Obrót śruby

"Letnie osy kąsają nawet w listopadzie" - reż. Wojciech Urbański - Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

Iwan Wyrypajew znów wwierca się w nasze dobre samopoczucie. Z tym autorem jest zabawny problem. Gdyby postarać się podsumować, o czym pisze dramaty, wyszłaby z tego schizofreniczna wyliczanka, m.in. z mordercą kanibalem z "Lipca" i wrażliwcami z "Iluzji", którzy podejrzewają, że życie przeciekło im przez palce. W każdym razie u Wyrypajewa metodą na przetrwanie w tym życiu jest opowiedzenie naszego widzenia świata osobistym językiem, który na równych prawach traktuje wymogi realizmu i dowolność dziecięcej wyobraźni. Niemal wszystkie chwyty dozwolone.

Pamiętam eksperyment, gdy w formie scenicznego reportażu rosyjski twórca pozwolił się wygadać młodym ludziom, którzy spotkali UFO czy raczej wydawało im się, że spotkali. Rzecz jasna nie chodziło o żadne ekstrawagancje, ale o zaproszenie do dialogu o doświadczaniu czegoś wyjątkowego. Wyrypajew chciał, by dało się znaleźć taką możliwość, kiedy to gada się o chwilowym zrozumieniu sensu życia za pomocą nawet kosmicznych metafor. Ten "spektakl" miał impet, tym bardziej że gadali właśnie młodzi, niby za młodzi, by już opisywać swój życiowy bagaż. Działało, nawet jeśli po drodze gubił się teatr. Dramaturg i reżyser w tamtym okresie poświęcał go często na rzecz frajdy ze spotkania: ktoś przychodzi i opowiada, druga strona słucha.

W "Letnich osach", jednej ze swoich najnowszych sztuk (nowsi są "Pijani", już przełożeni na polski dla miesięcznika "Dialog"), szef moskiewskiego Teatru Praktika powraca do sytuacji podobnej do tej z "Iluzji". Nie wiadomo, czy którekolwiek z trójki przyjaciół mówi prawdę, czy to tylko gra pozorów bez spoglądania na konsekwencje, co sprawia, że świetnie bawi się zwłaszcza Wyrypajew. Reszta czuje się jak na rollercoasterze - tor wyznaczono precyzyjnie, lecz jeszcze jeden skok w przepaść i wszystkim puszczą nerwy.

Zastanawiam się, jak "Osy" przeniósłby na scenę autor - czy kazałby aktorom pozostać wyraźniej w dystansie do Sary, Roberta i Donalda, jak to zrobił w "Iluzjach". Wojciech Urbański z kolei wyostrza konteksty i destyluje z tego tekstu podstawowy składnik, czyli stopniowe przeczuwanie i zbliżanie się do porażki po próbach uporządkowania codzienności. Zanika stabilność pojęć. W sterylnej przestrzeni salonu z wielkim oknem na jezioro (pudełkowa, dostawiona scenografia Anny Tomczyńskiej) nabiera to znaczenia narastającej pustki (dodajmy do tego dźwięki od Dominika Strycharskiego brzmiące jak syreny alarmowe w pauzach między sekwencjami). U Urbańskiego wystawiana na próbę przyjacielska relacja podmywa fundamenty międzyludzkich relacji w każdym ujęciu. I jeśli nawet to nie najgorsza z katastrof - w końcu kłamstwo zawsze pozwala się obudować racjonalizacją, która może usprawiedliwić sporo - i tak zwiastuje przerażającą końcówkę naszej świadomości. Być może jest też tak, jak utrzymuje Robert: "I w tym, myślę, tkwi przyczyna tej katastrofy, która dosięgła świat: my wiemy wszystko".

Witold Dębicki gra kogoś, kto na przekór chce uporządkować fakty. Sytuuje się mocno w racjonalizmie Roberta, ale ujawnia również, że potrzebuje pomocy od niezależnej instancji. Od nas, widzów? Możliwe, bo boska obecność to tutaj kolejna zagwozdka, która tylko wszystkich denerwuje, w sumie dla całej trójki lepiej, jeśli Go nie ma Kiedy Robert wysyła Donalda do psychiatry, widać, że sam chce być ofiarą, która pyta, co jeszcze może zrobić. Miota się i pyta, problem w tym, że my wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Dębicki gra to na przecięciu pewności siebie i podskórnej groteski, tak ważnej dla Wyrypajewa. Trudne do zrobienia, ale się udaje. Tak samo jak Zdzisławowi Wardejnowi, który traktuje "Osy" jak komedię, przy okazji nic nie tracąc, bo Donald ma z całej trójki największą wiedzę i zero złudzeń co do ludzkiej kondycji. Wardejn bierze zatem sytuację w gruby nawias. Choć również z dawką przegranej, fenomenalnie sugerowanej ponad tekstem. Katarzyna Herman jako Sara także tworzy najlepszą rolę od lat, z tym że mam wrażenie, iż za bardzo ustawia się w defensywie zarówno do Roberta, jak i Donalda, lecz to może wynik nierównych proporcji ze strony autora.

Gdyby Wojciech Urbański skupił się na nich, uzyskałby efekt wyłącznie psychologicznego studium wchodzenia w szczegół. Jednak buduje swoją odrębną skalę. Po przejmującym "Czekajcie na nas długo" Dmitrija Bogosławskiego z Borysem Szycem przeczuwałem, że to reżyser do najpoważniejszych zadań; nie boi się pytać, co się stanie, gdy nasz świat, ten na wyciągnięcie ręki, zwali się nam na głowę. Bo przecież jego rozpad to rozpad całego kosmosu, prawda?

Przemysław Skrzydelski
wSieci
20 maja 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia