wrażliwości i autentyzmu postać niewidomej dziewczyny stworzona przez Karolinę Pewińską. Aktorka świetnie wczuwa się w swoją bohaterkę, oddaje jej delikatność, kruchość, rodzaj naiwności, które otworzą jej drogę do wyzwolenia. Niezapomnianą kreację kobiety w ciąży tworzy też Eloy Moreno Gallego, doskonale prezentując emocje: w jego gestach, wyrazie twarzy widzimy czułość, miłość matki do dziecka.
W spektaklu pada niewiele słów. Głównym narzędziem ekspresji jest tu doskonała gra aktorska, taniec i muzyka, budujące szczególny nastrój ukazanego przez artystów świata. Raz słyszymy dźwięki dobrze pasujące do wizji sielanki, ze znajomymi elementami reklam w tle, innym razem naszą uwagę wyostrza alarm i złowrogie dźwięki sygnalizujące nadchodzące niebezpieczeństwo, po czym możemy posłuchać całego szeregu jakże bliskich nam „hitów", przy dźwiękach których byliśmy wychowywani.
Symboliczna scenografia przedstawienia ciekawi i intryguje, rozbudza wyobraźnię i zachęca do poszukiwania ukrytych w każdym miejscu, każdym elemencie sensów. Bogate w znaczenia sceny, niczym sekwencje pięknych obrazów z historii ludzkości, religii, wierzeń zdają się zabierać nas w podróż po galerii cywilizacyjnych marzeń. Chwilami cała przestrzeń sceniczna, spowita w łagodne, kolorowe światło zamienia się w wielki projektor, na którym wyświetlane są mityczne symbole, delikatnie wibrują ruchome punkty świetlne sprawiając wrażenie, że baśń przed nami żyje swoim życiem, zapraszając do uczestnictwa.
Sen, który śnimy razem
Niegdyś ludzie tworzyli systemy religijne i mity, by uwolnić się od lęku, zyskać wrażenie, że rzeczywistość jest uporządkowana, że znajduje się pod kontrolą - tak rodziły się panteony bogów. Dziś także mamy swoje bóstwa, rytuały, obrzędy, które dają bezpieczeństwo, przynoszą kojące wrażenie, że nasz świat jest sprawiedliwy, uporządkowany, a my, jako jego mieszkańcy, jesteśmy idealni. Żyjemy pogrążeni w micie nauki, łapczywie szukamy specjalistów-autorytetów, coachów - współczesnych magów w różnych dziedzinach, którzy odciążą nas od odpowiedzialności w dokonywaniu wyborów, dadzą poczucie wsparcia i pewności. Nasze życie jest często wystawiane na widok publiczny - społeczność na Facebooku czy TikToku może śledzić sceny należące do naszej prywatności, która przestaje istnieć.
Wyznajemy takie systemy wartości, jakie narzuciły nam media. Bez skrupułów dyskutujemy o wielkich ideach, o dobru, kiedy w życiu codziennym trudno nam zareagować na dziejącą się wokół nas niesprawiedliwość, tracimy bowiem zmysł rzeczywistości. Relacje z innymi opierają się na pragnieniu wyeksponowania nas samych - trudno nam słuchać, trudno rozumieć. A u podłoża wszystkiego leży strach, pragnienie pozbycia się niepokoju i dyskomfortu, przeniesienia swojej odpowiedzialności na innych. Ulegamy złudzeniu, że prawda jest jednoznaczna, że żyjemy w świecie jasnych, doskonałych wartości, że będąc wolnym, nie musimy ponosić żadnej odpowiedzialności ani wyrzeczeń - wszak specjaliści z różnych dziedzin doradzą nam w każdej sprawie, rozwiążą każdy nasz problem.
Przedstawienie mieni się całym spektrum symboli, często niejednoznacznych. W tym sensie otwiera się na widza - pozostawia nam wolność współtworzenia sensów, co nie zawsze jest łatwym zadaniem. Niemniej znajdujemy tu wiele podpowiedzi - scen niczym nić Ariadny prowadzących przez bogate, złożone uniwersum sztuki, której przecież jednym z głównych tematów jest wolność i jej zagrożenia we współczesnym świece. Wolność to bowiem także „prawo do nadawania znaczeń. Ociężałe znaczeniem znaki nie zerwą się do lotu" (Z. Bauman, „Ponowoczesność jako źródło cierpień").
Najnowsza sztuka Martyny Majewskiej stanowi doskonałą, pełną ironii i parodii ilustrację rzeczywistości, w jakiej żyjemy, stając się lustrem odbijającym złożony obraz naszej kultury i jej źródeł. Precyzyjnie ukazuje cały subtelny proces manipulacji, który przestaliśmy dostrzegać, gdyż sami jesteśmy nim przeniknięci - karmieni wciąż nowymi iluzjami tworzonymi przez specjalistów od marketingu. Jej głównym narzędziem - źródłem baśni-mitów, jakimi tak lubimy się otaczać są lęki i wszelki dyskomfort związany z autentycznym przeżywaniem, byciem tu i teraz. Dlatego tak chętnie uciekamy w prostą, komercyjną utopię. Artyści zapraszają nas do swojego świata, opowiadają surrealistyczną baśń, a my nagle zdajemy sobie sprawę, że to nasza historia - że jesteśmy jej częścią.
Wszystko to sprawia, że przedstawienie porusza, stając się niezapomnianym przeżyciem, pozwalając nam z dystansem dostrzec cały system opresji, w który, chcąc nie chcąc, jesteśmy uwikłani, a możliwość takiego spojrzenia jest już pierwszym krokiem na drodze do wolności.