Obudź się, Polsko!

„Trans-Atlantyk" - reż. Jarosław Tumidajski - Wrocławski Teatr Współczesny

Wiadomość o zaproszeniu do Wrocławskiego Teatru Współczesnego na „Trans- Atlantyk" w reżyserii Jarosława Tumidajskiego, powziąłem w zeszły piątek od dziennikarki z „Radia Wrocław". Kupowałem wówczas truskawki na miejskim bazarku. Targowałem się, a może bardziej modnie- negocjowałem cenę za kilogram. Udało się. Starsza pani, żądając najpierw dziewięciu, przystała na siedem złotych. W złości dodała, że wie, co zrobić, aby wyjść na swoje...Zdarzenie to przypomniałem sobie, nie wiedzieć czemu, w teatrze, przypatrując się scenie, w której Gombrowicz- bohater „Trans-Atlantyku"- odwiedza Ministra...Oczywiście, sytuacja zupełnie inna. Kwoty również nie te same. Ale problem odwieczny: pieniądze, walka o byt i hipokryzja.

W sierpniu 1939 roku Gombrowicz wypłynął statkiem „Chrobry" do Argentyny. Pozostał w Buenos Aires. Tam stworzył „Trans-Atlantyk" (1953).  „Bronię Polaków przed Polską"- napisał  Witold Gombrowicz w przedmowie do powieści. Jarosław Tumidajski potraktował deklarację pisarza bardzo poważnie. Stała się ona motywem przewodnim spektaklu. Choć od premiery minęły już prawie dwa lata, cieszy się on niesłabnącym zainteresowaniem, o czym świadczyć może brak wolnych miejsc na widowni „Sceny na Strychu" Wrocławskiego Teatru Współczesnego.

Do udziału w przedsięwzięciu zaprosił Tumidajski aktorów o bardzo ciekawych osobowościach. Na szczególną uwagę zasługuje Jakub Kamieński znany z „Nieznajomej z Sekwany" A. Glińskiej, „Transferu" M. Englerta czy popularnego serialu pt. „Samo Życie". W „Trans-Atlantyku" wcielił się w  Gombrowicza. Chyba go nawet ożywił. Mój podziw wzbudził Dariusz Maj. Nie dlatego, że wykreował homoseksualistę Gonzala, który jednocześnie bawił i irytował, ale dlatego, że wykazał się kunsztem aktorskim. Bez bardzo dobrego warsztatu trudno byłoby mu stworzyć właśnie tę postać.  Na uznanie zasłużył sobie również absolutnie fenomenalny Maciej Tomaszewski- aktor wielokrotnie wyróżniany i nagradzany. W spektaklu Tumidajskiego odegrał rolę Ministra. Wybitnie! Miłośnikom serialu „Pierwsza miłość" kojarzy się z lekarzem ginekologiem...Sztuko! Widzisz i nie grzmisz?! Wśród odtwórców pozostałych ról znaleźli się Tomasz Orpiński (Cieciszowski), Krzysztof Boczkowski (Radca), Bartosz Woźny (Baron), Tomasz Cymerman (Pyckal), Krzysztof Zych (Ciumkała), Michał Szwed (Geniusz/Oracjo), Michał Dudziński (Pułkownik), Zdzisław Kuźniar (Tomasz) i Marcin Misiura (Ignacy). Symboliczną i wymowną scenografię (bociany przywodzą na myśl „Moją piosnkę II" Norwida) przygotował Mirek Kaczmarek, choreografią zajęła się Anna Jankowska (krakowiak na fladze- kwintesencja). Można zaryzykować opinię, że tym dwojgu reżyser (aktorom również!) powinien zawdzięczać wyjątkowy klimat spektaklu.

Pomimo że o tej adaptacji „Trans-Atlantyku" napisano już wiele, wciąż warto koncentrować na niej uwagę widzów.  Przede wszystkim dlatego, że  bardzo dobrze zapowiadający się reżyser młodego pokolenia pozwala odbiorcom na własne interpretacje. Stworzył spektakl, dla którego tłem stała się awanturnicza intryga zawiązana w środowisku polskiej emigracji wojennej w Argentynie. Dowodzi, że pisarstwo Gombrowicza koncentruje się głównie na zagadnieniu Formy. Tumidajski traktuje ją jako swoisty klucz umożliwiający rozpoznanie rzeczywistości. Podkreśla tę dla autora „Ferdydurke" najważniejszą: niedojrzałość. Polemizuje ponadto, jak Gombrowicz, z zastanymi formami porządkującymi świat. Intencje obu twórców uda się odczytać tylko wówczas, gdy  czytelnik, a później widz, uświadomi sobie, jak istotną rolę odgrywa opozycja między tym, co zbiorowe a indywidualne. Czytając dzieła Gombrowicza należy pamiętać, iż  nie uważał on siebie za wychowawcę. Powiadał, że wychowanie nie jest rolą pisarza. Ten z kolei nie powinien ulegać zniewoleniom zewnętrznych powinności: „Ludzie, ci ludzie posiadający boski dar talentu na temat rzeczy najdalszych i najbardziej obojętnych (...) wzdragają się poruszać sprawę najważniejszą, swej przemiany w człowieka publicznego , spółczesnego. Pragnęliby, widać, aby każdy myślał, że są pisarzami z łaski boskiej, a nie ludzkiej, że z nieba spadli na ziemię wraz z talentem swoim: żenują się wyświetlić, jakimi to osobistymi koncesjami, jaką klęską personalną okupili prawo wypisywania o Brunhildzie lub chociażby o życiu pszczelarzy. Nie, o własnym życiu ani słowa- tylko o życiu pszczelarzy". Nie sądzę, by Tumidajski chciał z owym poglądem dyskutować. „Trans-Atlantyk", w odróżnieniu od przedwojennego „Ferdydurke", traktuje o fałszywej formie, ale już w odniesieniu do narodu (jego dziejów i kultury), a nie jednostki. I tej koncepcji pozostał wierny Tumidajski. Mierzy w anachronizmy narodowe. Domaga się prawa młodych do własnych poglądów, nawet sprzecznych z kodeksem etycznym przodków. Podkreśla bluźnierstwo wobec sacrum (Polski). Manifestuje indywidualizm oraz niezgodę na sztuczną rzeczywistość XXI wieku. Tumidajski opowiada po prostu o współczesnej Polsce zniewolonej tradycją i ideologią. Podąża za Gombrowiczem („Dzienniki"): „Literatura? Literaturę powinniśmy mieć akurat przeciwną do tej, która się dotąd nam pisała, musimy szukać nowej drogi w opozycji do Mickiewicza i wszystkich królów duchów. Literatura owa nie powinna utwierdzać Polaka w jego dotychczasowym pojęciu o sobie, lecz właśnie wyłamywać go z tej klatki, ukazywać mu to, czym dotąd nie ośmielił się być. Historia? Trzeba, abyśmy się stali burzycielami własnej historii, opierając się tylko na naszej teraźniejszości- gdyż właśnie historia stanowi nasze dziedziczne obciążenie, narzuca nam sztuczne wyobrażenie o sobie, zmusza, abyśmy upodabniali się do historycznej dedukcji, zamiast żyć własną rzeczywistością".

Cieciszowski dążył do uzyskania od publiczności odpowiedzi na pytanie Gombrowicza: „Któż czytał Mickiewicza z własnej i nieprzymuszonej woli, któż znał Słowackiego? Krasiński, Przybyszewski, Wyspiański... byłoż to coś więcej niż literatura narzucana, literatura wymuszana?" Komentarze potwierdzały słuszność Gombrowicza. Nikt! Czy to czytelne?! Tak czy owak uczynił reżyser publiczność bohaterem zbiorowym. Jej głos okazał się decydujący w sprawie...Coraz częściej można dostrzec w spektaklach elementów interaktywnych, skłaniających widza do refleksji.

Tumidajski nie zapomniał o dobrze znanej literaturze i docenianej przez Gombrowicza parodii. Przejawiała się ona w kostiumach (Gonzalo), sposobach zachowania bohaterów (chyba wszystkich), ich języku (Gombrowicz- dialektyka), a także w kreowaniu sytuacji (kulig bez śniegu, polowanie bez zwierzyny łownej). Parodia stała się tutaj sposobem na dokonanie oceny współczesnej Polski. Pomimo zabawnych epizodów, opowieść Tumidajskiego stanowi dla mnie gorzką refleksję na temat kondycji Polski: nie tylko obywateli, ale przede wszystkim sprawujących władzę- rządzących zapewniających rodaków o swojej ofiarności, posłannictwie, misji, no i- oczywiście- prometeizmie... Ogarnął mnie smutek, gdy kolejny raz uświadomiłem sobie, że wielkość literatów, aktorów czy muzyków dostrzegają wówczas, gdy pragną, aby zasilili oni ich komitety wyborcze- jako członkowie honorowi- rzecz jasna, gdy o niedołężnych kombatantach walczących niegdyś w słusznej sprawie przypominają sobie tuż przed kampanią wyborczą (ściągają ich z łóżek i z wózków inwalidzkich, aby przypiąć im do piersi order, po czym zostawiają z nędzną emeryturą lub rentą), gdy organizują akcje charytatywne, które tylko przy okazji mogą pomóc w uratowaniu ludzkiego życia. Gdy...Gdy...Gdy...

Gdy wyszedłem z teatru, przypomniałem „Zakazaną piosenkę" napisaną przez Marka Koterskiego, wyśpiewaną przez Krystynę Sienkiewicz w Opolu na początku lat dziewięćdziesiątych w Opolu: „Gdzieś w gorszej Europie,/ Po wschodnim potopie,/ Gdzie Polska jest i gdzie Bałtyk/ Przez przestrzeń i czas pod niebem bez gwiazd/ Dryfuje nasz transatlantyk./ Wśród wichrów i fal wciąż znosi nas w dal/ A dal wciąż nieodgadniona./ Załoga na bani, na burcie Titanic,/ Bandera biało-czerwona./ Na statku bal - śpi rozum, harcują upiory./Na dziobie wybory, na rufie nieszpory/ I wszyscy grają w kolory./ Gramy w kolory/ Od Gdańska aż do Peru./ Czerwone się tarza na stopniach ołtarza,/ A czarne rwie się do steru. / Gramy, choć kiwa/ I karty są znaczone./Tu czarne wygrywa, czerwone przegrywa/ A płaci biało-czerwone./ Bałwany wzburzone, barany spienione,/ Titanic na martwej fali./ A czarne, czerwone i biało- czerwone/ pod polskim kotłem pali./ Wciąż nami zarzuca i z drogi zawraca/ i męczą nas jakieś zmory./ Tu wszyscy się modlą/ chorują na kaca,/ to znowu rżną w kolory./ Gramy w kolory, choć słychać okrzyk: tonę!/ Na dziobie wybory, na rufie nieszpory/ Za burtą biało-czerwone/ Gramy, choć kiwa/ I karty są znaczone./Tu czarne wygrywa, czerwone przegrywa/ A płaci biało-czerwone". Zanuciłem i załkałem, bo przecież nic się nie zmieniło...

 

Grzegorz Ćwiertniewicz
Dziennik Teatralny Wrocław
14 czerwca 2013

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia