Od jutra się kochamy

"Emigranci" - reż. Wiktor Rubin - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Ciekawe, ile dzieł scenicznych, po wrześniu roku 2010 zrobionych w Polsce według, na motywach, obok utworów scenicznych Sławomira Mrożka, jest dziś w kłopocie?

Z końcem września w Wydawnictwie Literackim ukazał się pierwszy tom "Dziennika" autora "Emigrantów". Nie chodzi o to, co i jak jest w nim powiedziane o konkretnych utworach teatralnych, ani nawet o poziom prób ogarnięcia potężnych kategorii ogólnych: byt, ja, czas, życie jako takie. Zostawmy to. Chodzi o zawstydzającą prostotę stu, dwustu cierpkich konkluzji. Na przykład - grudzień 1965 roku. Mrożek czyta "Byt i nicość" Sartre\'a, notuje w kajecie obszerne fragmenty, brnie przez nie, krąży, dłubie, tonie, znów na wierzch wypływa, aż wreszcie samemu sobie ku pamięci zapisuje coś takiego.

"Jeżeli sztuka produkowana przez danego literata ma mieć coś wspólnego z jego życiem, to nie można traktować tego literata jako pewnej sumy zdolności, które należy przyłożyć tylko do takich, a nie innych zewnętrzności, tylko takich, a nie innych, żeby osiągnąć pożądane rezultaty. Jeżeli tak się myśli i tak się praktykuje, można osiągnąć co najwyżej tylko publicystykę na dany temat: dziennikarz z bystrością i umiejętnością przeprowadzania ankiety, wysłany do Konga, napisze bez wątpienia bystry artykuł o Kongu".

Wiktora Rubina, reżysera "Emigrantów", nikt wprawdzie nie wysłał do Konga - jest raczej tak, jakby on sam siebie wysłał do współczesnej Polski - lecz to różnica prawie żadna. O przedstawieniu Rubina klasyk śmiało mógłby powiedzieć: "Rzecz dzieje się w Polsce, czyli w Kongu". Plac gry? Wielkie koło. Widzowie? Na szarych worach z papierami tuż przy zastawkach wyznaczających krąg. W środku - aktorzy. Krzysztof Zarzecki w roli AA - elokwentnego inteligenta. I Mariusz Cichoński jako bełkoczący analfabeta XX. Aktorzy? Nie. Podawacze tekstu. Tyle wystarcza, a nawet, gdy nie, na jednym z worów suflerka siedzi i jawnie podpowiada zgubione frazy. Nie aktorzy więc i nie role, czyli nie ludzie pojedynczy, bo pojedynczy nie są potrzebni. Wystarczy ogólna atmosfera społecznej troski.

U Mrożka inteligent i ciemnawy proletariusz rozmijają się w jakiejś norze pod schodami kamienicy na zachodzie Europy. Ich przeszłości, ich języki, ich sny na jawie - wszystko dryfuje w przeciwne strony. Wszystko jest niczym linie równoległe, co się przetną w nieskończoności, ale nikt nie ma sił aż tyle czekać. Zostańmy przy tym pensjonarskim streszczeniu. Feler jest ten, iż Rubin, czytając gazety, słuchając radia, oglądając telewizję, przeprowadził prywatną ankietę i doszedł do bystrego wniosku: języki wciąż się rozmijają. Właśnie o tym informuje program seansu Rubina. Ba! Jest gorzej: inteligent tłamsi, zniewala dziś bełkotliwych swą elokwencją. Co robić? W programie czytam: "A gdyby pomieszać języki przypisane przez tradycję do określonych ról społecznych (...)? Każdy może grać każdego, być każdym. (...) Czy taka zamiana ról może być polem budowania wspólnego? Czy ma szansę być drogą do równości?". Cóż mam teraz począć? Najlepiej jak za Gierkiem zapytam was: "Pomożecie?" - a wy mi chórem odpowiecie: "Pomożemy!"

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
23 maja 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...