Ocaleni, niezapomniani

"Walizka", Teatr Polski w Poznaniu

Recenzja spektaklu "Walizka", którego premiera odbyła się w sobotę w Teatrze Polskim

Fransua Żako wyszedł z domu i poszedł do muzeum. Tak kazała mu żona. Zamiast obrazów i waz Żako ujrzał czarno-białe zdjęcia, druciane okulary i pasiaki. Stare, zniszczone rzeczy. - Czy aby na pewno niczyje? - pytają twórcy spektaklu "Walizka".

Zwiedzanie obozu w Auschwitz to gwóźdź programu niejednej szkolnej wycieczki. Moje przejście przez bramę "Arbeit macht frei" dokonało się, kiedy w szóstej klasie podstawówki wybraliśmy się wraz z wychowawczynią na kilka dni do Krakowa. Oprócz niedojedzonej paczki chrupek Star Foods, bryłki soli z Wieliczki, rozbudowanej wersji opowieści o Smoku Wawelskim i pamiątkowego zdjęcia sprzed kaplicy Zygmuntowskiej przywiozłam stamtąd wspomnienia o jakichś twarzach, strasznych piecach, włosach i stosach butów. Wspomnienia równie przygnębiające, co bezosobowe. Statystyki przytaczane przez przewodnika, opowieści o niewyobrażalnym okrucieństwie, o poświęceniu i odwadze (ojciec Kolbe), strachu i instynkcie przetrwania znalazły potem odzwierciedlenie w naszych natchnionych szkolnych rozprawkach. Obozowe traumy pozostały anonimowe, a wojna wydawała się sprawą ludzi dorosłych.

Autorce dramatu "Walizka" Małgorzacie Sikorskiej-Miszczuk, udała się rzecz niezwykła: biorąc pod lupę losy konkretnego człowieka, ożywiła galerię anonimowych postaci z przeszłości i pozwoliła im wyjść z gablot. A reżyser spektaklu Piotr Kruszczyński nadał tej opowieści intrygujące, nieco ironiczne ramy i poruszający rytm.

Bohaterem "Walizki" jest Francuz w średnim wieku, Fransua Żako, który pewnego dnia za namową żony wychodzi z domu i udaje się do Muzeum Zagłady w Paryżu. Wśród eksponatów odkrywa walizkę, która należała kiedyś do jego ojca. Ojciec Fransua Żako, wywieziony z Francji na wschód, zginął w obozie w Auschwitz.

- Walizka jest. Ojciec jest. To jest walizka ojca - powtarza krótkie zdania wstrząśnięty bohater spektaklu, jakby wyczytywał je ze szkolnego elementarza. Nie ma w tym nic dziwnego: siwiejący mężczyzna pozostał w głębi duszy dzieckiem. Jego ojciec nie miał okazji zestarzeć się tak jak on. Scena, w której za szkłem oglądamy taniec śmierci młodego człowieka, przez długi czas pobudza wyobraźnię. Widmo strasznej przeszłości wydaje się realne jak szyba. Zapomnieć o sobie nie daje też rozwinięta w choreograficznym układzie metafora podróży w nieznane, odegrana przez aktorów w rytm utworu "Voyage, voyage". To jeden z momentów, które pozwalają poczuć widzom autentyczny zapach strachu. Ten sam, który zapamiętałam ze szkolnej wycieczki do muzeum w Oświęcimiu. On tam wciąż jest.

W "Walizce" nie znajdziemy patosu. Raczej świadomość, że trudno jest dziś mówić o Zagładzie w Muzeum Zagłady. Bo jej tam nie ma. Są rzeczy, po które nikt nie przychodzi. Oglądane uważnie, ale z dystansem, niczym słonie i tygrysy w zoo, poddawane starannej renowacji, są jak znaki czasu, który już minął.

Czy minął naprawdę, nieodwołalnie i nieodwracalnie? - o to także pytają twórcy "Walizki". - Źle ci było w życiu? To są moje sprawy, zdjęcie miałam, ale podarłam - wyrzuca z siłą karabinu maszynowego matka Fransua Żako, gdy syn dopytuje się o ojca. Prawdy o nim dowiaduje się sam. Bo na to nigdy nie jest za późno.

Marta Kaźmierska
Gazeta Wyborcza Poznan
16 lutego 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...