Obawy o współczesny teatr
2. Międzynarodowy Festiwal Teatralny DIALOG-WROCŁAWNa przyszły rok proponuję hasło: "Więcej rozsądku, mniej dewiacji". Życie współczesnego człowieka jako koszmar uwikłań w sytuacje bez wyjścia, spychające go na samo dno upodleń, bez cienia jakiejkolwiek nadziei, to dominujący ton widowisk Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Dialog - Wrocław, który zakończył się w niedzielę
Organizatorzy pod wodzą dyrektor Krystyny Meissner zaprosili szesnaście przedstawień, w tym osiem z Polski. Motto tegorocznego Dialogu: "Czy jesteśmy świadkami narodzin nowego teatru?", brzmi zbyt ogólnikowo, by dać precyzyjną odpowiedź. Jeśli termin "nowy" potraktować jako synonim "dobrego", to mam poważne wątpliwości. Jeśli natomiast chodzi o kierunek, w jakim współczesny teatr podąża, to jestem przepełniony najczarniejszymi obawami.
Nie oznacza to, że na festiwalu nie było dobrych przedstawień. Przeciwnie. Pisałem już o świetnych widowiskach reżyserów z liczącym się dorobkiem: Krystiana Lupy - "Stosunki Klary" Loher (warszawskie Rozmaitości), Pawła Szkotaka - "Martwa królewna" Kolady (poznański Polski), Litwina Rimasa Tuminasa - "Romeo i Julia" Szekspira (wrocławski Współczesny).
Z ogromną satysfakcją pragnę odnotować wspaniałego "Rewizora", debiut reżyserski Jana Klaty. Komedię Gogola przeniósł on w warunki polskiej prowincji, z Horodniczym jako miejskim aparatczykiem epoki Gierka. Realizację na scenie Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu trzeba uznać za gest dużej odwagi. W mieście o jednym z najwyższych wskaźników bezrobocia lata rządów "górniczego przywódcy narodu" wspominane są jako eldorado. Klata przypomina, na czym ono polegało: półkotapczany w rozpadającej się meblościance, rzężące małe fiaty, świetlicowa dyskoteka z przebojami Boney M. i Roussosa. Wybuchy śmiechu widzów, np. na sygnał muzyczny ze "Stawki większej niż życie", świadczyły, jak celne były to spostrzeżenia, nawet jeśli nie zawsze czytelne dla zagranicznych gości. Reżyser robił jednak swój spektakl z potrzeby serca, nie na zagraniczne rynki. Rewelacja.
Na podobny uwspółcześniający zabieg wpadł też łotewski reżyser Alvis Hermanis z Jaunais Rigas Teatris w Rydze. On z kolei rozegrał swego "Rewizora" w koszmarnej socjalistycznej stołówce, wśród drobiu wyjadającego odpadki ze szpar linoleum. Chudy Chlestakow trafiał między spasionych ludzi Horodniczego w kremplinowych wdziankach. Czytelna ironia obu przeniesień Gogola spotkała się z gorącym
przyjęciem.
Chwaliłem już "Trzy siostry" z Bułgarii, teraz więc o innych gościach zza granicy. "Czarne ptaki na drzewach" zespołu Toneelgroep Ceremonia & Het Muziek Lod z belgijskiej Gandawy były przykładem możliwości kreacyjnych teatru. Opowieść Erica De Voldera (autor i reżyser) i Dick Van der Harsta (muzyka) o tragicznych losach pewnej chłopskiej rodziny została przedstawiona w formie moralitetu, z udziałem chóru komentującego przebieg akcji w łacińskich pieśniach. Maestria.
Najwartościowsze przedstawienie festiwalu przywieźli Niemcy z monachijskiego Kammerspiele. Belgijski reżyser Luk Perceval wystawił tam "Sen o jesieni" norweskiego dramaturga Jona Fosse. W oszczędnej, a jednocześnie wyrafinowanej formie mówi w nim o podstawowych, intymnych ludzkich sprawach. Spotkania, rozstania, powroty, niedopowiedzenia, niuanse psychologiczne przypomniały mi atmosferę filmów Erica Rohmera, Alaina Resnais, Ingmara Bergmana. Z ich tajemnicą i intelektualnymi grami, unikającymi jak ognia dosłowności. Perfekcja.
"Kroniki - obyczaj lamentacyjny" Teatru Pieśń Kozła z Wrocławia na podstawie "Gilgamesza" w reżyserii Grzegorza Brala ogląda się z zaciekawieniem, jakkolwiek na mnie zrobiły wrażenie kalki Gardzienic.
Mam również nadzieję, że Krzysztof Warlikowski dokona jeszcze zmian w swoim "Dybuku" An-skiego i Krall, gdyż wersja premierowa okazała się przegadana, zwłaszcza w drugiej, współczesnej części.
Z pozostałych przedstawień najchętniej wyrzuciłbym z pamięci prymitywną amatorszczyznę - jedyni zawodowcy to para striptizerów uprawiających na żywo seks oralny - brazylijskiej "Apokalipsy 1,11". Również abominacyjny chwast sceniczny Marka O\'Rowe\'a "Made in China" w reżyserii Redbada Klynstry z Teatru Rozmaitości w Warszawie. Poronioną inscenizację eseju poetyckiego Audena "Morze i zwierciadła" w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego z Teatru Narodowego, z której w przerwie wyszli niemal wszyscy zagraniczni goście. Hermetyczne bezguście "Kandydata (1980). Oni żyją! " autorstwa i reżyserii "odnowiciela teatru politycznego" Ren? Pollescha z hamburskiego Deutsches Schauspielhaus.
Nie od dziś wiadomo, że łyżka dziegciu może popsuć smak beczki miodu. Ton nadawany przez kilka tendencyjnych, amatorskich (bez względu na reżyserskie i aktorskie dyplomy) widowisk - które poprzedzała fama arcydzieł - obciąża konto całego festiwalu. Na następny proponuję hasło: "Więcej rozsądku, mniej dewiacji".